[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naikeri podniosła i przytuliła syna.Ason pojawił się, w chwili gdy przyniesiono pieczyste.On miał prawo odciąć sobie pierwszą porcję, taką godną bohatera.Potem miała zacząć się właściwa uczta.Zapachniało smakowicie przypieczoną skórą i topionym tłuszczem.Tusza zawisła na żerdziach.Lochę złapano jeszcze latem, potem tuczono ją, aż zrobiła się okrągła niczym kłoda.Jej potomstwo zjedzono już dawno.Ason wyciągnął nóż i sprawdził kciukiem ostrze.- Jestem Maklorbi - odezwał się nagle wódz plemienia z północy i wstał.- Szedłem sto i sto mil, aby być na uczcie i przywiodłem stu ludzi.Nad moimi drzwiami wisi więcej głów, niż stu ludzi może zliczyć.Zabiłem stu wojowników w bitwie.To ja utnę pierwszy kęs.Zapadła cisza.Maklorbi przesunął palcami po wąsach, uderzył się w muskularną pierś.Przypominał mocarne drzewo, doświadczone przez liczne wichury.Ramiona miał grube jak nogi zwykłego wojownika.Znany był z waleczności.A teraz wyzywał Asona przy jego własnym ogniu.Naikeri miała rację, szykowały się kłopoty.Ason rozejrzał się.Wszyscy wpatrywali się w niego i wiedział, że nie może zignorować zaczepki.Nie chciał rozlewu krwi, ale cóż miał uczynić? Maklorbi będzie musiał umrzeć.- Ja potnę mięso - powiedział Ason, unosząc sztylet.Maklorbi dopiero teraz na niego spojrzał.- Jestem Maklorbi i moje imię budzi strach.Sypiam z głową wodza pod kolanem.Tej nocy zasnę z głową Asona.Teraz wszystko było już jasne.Ason odłożył nóż i sięgnął po miecz.Maklorbi wskazał na siebie, na swój łuk.- Mam złoto i każdy może je zobaczyć.Zdobyłem w walce hełmy i zbroje i też każdy je widzi.Walczyłem z ludźmi zza morza i zdobyłem to wszystko.Walczyłem jak walczą Yerni, ze sznurem z włosów na szyi, z moim nożem i toporem w dłoni, z tarczą mą na ramieniu.Ręce miałem nagie, pierś nagą i nogi nagie, a wąsy i włosy białe.Tak się walczy.Tak walczy wódz-byk Yernich.Zwiemy się Yerni.Jego wojownicy poparli wodza krzykiem.Maklorbi klasnął dłońmi o uda.Kilku mężów w kręgu uczyniło to samo, większość jednak zaszemrała i rozejrzała się na boki.Ason stał nieruchomo.Nagle zrobiło mu się zimno.Za późno już, by uczynić cokolwiek.Wrogowie dobrze wszystko zaplanowali.Nie przyszedł jeszcze w pełni do siebie po chorobie, a Maklorbi był najsilniejszym ze wszystkich Yernich.W zbroi i z mieczem Ason mógł stawić czoło każdemu, ale teraz sam się pokonał.Skoro został wodzemYernich, musiał walczyć, tak jak oni.Nie miał wyboru.Oni stawali do boju nadzy, jedynie we włosianej przepasce na biodrach, nie używali wtedy zdobytych pancerzy.Jeśli Ason miał pozostać wodzem tego szczepu, też przyjdzie mu walczyć bez blach.Przyszły król Yernich nie może postąpić inaczej.Tak, nagi jak heros, wrogowie niczego nie przeoczyli, pomyślał Ason.Wódz-byk nie może okazywać słabości, zatem choroba to żadna wymówka.Nie ma wyjścia, trzeba walczyć.- Maklorbi podchodzi do mego ogniska, wywieszając jęzor jak pies rozgrzany - powiedział Ason.- Maklorbi chce usiąść przy moim ogniu i zjeść moją porcję, porcję bohatera.Powiem wam, co dostanie Maklorbi.Nigdy już nie zje ani nie wypije, bo zabiję go i utnę mu nożem głowę i dziś w nocy ułożę ją sobie pod kolanem.Mówiąc to Mykeńczyk rzucił na ziemię miecz i tarczę i zdarł pancerze z ciała.Na bok cisnął także hełm, zostawił tylko zawieszony na szyi sztylet.Potem podjął tarczę, wsunął dłoń w pętlę.- Jestem Ason z Myken - zawołał.- Jestem Ason z Yernich z Dun Ason i to mój łuk.Jak dotąd zabijałem, tak i Maklorbiego zabiję toporem.Wzywam mego przyjaciela Ar Apę z Dun Ar Apa, by wyświadczył mi przysługę i pożyczył mi swój topór do tej walki.Ar Apa zerwał się na nogi i cisnął topór nad ogniskiem.Ason złapał go w locie.- Maklorbi abu! - krzyknął wódz, uderzył toporem o tarczę i postąpił krok.- Ason abu! - zawołał Ason i uczynił to samo.Zaczęła się walka.Już po pierwszych ciosach wiadomo było, kto wygra.Maklorbi przewyższał siłą Asona.Gdy jego topór uderzył w tarczę Mykeńczyka, temu ostatniemu ramię zdrętwiało.Jego własne cięcie zostało odparowane.Nie otrząsnął się jeszcze po pierwszym wstrząsie, gdy nadszedł drugi i trzeci.Ason cofał się, a Maklorbi postępował za nim machając toporem, jakby ścinał drzewo.Z każdą chwilą Mykeńczyk czuł, że siły go opuszczają.Odpowiadał coraz wolniej, dyszał z wysiłku.Przy kolejnym ciosie topór rozciął mu skórę na ramieniu, popłynęła krew.Na ten widok widzowie ryknęli głośno.Maklorbi odstąpił, potrząsnął nad głową tarczą i toporem i wydał jakiś wojenny okrzyk.Ason czuł, że rana nie jest głęboka, ale krwawi obficie.Każda spadająca na ziemię kropla osłabiała go jeszcze bardziej.Śmierć była blisko, a on nie chciał umierać.Maklorbi splunął i znów wrzasnął.Ason wysunął rękę z pętli i chwycił tarczę dłonią.- Ason abu! - krzyknął chrapliwie i skoczył do ataku.Maklorbi stał pewnie na szeroko rozstawionych nogach i uśmiechał się ukazując pojedyncze sztuki żółtych zębów.Ason zamachnął się szeroko, aż powietrze zaświszczało, i wymierzył cios w bok przeciwnika.Tamten osłonił się tarczą, a wtedy Ason pchnął go własną tarczą w twarz.Wzmocniona krawędź ugodziła Maklorbiego w usta, aż ten zachwiał się z bólu i cofnął.Ason czym prędzej uderzył go toporem w prawą rękę.Nie ostrzem wprawdzie, ale masa kamiennej głowicy starczyła, by wytrącić Maklorbiemu broń z dłoni.Zanim Mykeńczyk zdołał wyprowadzić nowy atak, przeciwnik odrzucił własną tarczę i runął na Asona, łapiąc go za gardło.Ból był tak potężny, że przez chwilę przyćmił wszystko inne.Jak przez mgłę Ason ujrzał przed sobą rozwartą paszczę Maklorbiego z krwawymi pieńkami zębów.W głowie mu huczało, nie mógł się nawet zamachnąć toporem, zresztą, przeciwnik był za blisko.Puścił broń i ścisnął dłonie w pięści, ale nie na wiele to się przydało.Wkoło wybuchła wrzawa, z której Ason mało co rozumiał, nagle dotarł jednak do niego jeden głos, który krzyczał coś ledwie zrozumiałego, podpowiadał coś.Ason z początku nie rozumiał, potem nagle pojął w czym rzecz i sięgnął nie do gardła Maklorbiego, ale do jego twarzy.Zatopił kciuki głęboko w oczach przeciwnika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]