[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzy upuścili worki z piaskiem, które nieśli, i czym prędzej wzięli nogi za pas.Harold Gardener był jednym z nich - dlatego przeżył.Inni nie mieli tyle szczęścia i nadal znajdowali się w rejonie centrum, podczas gdy kanał, którego gardziel zapchała się tonami asfaltu, betonu, cegieł, cementu, szkła i towarów wartości około czterech milionów dolarów, rzygnął tą mieszanką spomiędzy swych betonowych ust, pochłaniając tak ludzi, jak i worki z piachem.Harold miał wrażenie, że fala go dopadnie - niezależnie od tego, jak szybko biegł, woda w dalszym ciągu go doganiała.W końcu uszedł z życiem, wspinając się po stromym zboczu nasypu, porośniętym gęstymi zaroślami.Raz obejrzał się za siebie i zobaczył faceta, którym był chyba Roger Lernerd, szeryf działu pożyczek w Credit Union Harolda, próbującego uruchomić samochód na parkingu przy Mini-Mall.Nawet poprzez ryk wody i zawodzenie potwornej wichury Harold słyszał, jak silnik K-cara prycha, a potem czarna ściana wody obmywa wóz ze wszystkich stron.Później zaś, przy wtórze przeraźliwego, przypominającego grzmot łoskotu, Kenduskeag wystąpił z brzegów, zmywając jednocześnie budynek Mini-Mall, jak i jasnoczerwony K-car Rogera Lernerda.Harold znów zaczął się wspinać, chwytając się gałęzi, korzeni - i wszystkiego, co było w stanie utrzymać jego ciężar.Musiał dotrzeć jak najwyżej - to był jego bilet na przetrwanie.Jak mógłby powiedzieć Andrew Keene, tego ranka Harold Gardener naprawdę zrozumiał zalety bycia na szczycie.Słyszał, jak w oddali za jego plecami śródmieście Derry zapada się pod ziemię.Dźwięk, jaki temu towarzyszył, przypominał huk wystrzału artyleryjskiego.4- Beverly! - krzyknął.Jego plecy i ramiona pulsowały regularnym bólem.Richie zdawał się ważyć teraz prawie pięćset funtów.No to go zostaw - wyszeptał jego umysł.On nie żyje.Dobrze o tym wiesz, więc czemu go po prostu nie zostawisz?Ale on nie mógł i nie chciał tego zrobić.- Beverly! - zawołał ponownie.- Ben! Ktokolwiek!To właśnie tu To mnie wrzuciło, mnie i Richiego - pomyślał - ale teraz cisnęło nas dużo dalej.Jak to właściwie było? Zaczynam zapominać.tracę to.- Bill? - To był głos Bena - drżący i wyczerpany.Dochodził z niedaleka.- Gdzie jesteś?- Tutaj, stary.Mam Richiego.On.on jest ranny.- Mów dalej.- Ben był teraz bliżej.- Mów dalej, Bill.- Zabiliśmy To - powiedział Bill, podchodząc do miejsca, skąd dochodził głos Bena.- Zabiliśmy tę dziwkę.I jeśli Richie nie żyje.- Nie żyje?! - zawołał zaniepokojony Ben.Był naprawdę blisko.a potem jego dłoń wysunęła się z mroku i musnęła nos Billa.- Co masz na myśli, mówiąc „nie żyje”?- Ja.on.- Teraz obaj podtrzymywali Richiego.- Nie widzę go - rzekł Bill.- Otóż to.Nie m-mogę go zobaczyć!- Richie! - krzyknął Ben i potrząsnął nim.- No, dawaj, Richie! Dawaj! - Głos Bena stawał się drżący.- Dawaj, do cholery! Obudzisz się wreszcie czy nie! Zbudź się!I nagle z ciemności dobiegł ich zaspany, mamroczący głos Richiego.- W borządku, Humbak.W borządku.Nie potrzebować żadne łaźnie.- Richie! - krzyknął Bill.- Richie, nic ci nie jest?- Ta dziwka mną rzuciła - mruknął Richie tym samym zmęczonym, zaspanym głosem.- Uderzyłem w coś twardego.To.wszystko, co pamiętam.Gdzie Bewie?- Tam - rzekł Ben i opowiedział im błyskawicznie o jajach.- Rozgniotłem ponad setkę.Myślę, że dostałem je wszystkie.- Módlmy się, aby tak było - powiedział Richie.Wyglądało, że jego stan się polepsza.- Postaw mnie, Wielki Billu.Mogę chodzić.Czy mi się wydaje, czy szum wody zrobił się głośniejszy?- Tak - odparł Bill, trzymając się w ciemności za ręce z Benem i Richiem.- Co z twoją głową?- Boli jak diabli.Co się stało po tym, jak mi się film urwał? Bill powiedział im tyle, ile był w stanie.- I To nie żyje - mruknął Richie, nie ukrywając zdziwienia.- Jesteś pewien, Bill?- Tak.T-tym razem jestem p-p-pewny.- Dzięki Bogu - rzekł Richie.- Przytrzymaj mnie, Bill, muszę się wyrzygać.Kiedy Richie skończył, ruszyli dalej.Raz po raz trafiał stopą w coś kruchego, odkopując to w ciemność.Przypuszczał, że były to resztki jaj Pajęczycy rozgniecionych przez Bena, i na myśl o tym aż się wzdrygnął.Dobrze było wiedzieć, że posuwali się we właściwym kierunku, ale w głębi duszy cieszył się, że nie musi oglądać tych szczątków.- Beverly! - krzyknął Ben.- Beverly!- Tutaj! - Jej krzyk był słaby i nieomal niknął w jednostajnym ryku pędzącej wody.Szli dalej przed siebie w ciemność, nawołując ją regularnie i ustalając miejsce, w którym się obecnie znajdowała.Kiedy wreszcie do niej dotarli, Bill spytał, czy zostało jej jeszcze parę zapałek.Trzymała w ręku pół paczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]