[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rana nie była głęboka, lecz bardzo bolesna i musiał mocno zaciskać zęby, gdy ją oczyszczał.Nie miał już antybiotyków, którymi dzielił się z rannymi w ciągu lat wojennych, i wrzątek musiał mu wystarczyć.Wygotował również bandaże i dokładnie obwiązał nimi ramię.Po ostatniej bitwie czuł się doszczętnie wyczerpany.Z bezwładnymi prawie rękami ułożonymi na kolanach oparł się plecami o drzewo i zamknął oczy.Stracił już rozeznanie między snem i jawą, a wspomnienia z przeszłości i teraźniejszości zlewały mu się w jeden groteskowy wzór.Jak szybko i jak zarazem wolno minęły te lata.Tyle wydarzyło się od momentu pożegnania z Robbie'em Shawem w Nowym Jorku.Troy szybko zorientował się, że jego pomysł wstąpienia do armii może napotkać wiele przeszkód, gdyż czarnych nie przyjmowano z otwartymi ramionami, chyba że jako służących lub do kopania rowów.Troy nie mógł się z tym pogodzić i po roku ciężkiej pracy za pomocą pieniędzy McCullocha zorganizował w Bostonie pierwszy batalion składający się z czarnych: Pierwszy Regiment Murzyńskich Ochotników z Massachusetts.By tego dokonać, wydał tyle samo na łapówki dla władz miejskich, ile na wyposażenie regimentu.Ale ostatecznie udało się i to miało dla niego największą wartość.Kiedy nadeszła wojna, on i jego żołnierze byli gotowi i walczyli jak lwy, a gdy przychodziło im ginąć, umierali równie odważnie.Nie brakło też coraz to nowych ochotników i w niewiele więcej niż dwa lata, gdy ponad połowa żołnierzy zginęła, zastąpiono ich nowymi siłami.Troy pomyślał o tych, którzy zginęli; o ich twarzach rozpływających mu się w pamięci i prawie zapomnianych już nazwiskach.Pokiwał głową na pół przytomny od myśli, które krążyły jak oszalałe w jego głowie.- Sierżancie, przyniosłem trochę konserwy.Głównie fasola, ale może doszuka się pan jakichś kawałków królika.Głos żołnierza wybił Troya z zamyślenia.Spojrzał w górę, zamrugał i ujrzał uśmiechniętego wojaka z brakującą połową uzębienia.Odwzajemnił uśmiech i wyjął z kieszeni łyżkę, po czym przyjął menażkę z jedzeniem.- Dzięki, Luther.Jego zmęczenie było tak wielkie, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest nie tylko wyczerpany, ale i głodny.Wziął do ust pełną łyżkę.Wspaniałe.Kiedy to jadł ostatnio? Jego pamięć, w której pozostały tylko urywki walk, nie mogła udzielić mu odpowiedzi.Wiedział tylko, że jadł tamtego dnia suchary i popijał kawą.Od tego momentu były już tylko kule świstające dookoła głowy, na które zbytnio nie miał apetytu.Wieczór był ciepły i ciemny, Troy widział tylko obóz armii Unii na zboczu wzgórza.Nikłe światełka rozpościerały się między flankami Cemetery Ridge.Ci, którzy przeżyli dzisiejszą bitwę, gromadzili się wyczerpani wokół ognisk, gotowali posiłek i starali się nie myśleć o tym, co może przynieść następny dzień.Siedzieli zwróceni plecami ku ciemności, w której daleko pobłyskiwały światełka linii armii Konfederacji.Było ich niezmiernie dużo i rozciągały się szeroko, otaczając Gettysburg, małe miasteczko w Pensylwanii.Lis rebelii, generał Robert E.Lee, ciągle jeszcze żył i atakował.Teraz lis ten znajdował się w zagrodzie dla kurcząt.Kierując się na północ, zdołał przenieść wojnę na terytorium nieprzyjaciela.Wraz z osiemdziesięcio - tysięczną armią minął Waszyngton, dotarł do Pensylwanii, gdzie został wprawdzie powstrzymany pod Gettysburgiem, ale nie pokonany.Zwolennicy Unii walczyli przez cały dzień pod zmasowanym ogniem konfederatów i naporem następujących po sobie wściekłych ataków żołnierzy w szarych mundurach.Ale wytrzymali, i to na całej linii, jak dowiedział się Troy z raportów.Dla niego najważniejszy był jednak odcinek pola bitwy pomiędzy wzgórzami i dolinami, gdzie jego żołnierze wytrzymali, walczyli i zwyciężyli.Nie byli lepsi niż cała reszta żołnierzy, ale zwycięstwem było utrzymanie pozycji.Ten sukces był dla nich rodzajem nobilitacji, bo do tego momentu biali żołnierze Unii nie wierzyli, że czarni nie uciekną.Nie uciekli zresztą od początku wojny, ale wytrwale stali w ogniu wymierzonym przez Konfederację.Nie ugięli się przed strzelbami, bagnetami, dyzenterią i innymi chorobami, a nawet przed oficerami i pogardliwie mierzącymi ich wzrokiem białymi żołnierzami.Troy skończył jeść, wyskrobał menażkę, oblizał łyżkę i schował ją z powrotem do kieszeni.Wszystko było już w porządku: ranni na tyłach, pożywienie rozdzielone, manierki pełne.Troy czuł, że zrobił dla swoich żołnierzy wszystko i zabrał się do przeglądania własnego sprzętu.Najpierw jednak rozpiął kieszonkę na piersi i wyjął fotografię, z której uśmiechała się do niego Lity.Z rozrzewnieniem pomyślał o miłości, jaką go darzyła; oderwał kawałek tkaniny, owiązał nim zdjęcie i schował z powrotem.Kiedy zajął się czyszczeniem strzelby, podbiegł do niego posłaniec.- Kapitan prosi pana do kantyny, sierżancie.- Już idę - powiedział Troy i zwrócił się do kaprala siedzącego naprzeciw: - Skończ to za mnie, Hank, dobrze?- To cię będzie kosztowało pięć dolców - odrzekł kapral.- Dobra, zapłacę po wojnie.Hank był wspaniałym facetem - zresztą oni wszyscy byli wspaniali.Troy poprosił go tylko z czystej uprzejmości, gdyż kapral i tak zrobiłby to dla niego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]