[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlatego też przezwyciężyłem w sobie szybko tego rodzaju napady rozpaczy.Ktoś zapukał do drzwi.Poszedłem otworzyć.Na progu stał Hasse.Położyłem palec na ustach i wyszedłem na korytarz.- Przepraszam.- wybąkał.- Niech pan wejdzie do mego pokoju - rzekłem otwierając sąsiednie drzwi.Hasse przystanął na progu.Zdawało się, że jego twarz zmalała.Była kredowoblada.- Chciałem panu tylko powiedzieć, że nie mamy po co jechać - powiedział nie poruszając niemal wargami.- Niech pan wejdzie.Panna Hollmann śpi, mam czas.Hasse trzymał w ręku list.Wyglądał przy tym jak człowiek, który dostał postrzał, ale łudzi się, że to tylko uderzenie.- Najlepiej, żeby pan sam to przeczytał - rzekł podając mi list.- Pił pan już kawę?Potrząsnął głową.- Niech pan przeczyta list.- Dobrze, ale tymczasem może pan się czegoś napić.Wyszedłem z pokoju i kazałem Frydzie przynieść kawę.Potem przeczytałem list.Pochodził od pani Hasse i zawierał tylko parę linijek.Zawiadamiała go, że oczekuje jeszcze czegoś od życia.Dlatego nie wróci.Jest ktoś, kto rozumie ją lepiej niż mąż.Wszelkie próby z jego strony nie mają celu - nie wróci pod żadnym pozorem.I dla niego takie rozwiązanie jest najlepsze.Nie będzie się już martwił, czy jego pensja wystarczy, czy nie.Wzięła ze sobą część rzeczy - po resztę przyśle przy okazji.Był to jasny i rzeczowy list.Złożyłem go i oddałem Hassemu: Spojrzał na mnie, jak gdyby wszystko zależało ode mnie.- Co powinienem zrobić?- Przede wszystkim niech pan wypije filiżankę kawy i przekąsi coś.Nie ma celu biegać po pokoju i szarpać sobie nerwy.Potem zastanowimy się.Musi pan się opanować, wtedy na pewno poweźmie pan najrozsądniejsze postanowienie.Wypił posłusznie filiżankę kawy.Ręka mu drżała.Nie mógł nic zjeść.- Co mam teraz zrobić? - spytał raz jeszcze.- Nic.Poczekać.- Wykonał jakiś niewyraźny ruch.- A co by pan chciał zrobić?- Nie wiem.Nie mogę tego wszystkiego pojąć.Milczałem.Trudno było doradzić coś temu biedakowi, można go było tylko uspokoić, na resztę musi sam znaleźć receptę.Zapewne nie kochał już żony - ale przywykł do niej, a dla takiej buchalteryjnej duszy przyzwyczajenie mogło znaczyć więcej niż miłość.Po chwili zaczął coś zawile opowiadać, widać było, jak straszliwie szamoce się ten człowiek.Z kolei zaczął robić sobie wyrzuty.Nie powiedział ani jednego słowa przeciw żonie.Usiłował wszelkimi sposobami wmówić w siebie, że wina leży po jego stronie.- To wszystko, co pan mówi, Hasse, nie ma najmniejszego sensu.W tego rodzaju sprawach nie może być mowy o winie czy niewinności.Pańska żona odeszła od pana, a nie pan od niej.Nie widzę powodu, dlaczego miałby pan sobie robić wyrzuty.- A jednak - powtórzył patrząc na swoje ręce.- Nie umiałem.nie udało mi się.- Co?- Po prostu nie powiodło mi się.To wina człowieka, jeżeli nie umie sobie poradzić.Patrzyłem ze zdziwieniem na małą, zbiedzoną postać, zatopioną w czerwonym pluszowym fotelu.- Hasse - powiedziałem spokojnie po chwili - to może stanowić najwyżej powód, ale nie winę.Poza tym dotychczas radził pan sobie jakoś.Potrząsnął energicznie głową.- Nie, nie, doprowadzałem żonę do szaleństwa wieczną trwogą przed wypowiedzeniem.A poza tym rzeczywiście nie umiałem sobie poradzić.Cóż ja jej mogłem ofiarować? Nic.Zatonął w otępieniu.Wstałem, żeby przynieść flaszkę koniaku.- Niech pan się napije, nie wszystko jeszcze stracone.Podniósł głowę.- Nie wszystko jeszcze stracone - powtórzyłem.- Człowieka traci się dopiero wtedy, kiedy umarł.Przytaknął spiesznie i sięgnął po kieliszek, ale odstawił go nie napocząwszy.- Wczoraj zostałem kierownikiem biura - rzekł cicho.- Naczelnym buchalterem i szefem biura.Powiedział mi o tym wieczorem nasz prokurent.Mianowali mnie na to stanowisko, bo w ostatnich miesiącach zawsze przesiadywałem po godzinach pracy.Połączono dwa biura.Tamten kierownik został zwolniony.Będę dostawał o pięćdziesiąt marek więcej.- Spojrzał na mnie z wyrazem rozpaczy.- Czy sądzi pan, że zostałaby przy mnie, gdyby wiedziała o tym?- Nie.- Pięćdziesiąt marek więcej.Mógłbym je dawać żonie.Mogłaby sobie za to coś kupować.A na książeczce oszczędnościowej mam przecież tysiąc dwieście marek! Po co ja tak ciułałem? Chciałem mieć dla niej coś na czarną godzinę.A ona odeszła ode mnie dlatego, że oszczędzałem na ten cel.Zapatrzył się znowu przed siebie.- Hasse, wydaje mi się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl