[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kapłan wspomniał wtedy pochodzącą z pradawnych czasów opowieść o tych stworzeniach – że kiedyś żyły w wielkiej liczbie nad rozległym jeziorem o gorzkich wodach, położonym daleko na północy.Całe wieki temu pewien wódz i jego wojownicy walczyli z nimi, strzelali do nich z łuków i zabili bardzo wiele, a resztę przepędzili na południe.Imię wodza brzmiało N’Yasunna, a miał on wielkie czółno z wieloma wiosłami, które pchały to czółno szybko po gorzkich wodach.Zimny podmuch owiał nagle Salomona Kane’a, jak gdyby niespodziewanie otworzyła się przed nim Brama, wiodąca do Zewnętrznych Otchłani Czasu i Przestrzeni.Zrozumiał bowiem, że prawdziwa była inna, starsza jeszcze i bardziej ponura legenda.Czymże mogło być wielkie gorzkie jezioro, jak nie Morzem Śródziemnym, i kim wódz N’Yasunna, jeśli nie herosem Jazonem, który pokonał harpie i przegnał je nie tylko ku wyspom Strofadów, lecz do Afryki? Stara pogańska opowieść była zatem prawdziwa, myślał Kane oszołomiony, przerażony przedziwnymi możliwościami, które ów fakt dopuszczał.Jeśli bowiem mit o harpiach był rzeczywistością, to co z pozostałymi – z Hydrą, centaurami, Chimerą, Meduzą, Panem i satyrami? Czy we wszystkich legendach starożytności kryła się prawda potwornego zła i koszmarnych istot o ociekających śliną kłach i ostrych szponach? O, Afryko, Czarny Kontynencie, kraino cienia i grozy, dokąd wygnano mroczne potwory przed jaśniejącym światłem zachodniego świata!Kane drżący ocknął się z zamyślenia.Goru nieśmiało, delikatnie pociągnął go za rękaw.- Ratuj nas przed akaana! – poprosił.– Jeśli nawet nie jesteś bogiem, to masz w sobie boską moc! Dzierżysz w swej dłoni potężną laskę ju – ju, która w dawno minionych czasach była berłem imperiów i podporą wielkich kapłanów.Masz też broń, która wysyła śmierć w ogniu i dymie – nasi młodzieńcy widzieli, jak zabiłeś dwóch akaana.Uczynimy cię królem… bogiem… kim zechcesz! Upłynął już więcej niż miesiąc, odkąd przybyłeś do Bogondy.Minął termin złożenia ofiary, lecz krwawy pal stoi pusty.Akaana wystrzegają się wioski, w której przebywasz, nie kradną nam więcej dzieci.Zrzuciliśmy już jarzmo, bo wierzymy w ciebie!Kane przycisnął dłonie do skroni.- Sam nie wiesz, czego żądasz! – zawołał.– Bóg widzi, że z głębi serca pragnę uwolnić od złą tę krainę, lecz nie jestem wszechmocny.Mogę z pistoletów ubić kilka potworów, ale niewiele prochu mi zostało.Gdybym miał zapas prochu, a także kule i muszkiet, który złamałem na nawiedzanych przez upiory Trupich Wzgórzach, wtedy zaiste wspaniałe by to były łowy.Ale nawet gdybym pozabijał te monstra, to co z ludożercami?- Oni także boją się ciebie! – krzyknął stary Kuroba, zaś dziewczyna Nayela i chłopak Loga, który miał być następną ofiarą, patrzyli na białego błagalnie.Kane podparł brodę dłonią i westchnął ciężko.- Dobrze więc.Jeżeli uważacie, że będę tarczą ochronną dla tego ludu, pozostanę tutaj, w Bogondzie, na resztę mojego życia.I tak Solomon Kane zamieszkał we wsi Bogonda w Cieniu.Ludzie byli tu dobrzy.Ich naturalna żywotność i wesoły duch zostały przytłumione długim życiem w Cieniu, lecz teraz, po przybyciu białego człowieka, nabrali nowej nadziei.Serce Anglika ściskało się na widok absolutnego zaufania, jakim go darzyli.Bogondi śpiewali pracując w polu, tańczyli przy ogniskach, wodzili za nim oczyma, w których był podziw i uwielbienie.Purytanin przeklinał własną bezradność, rozumiał bowiem, jak daremne będzie jego opieka, gdy skrzydlate monstra runą nagle z nieba.Został jednak w Bogondzie.W snach widział mewy, krążące nad skałami Dewonu i wznoszące się w czyste, błękitne niebo.Na jawie zew nieznanych, dalekich krain gwałtowną tęsknotą rozdzierał mu serce.Lecz żył w Bogondzie i wysilał swój umysł poszukując sensownego planu działania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]