[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.PamiÄ™tam trzepotanie swojego serca - pamiÄ™tam panikÄ™mózgu.Ileż wiÄ™cej czÅ‚owiek rozumie po takich przeżyciach.Ale wtedy po raz pierwszy usÅ‚yszaÅ‚amtakie epitety, pierwszy raz ciężkie przedmioty padaÅ‚y mi na gÅ‚owÄ™ i pierwszy raz omal nie zostaÅ‚amkopniakiem wyrzucona za drzwi.Zygmunt byÅ‚ bardzo blady, miaÅ‚ sine plamy pod oczami.UcichÅ‚am - staliÅ›my unieruchomieniw zatÅ‚oczonym metrze.Tego dnia nie sÅ‚yszaÅ‚am nawet melodii Dubo.Dubon.Dubonnet - niewidziaÅ‚am gÄ…sek zachwalajÄ…cych wÅ‚asne wÄ…tróbki.DochodziÅ‚ do mnie tylko szum - Å‚omot - trzaskanie,od czasu do czasu przytomniaÅ‚am przy jasno oÅ›wietlonej stacji.Na placu Clichy, przy przesiadce,poprosiÅ‚am Zygmunta wstrzymujÄ…c chlipanie:- Zygmunt, usiÄ…dzmy w jakimÅ› bistro.czujÄ™ nieprzezwyciężonÄ… potrzebÄ™ paru Å‚yków kawy.- Aha! ZaczynajÄ… siÄ™ paoskie fanaberie.A pieniÄ…dze? Jestem bez centa, rozumiesz?- Ja mam piÄ™ddziesiÄ…t franków.To wcale nie sÄ… paoskie fanaberie , po tym wszystkim trzeba siÄ™pokrzepid - przecież muszÄ™ ci opowiedzied, jak zdobyÅ‚am lokal.Zygmunt stanÄ…Å‚ w pół kroku:- CoÅ› ty powiedziaÅ‚a? Masz lokal? ZupeÅ‚nie oszalaÅ‚a! I teraz dopiero o tym mówisz? A ja tu wariujÄ™z niepokoju.Masz lokal? Gdzie? Od kiedy?UsiadÅ‚am przy pierwszym z brzegu stoliku - miaÅ‚ prawdziwy marmurowy blat, ustawiony naprzedziwnie powyginanej nodze z żelaza.To nie byÅ‚o byle jakie bistro, to byÅ‚a kawiarnia pierwszejkategorii.Pan Dubois miaÅ‚ już zapÅ‚acone za caÅ‚y miesiÄ…c, miaÅ‚am te piÄ™ddziesiÄ…t franków od paniMartineau, a wiÄ™c byÅ‚am bogata.Zygmunt powiedziaÅ‚ kelnerowi: - Dwie półczarne - a ja zdoÅ‚aÅ‚amwyjÄ…kad.- I cztery croissanty.- Zygmunt popatrzyÅ‚ na mnie ponuro.- Może wreszcie rozewrzesz dziób, jaki lokal? Gdzie? Za ile? SkÄ…d wzięłaÅ› forsÄ™?Kelner postawiÅ‚ przed nami kawÄ™ i croissanty.Wzięłam ten najbardziej rumiany, odgryzÅ‚am czubek -rozpÅ‚ynÄ…Å‚ mi siÄ™ w ustach, zapaliÅ‚am gauloisa i wszystko mu dokÅ‚adnie opowiedziaÅ‚am.PatrzyÅ‚ namnie tymi swoimi zmÄ™czonymi, cierpiÄ…cymi oczyma.i wreszcie siÄ™ uÅ›miechnÄ…Å‚.- No, to tylko powinszowad.Zaraz jedziemy, wezmÄ™ miarÄ™ na półki.Powiedz panu Dubois, że jestemtwoim sekretarzem albo lepiej dyrektorem - jak tam sobie zechcesz - tylko żebym mógÅ‚ sobie dorobidklucz, wchodzid i wychodzid, kiedy zechcÄ™.SÅ‚uchaj, a może pozwolisz mi tam sypiad?- Gdzie? Na stole?- Naturalnie, że na stole.Od półtora roku przeważnie sypiam na stole.Tak siÄ™ przyzwyczaiÅ‚em, żeteraz już chyba nie potrafiÅ‚bym zasnÄ…d w łóżku.- Zygmunt - powiedziaÅ‚am, biorÄ…c w usta ostatni Å‚yk kawy - żebyÅ› wiedziaÅ‚, pierwsze zarobionepieniÄ…dze to polowe skÅ‚adane łóżko dla ciebie.KoÅ‚drÄ™ i poduszkÄ… zdobÄ™dÄ™ u BronisÅ‚awskiego albou mojego stryja, Marka Schwartza.- Nie zawracaj mi gÅ‚owy łóżkiem.Jak zdobÄ™dziesz pierwsze pieniÄ…dze, to codziennie bÄ™dÄ™ jadÅ‚ gorÄ…cÄ…zupÄ™, codziennie - ech, co za gÅ‚upstwa! ZapÅ‚ad, jedziemy.No i zaczÄ…Å‚ siÄ™ nowy etap.Moja ksiÄ™garnia polska w Paryżu zostaÅ‚a otwarta.Ja byÅ‚am pierwsza -dopiero w dwa lata potem przyjechali z ramienia Gebethnera i Wolffa Aleksander Krawczyoski iStanisÅ‚aw Rogosz i otworzyli prawdziwÄ…, eleganckÄ… ksiÄ™garniÄ™ polskÄ… przy boulev.St-Germain, któraistnieje do dziÅ›.Tyle wody upÅ‚ynęło.PiÄ™kny, wysoki, czarujÄ…cy Krawczyoski ożeniÅ‚ siÄ™ - o ile siÄ™ niemylÄ™ - z Å›licznÄ… córkÄ… konsula Lasockiego.Teraz mamy rok 1967 - stary pan Krawczyoski żyje weWrzeszczu.WidziaÅ‚am go po wojnie jeden raz, i to przelotnie, a Stach Rogosz umarÅ‚ w czasie wojnygdzieÅ› w ZwiÄ…zku Radzieckim, najprawdopodobniej na tyfus plamisty.Obu ich bardzo lubiÅ‚am, mimoże z racji ich konkurencji moja ksiÄ™garnia zaczęła siÄ™ chylid ku upadkowi.Ale to byÅ‚o o wiele pózniej.Na razie jestem po raz pierwszy w życiu wÅ‚aÅ›cicielkÄ… wielkiej firmy - Librairie Polonaise, rue deRennes 151 bis.Zygmunt w warsztacie stolarskim na St-Paul sam dopasowaÅ‚ i sporzÄ…dziÅ‚ półki na książki, którecaÅ‚kowicie wypeÅ‚niÅ‚y dÅ‚ugÄ… i szerokÄ… Å›cianÄ™ po prawej stronie od wejÅ›cia (wejÅ›cie na koocu schodówsÄ…siadowaÅ‚o z WC przynależnym do bistra paostwa Dubois).KrÄ™te schody, lokal mieszczÄ…cy siÄ™ w piwnicy - jedna goÅ‚a żarówka w obszernej podziemnej salce,najbliższe sÄ…siedztwo WC - to wszystko nie przydmiewaÅ‚o blasku posiadania wÅ‚asnej firmy.Zygmunti ja byliÅ›my w siódmym niebie.W poczÄ…tkach byÅ‚y trudnoÅ›ci z wydrukowaniem katalogów.DrukarniaznajdowaÅ‚a siÄ™ na rue de Grenelle.Dyrektor drukarni miaÅ‚ biuro niedaleko naszej ksiÄ™garni, prawie narogu, przy przecznicy St-Placide (z jakÄ… rozkoszÄ… wypisujÄ™ nazwy tych ulic: St-Sulpice, St-Placide.wszystkie te ulice jak z obrazów Utrilla widzÄ™ przed oczyma.StojÄ™ przed wejÅ›ciem do koÅ›cioÅ‚a St-Sulpice.ogarniam wzrokiem maÅ‚y placyk.potem zatrzymujÄ™ go na podniesionych do góryciemnozielonych żaluzjach.widzÄ™ sklep z dewocjonaliami.czarne paciorki różaoców.srebrnekrucyfiksy i dÅ‚ugi rzÄ…d miedzianych plakiet z PietÄ…).I pomyÅ›led tylko, że tamten Paryż, tamci ludzie, tak dÅ‚ugo żyd bÄ™dÄ™ w mojej pamiÄ™ci, jak dÅ‚ugo ja bÄ™dężyÅ‚a; bo Paryż, który odwiedziÅ‚am zeszÅ‚ego 1966 roku, to już nie to.nie kooczÄ…ce siÄ™ sznurysamochodów na Champs-Élysees - na bulwarach - na avenue de l'Opéra - na rue de Rennes, naMontparnasse - wszÄ™dzie, wszÄ™dzie.Teraz już w powietrzu nie czuje siÄ™ zapachu fioÅ‚ków parmeoskichi perfum.Teraz wszechwÅ‚adnie panujÄ… spaliny.Ten milionowy wąż z żelaza i stali o olbrzymich oczachreflektorów przeraża mnie i z miejsca chcÄ™ siÄ™ znalezd w moim mieszkaniu na Mokotowie.DzisiejszyParyż staÅ‚ siÄ™ zamerykanizowanym, olbrzymim garażem.Opanowuje mnie paraliżujÄ…cy strach przedprzejÅ›ciem na drugÄ… stronÄ™ ulicy.StajÄ™ na skraju chodnika i zamykam oczy.nie.nie mogÄ™ siÄ™zmusid.nie mogÄ™ przejÅ›d.idÄ™ dalej, szukajÄ…c przecznicy ze znakami Å›wietlnymi.Czekam na zieloneÅ›wiatÅ‚o.StaroÅ›d to ciÄ…gÅ‚e wyczekiwanie zielonego sygnaÅ‚u - staroÅ›d to szukanie bezpiecznego przejÅ›cia naprzecznicy - to zmÄ™czenie, wyczerpanie i pragnienie dÅ‚ugiego snu.Nie znam rozkoszniejszej chwili, jak zasypianie na moim elastycznym, z piany kauczukowej materacu,w czystej, pachnÄ…cej Diorem poÅ›cieli.kiedy po niezbyt gorÄ…cej kÄ…pieli, w wygodnej batystowej,nocnej koszuli (broo Boże nylon lub jakieÅ› inne sztuczne tworzywo) kÅ‚adÄ™ siÄ™ na tym dÅ‚ugim, szerokimmateracu, okrywam miÄ™ciutkÄ… (Å‚abÄ™dzi puch) koÅ‚drÄ….gaszÄ™ lampÄ™ i od razu z miejsca wpadamw liliowÄ… przytulnoÅ›d przedsnu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]