[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtem pod oknami i w sieniach dał sięsłyszeć tętent szybko biegnących stóp, drzwi otworzyły się z trzaskiem i otwartymi znać po-zostały, bo do izby wionął strumień mroznego powietrza, zarazem śród ciemności rozległ siękrzyk głuchy, rozpaczą czy trwogą zdławiony: Jezu? ratujcie! ja nieszczęśliwa! biją już! kijami biją! Boże mój miłosierny.Był to głos Pietrusi, która widać całym ciałem osunęła się na podłogę, bo pośrodku izbycoś mocno stuknęło.Jednocześnie Aksena, która na kilka sekund oniemiała, trzęsącym sięgłosem przemówiła: A tobież co, Pietrusia? a tobież co? Niech Pan Bóg zmiłuje się nad nami! co tobie?Krzykiem i stukiem przestraszona, trzyletnia Halenka wrzasnęła płaczem, ciszej nieco za-wtórował jej Adamek.Przez wrzaskliwy płacz dzieci przebił się głos ślepej baby, donośny,nakazujący: Nie f i k s u j s i a (nie wariuj), Pietrusia.Zwiatło zapal.Dzieci po ciemku płaczą.Ciężko, ze zdławionymi jękami, kobieta podniosła się z ziemi, a gdy światło rozniecała ipalące się łuczywo w szczelinę pieca wsuwała, ręce jej trzęsły się jak w febrze.Przy drżącymblasku powstającego ognia twarz jej z wyrazistością rzezby wystąpiła na szare tło izby, bladajak płótno, z czołem ściągniętym w kilka fałd grubych, z oczami buchającymi płomieniem.Chustka spadła z jej głowy, splątane włosy okryły szyję i jeżyły się nad czołem, dwie tylkołzy świeciły na jej rzęsach, ale głębokie łkania wstrząsały ustami i piersią.Zwiatło zapaliw-szy, obu rękami schwyciła się za głowę i jak nieprzytomna po izbie biegać zaczęła.To z sze-roko rozwartymi oczami i rękami nad głową pośrodku izby stawała, to twarzą rzucała się nastół albo ławę, to do pieca przypadała i ku babce błagalnym jakby gestem obie ręce wyciągaławysoko.Przy tym mówiła ciągle, tak jak się mówi w gorączce, prędko, bezładnie, z nagłymikrzykami, to znowu ze zniżeniem głosu aż do szeptu.W ten sposób opowiadała rzecz, którejsłuchając Aksena na swym sienniku prostowała się jak struna, żółtymi szczękami coraz prę-dzej poruszała, a kościanymi rękami bezwiednie może szukała głów małych wnuczek, któremilczące już, przelękłe, same się pod te ręce i do jej piersi przysunęły.Opowiadała, że doAabudów zaszła szczęśliwie, t a l k i oddała, wszystkim pokłoniła się pięknie, ale w rozmo-wę się nie wdając zaraz nazad tą samą drogą poszła.Na tej drodze czatowali na nią ludzie,którzy znać już wiedzieli, że ona tamtędy od Aabudów wracając iść będzie.Czatowali na nią,za płotem ogrodu, za niskim płotem, przy którym, gdy przechodziła, ktoś ją kijem w plecyuderzył raz i drugi, a tak mocno, że aż na ziemię upadła.Ten, kto uderzył, był Szymon Dziur-dzia, bo go dobrze, choć w zmroku, poznała, ale za Szymonowymi plecami rozległ się śmiechStepana, a Paraska, Szymonowa żonka, cościś o pieniądzach i kupnej spódnicy zagadała, iRozalka przeklinała, i wiedzmą ją nazywała, i jeszcze ze dwoje ludzi śmiało się i gadało, aleona już nie wie, kim byli, bo zerwała się z ziemi i co sił dalej pobiegła.A oni przez płot naścieżkę przelezli i ku karczmie sobie poszli, nie uciekając, pomału, jakby nic.Bili! kijami jużbić zaczęli! co ona pocznie? Za co to na nią przyszło?Płakała teraz rzewnymi łzami, ręce łamała, widać było, że trwoga straszna mąciła jej ro-zum i odbierała wolę.Na piecu zaszemrał szept starej: Parobku Prokopku.oj, parobku Prokopku.czemu ja sobie teraz gadanie i łzy matkitwej, Prokopichy, znów przypomniała?Białe oczy pośród żółtej twarzy szerzej rozwarła i tym samym, co wprzódy, nakazującymgłosem przemówiła: Klęknij i pacierz głośno mów.77Rozkazywała tak, jak gdyby wnuczka jej malutką jeszcze dziewczynką była, a ona słuchałateż jej jak dziecko.Wnet uklękła. Nie tak przemówiła stara nie tak.Halenkę z pieca zsadz, Adamka na ręce wez, star-szych do siebie zawołaj.ogarnij dzieci rękami i Najwyższemu Bogu je pokazuj.Pacierzmów i dzieci Bogu pokazuj.Ty matka.niech Bóg Najwyższy lituje się nad dziećmi.Z sennym niemowlęciem na jednym ramieniu, a drugim ogarniając małego chłopca i dwiemniejsze odeń dziewczynki młoda kobieta klęczała pośrodku izby, a słowa modlitwy ze zmą-conej pamięci jej uciekały i na drżące usta nie przychodziły.Zlepa baba chropowatym swym itrzęsącym się głosem zaczęła: Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech, ś w i a ć s i a imię Twoje, p r y j d z królestwoTwoje, b u d z wola Twoja.Wtórował jej słaby zrazu, potem coraz wyrazniejszy głos młodej kobiety.Jednogłośnie,żarliwie wymówiły A m e n, po czym stara wyrzekła: Nu, wstań! może Pan Bóg Najwyższy posłyszał.Ciszej dodała: I dzieci zobaczył.Chwilowa cisza zapanowała w izbie.Pietrusia niemowlę do kołyski kładła, starsze dzieciskupiły się w kącie izby, tak szczelnie jedno do drugiego przytulone, jak przestraszona trzód-ka owiec. Gdzie Michałek? zapytała Aksena. W kuzni. Nie wie, co tobie p r z y t r a p i ł o się. A nie wie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]