[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy rzeczywiście była to obca planeta, daleko w czasie i przestrzeni od Ziemi, czy też wioska potiomkinowska na wyspie na południowym Pacyfiku? Albo nawet w południowej Kalifornii? Nie widziałem miasta zwanego Boondock (około miliona mieszkańców, jak twierdzili).Widziałem wszystkiego może z pięćdziesięciu ludzi.Czy inni istnieli tylko jako zapamiętane tło dla improwizowanego dialogu pasującego do potiomkinowskich ról?(Ostrożnie, Richard! Znowu ogarnia cię paranoja).Ile lat potrzeba, żeby zmącić mózg?- Deety, odnoszę wrażenie, że masz silny emocjonalny stosunek do doktora Einsteina.- Mam powody!- Ale on żył już tak dawno temu.“Dwa tuziny stuleci”, jak to powiedziała Jane Libby.- Dawno temu dla niej.Nie dla mnie!- Pułkowniku Campbell - wtrącił się doktor Burroughs - zdaje się, że uważasz nas za rodowitych Tercjan.Nie jesteśmy nimi.Jesteśmy uciekinierami z dwudziestego stulecia tak samo jak ty.Pod słowem “my” rozumiem siebie, Hildę, Zebadiaha i moją córkę.moją córkę Deety, nie Jane Libby.Jot El urodziła się tutaj.- Celny strzał, tatku - powiedziała mu Deety.- Ledwo, ledwo - dodała Jane Libby.- Ale trafił w tarczę.Nie możesz się go za to wyrzec, najdroższa.- Nie mam takiego zamiaru.Jak na tatę, jest do zniesienia.Nie próbowałem się połapać, o co chodzi.Dojrzewało we mnie przeświadczenie, że według standardów obowiązujących w Iowa wszystkich Tercjan uznano by za chorych na umyśle.- Doktorze Burroughs, nie wywodzę się z dwudziestego wieku.Urodziłem się w Iowa w roku 2133.- Przy tych odległościach to prawie to samo.Ale to była chyba inna linia czasu, rozbieżne wszechświaty.Mimo to obaj mówimy z tym samym akcentem, w tym samym dialekcie i używamy tego samego słownictwa.Rozwidlenie, które umieściło ciebie w jednym świecie, a mnie w innym, musiało mieć miejsce w niedalekiej dla nas przeszłości.Kto pierwszy dotarł na Księżyc i w którym roku?- Neil Armstrong.W 1969.- Och, to ten świat.Mieliście trochę kłopotów.Podobnie zresztą jak my.U nas do pierwszego lądowania na Księżycu doszło w roku 1952.HMAAFS “Pink Koala”, dowódca Ballox O’Malley.- Doktor Burroughs rozejrzał się wokół.- Lazarus, coś ci dolega? Pchły? Świerzbiączka?- Jeśli ty i twoje córki nie macie chęci do pracy, to proponuję, żebyście poszli sobie pogadać gdzie indziej.Może do sąsiedniego pokoju.Bajarze i historycy nie mają nic przeciwko uganianiu się za senną marą.Sądzę też, pułkowniku Campbell, że wygodniej ci będzie karmić swego kota w innym miejscu.Sugeruję odświeżacz zaraz w kierunku ruchu wskazówek zegara za moim salonikiem.- Nie chrzań, Lazarus! - odparła Deety.- Jesteś zrzędliwym, opryskliwym staruchem.Nie ma sposobu, by przeszkodzić matematykowi w pracy.Popatrz na Lib.mógłbyś eksplodować petardę pod jej bokiem, a nawet by nie mrugnęła.- Deety wstała.- Woodie, chłopcze, potrzebne ci kolejne odmłodzenie.Robisz się starczo grymaśny.Chodź, Jot El.Doktor Burroughs wstał, ukłonił się i powiedział:- Czy mogę was przeprosić? - po czym wyszedł, nie spoglądając na Lazarusa.Nastrój zrobił się nerwowy.Trzeba było oddzielić od siebie dwa stare byki, zanim wdadzą się w bójkę.Albo trzy byki - należało liczyć też mnie.Ochrzanienie mnie z powodu kotka było przesadą.Poczułem, że jestem zły na Lazarusa, po raz trzeci w ciągu jednego dnia.Ja nie sprowadziłem tu tego kota i to jego własny komputer zasugerował, by go nakarmić oraz dostarczył niezbędnych produktów.Wstałem, chwyciłem Piksela w jedną rękę, jego jedzenie w drugą i stwierdziłem, że muszę sobie zawiesić laskę na ramieniu, by ruszyć z miejsca.Jane Libby dostrzegła, że mam kłopoty, wzięła zatem kotka i przytuliła go do siebie.Podążyłem za nią, wspierając się na lasce i niosąc w ręku spodek z pokarmem.Unikałem spoglądania na Lazarusa.Przechodząc przez salonik, natknęliśmy się na Hazel i Hildę.Hazel pokiwała do mnie ręką i klepnęła dłonią w siedzenie obok siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]