[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozejrzała się bojaźliwie, lecz długi nóż, który trzymała w wolnej ręce, dzierżyła pewnie.Pochwy­ciłem obraz drobnych, mocno zaciśniętych ust, zmrużonych oczu.Nagle, w jednej chwili poznałem ten dumny profil rysujący się na tle płomieni.- Sikorka!Sięgnąłem ku niej szponiastą dłonią.Otworzyła ziemiankę, ukryła w niej dzieci, weszła sama i ostroż­nie opuściła za sobą drzwi.Bezpieczni?Nie.Nadeszli zza rogu.Dwie postacie.Jedna z toporem.Wolny, roz­kołysany krok, głośny śmiech.Sadza powalała im twarze, nieludzko błyszczały zęby, białka oczu lśniły.Mężczyzna i kobieta.Ona, pięk­na, śmiała się w głos.Nieustraszona.Włosy miała z tyłu związane srebrnym drutem.Płomienie budziły w metalu krwawe refleksy.Zbliżyli się do ziemianki, mężczyzna błyszczącym łukiem wzniósł nad głowę ciężki topór.Ostrze głęboko wgryzło się w drewno.Usły­szałem przerażony krzyk dziecka.- Sikorka! - wychrypiałem.Zwlokłem się z łóżka, ale nie miałem siły stanąć na nogach.Czołgałem się do niej.Drzwi ustąpiły, napastnicy roześmiali się głośno.Mężczyzna umarł ze śmiechem na ustach, gdy Sikorka wyskoczyła przez resztki strzaskanych desek i wraziła długi nóż w jego gardło.Ale piękna ko­bieta z błyszczącym srebrem we włosach miała miecz.I kiedy Sikorka próbowała wydobyć nóż z ciała umierającego mężczyzny, ten miecz.Drewniany dom poddał się z ostrym trzaskiem.Konstrukcja zachwiała się i runęła w deszczu iskier, w grzmocie ryczących pło­mieni.Ognista kurtyna zapadła pomiędzy mną a ziemianką.Nie widziałem nic przez piekielne morze ognia.Czy dom zawalił się na wejście do piwnicy i na parę najeźdźców? Nie widziałem.Rzuciłem się naprzód, sięgałem ku Sikorce.W jednej chwili wszystko Zniknęło.Nie było płonącego domu, łupionego miasta, najeźdźców.Tylko ja, skulony przy kominku.Wsadziłem rękę w płomienie, trzymałem w dłoni rozżarzoną bryłę węgla.Błazen krzyknął, chwycił mnie za nadgarstek, wyszarpnął mo­ją dłoń z ognia.Odsunąłem go i przyjrzałem się tępo własnym pal­com pokrytym pęcherzami.- Królu mój - jęknął boleśnie.Klęknął, ostrożnie odsunął mi­sę z zupą.Zmoczył serwetkę w winie, owinął mi palce.Nie czułem pieczenia, gdyż we wnętrzu miałem inną, o wiele gorszą ranę.Karzeł zajrzał mi w oczy.Prawie go nie dostrzegałem.Wydawał się niema­terialny; w jego bezbarwnych źrenicach odbijały się płomienie.Cień, jak wszystkie inne - przyszedł mnie dręczyć.W palcach nagle zapulsował ból.Ścisnąłem je drugą dłonią.Co robiłem? O czym myślałem? Moc spadła na mnie niczym czarny we­lon, a potem odeszła, pozostawiając próżnego niczym pusty kielich.Pojawiło się znużenie, cierpienie nadchodziło wielkimi krokami.Próbowałem odtworzyć, co widziałem.- Co to za kobieta? Czy jest kimś ważnym?- Ta z Wodnej Osady? - Błazen zamilkł, szukając w myślach.Zdawał się jeszcze bardziej znużony niż ja, ale próbował zebrać siły.- Nic o niej nie wiem.Wszystko niewyraźne, panie mój.Trudno coś odczytać.- Sikorka nie ma dzieci - powiedziałem.- To nie mogła być ona.- Sikorka?- Czy miała na imię Sikorka? - spytałem.W głowie narastał mi bolesny ucisk.Nagle poczułem gniew.- Dlaczego mnie dręczysz?- Panie mój, nie znam żadnej Sikorki.Chodź.Wróć do łoża, podam ci jedzenie.Pomógł mi wstać.Płynąłem w powietrzu, mącił mi się wzrok.W jednej chwili czułem dłoń błazna na ramieniu, w następnej wyda­wało mi się, jakbym wyśnił tę komnatę i dwóch rozmawiających mężczyzn.- Muszę wiedzieć, czy to była Sikorka - zdołałem wykrztusić.- Muszę wiedzieć, czy umiera.Błaźnie, muszę to wiedzieć.Westchnął ciężko.- Nie potrafię rozkazywać swemu talentowi, panie.Wiesz o tym przecież.Tak jak twoje wizje rządzą tobą, tak i moje mną, nie na od­wrót.Nie potrafię wyciągnąć jednego ściegu z gobelinu; muszę pa­trzeć na to, co widzą moje oczy.Przyszłość, panie mój, jest niczym prąd w korycie rzeki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl