[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Muzzafar autentycznie drżał!- Odkryłyście jakiś nowy narkotyk - powiedział Teg.Roześmiała się spontanicznie, głośno i ochryple.- Nie, baszarze! Mamy stary.- I chcecie mnie od niego uzależnić?- Tak jak wszyscy inni, którzy wpadną nam w ręce, masz możliwość wyboru, baszarze: śmierć albo posłuszeństwo.- To też raczej stary wybór - przyznał.Co mu bezpośrednio grozi? Nie wyczuwał przemocy.Wręcz przeciwnie: rozdwojona wizja podsuwała mu fragmenty obrazów o niezwykle zmysłowym podtekście.Czy sądziły, że uda im się poddać go imprintowi?Uśmiechnęła się do niego wszystkowiedzącym uśmiechem, który przejął go chłodem.- Jak myślisz, czy będzie dobrze nam służyć, Muzzafarze?- Sądzę, że tak, Czcigodna Macierzy.Teg zmarszczył brwi w zadumie.W tej parze było coś na wskroś złego.Działali na przekór wszystkim normom etycznym, które kształtowały jego postępowanie.Miło było pomyśleć, że żadne z nich nie wiedziało jeszcze o tej dziwnej zmianie, która przyśpieszyła jego reakcje.Jego zakłopotanie zdawało się sprawiać im przyjemność.Pewną pociechą było dla Tega uświadomienie sobie, że żadne z nich tak naprawdę nie cieszy się życiem.Widział to w nich wyraźnie, zakon nauczył go patrzeć.Czcigodna Macierz i Muzzafar zapomnieli - a może porzucili - wszystko to, co pomagało przeżyć radosnej istocie ludzkiej.Prawdopodobnie nie byli już zdolni do odkrycia w swoich ciałach prawdziwej krynicy radości.Pędzili żywot podglądaczy, wiecznych obserwatorów, niezdolnych uwolnić się od wspomnienia, jak było, zanim zaczęli zmieniać się w to, czym się w końcu stali.Nawet kiedy mogli tarzać się w czymś, co przedtem oznaczało cenną nagrodę, za każdym razem musieli sięgać coraz dalej, żeby choć mgliście poczuć smak dawnych wspomnień.Uśmiech Czcigodnej Macierzy rozciągnął się jeszcze szerzej, ukazując rząd olśniewająco białych zębów.- Patrz na niego, Muzzafarze.Nie ma zielonego pojęcia, co możemy zrobić.Teg słyszał to, ale też patrzył wyszkolonymi przez Bene Gesserit oczami.W żadnym z tych dwojga nie zostało ani szczypty niewinności.Nic nie mogło ich już zaskoczyć.Nic nie miało dla nich uroku nowości.Ale wciąż spiskowali, wciąż układali intrygi, mając nadzieję, że może ta ostateczność wreszcie wywoła niezapomniany dreszczyk.Oczywiście wiedzieli, że tak się nie stanie, i byli przygotowani na to, iż wyniosą z tego doświadczenia jeszcze bardziej palący gniew, który będzie ich popychał do kolejnych zamachów na nieosiągalny cel.Tak właśnie myśleli.Teg sprokurował dla nich specjalny uśmiech, sięgnąwszy po wszystko, czego się nauczył w służbie Bene Gesserit.Był to uśmiech pełen współczucia, zrozumienia i żywego zadowolenia z własnego życia.Wiedział, że będzie to najbardziej śmiertelna obelga, którą może rzucić im w twarz.Trafił w dziesiątkę.Muzzafar spojrzał na niego z wściekłością.Czcigodna Macierz przeszła od ataku pomarańczowej furii do nagłego zaskoczenia, a potem, pomalutku, zaświtało w jej oczach zadowolenie.Pomarańczowe zabarwienie zaczęło ustępować.Tego się nie spodziewała! To było coś nowego!- Muzzafarze - odezwała się - przyprowadź Czcigodną Macierz, którą wybrano, by naznaczyła naszego baszara.Rozdwojona wizja sygnalizowała bezpośrednie zagrożenie i Teg w końcu zrozumiał.Czuł, jak świadomość własnej przyszłości rozpływa się w nim niby fala, a równocześnie krzepnie w nim moc.Samorzutna przemiana postępowała nadal.Czuł, że jego siła rośnie.Wraz z nią przyszło zrozumienie i decyzja.Widział samego siebie, szalejącego po tym domu jak cyklon, wokół rozrzucone ciała, a między nimi także ciała Czcigodnej Macierzy i Muzzafara.I budynek wyglądający po jego przejściu jak rzeźnia."Czy muszę to zrobić?" - myślał.Za każdego, kogo zabije, będzie musiało zginąć wielu.Ale widział, że to konieczne, tak jak widział wreszcie cały plan Tyrana.Widział też własne cierpienie i omal nie krzyknął.Powstrzymał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]