[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I oczy Bęlit, jak ciemne klejnoty, płonęły w świetle księżyca.- Tajemnicą jesteśmy otoczeni i grozą - rzekła.- I podążamy w dziedzinę koszmarów i śmierci.Czy lękasz się, Conanie?Wzruszenie opancerzonych ramion starczyło za odpowiedź.- I ja się nie boję - ciągnęła w zadumie.- Nigdym się nie bała.Zbyt często patrzyłam w rozwartą paszczękę Śmierci.Conanie, czy lękasz się bogów?- Zbyt wiele do czynienia z nimi mieć nie pragnę - odparł barbarzyńca powściągliwie.- Jedni bogowie tędzy są w czynieniu krzywdy, inni - w pomocy udzielaniu; tak przynajmniej prawią kapłani.Mitra Hyboryjczyków mocnym musi być bogiem, skoro jego lud grody na całym wzniósł świecie.A przecież nawet Hyboryjczycy drżą przed Setem.A Bel, patron złodziei, dobrym jest bogiem.Dowiedziałem się o nim, gdym był złodziejem w Zamorze.- Zali masz własnych bogów? Nigdym nie słyszała, byś ich wzywał.- Crom z nich najpotężniejszy.Na wielkiej mieszka górze.Nie ma po co go wzywać, bo niewiele się troszczy, czy żyje człek, czy ginie.Lepiej gębę trzymać zawartą, by uwagi jego na się nie zwrócić, bo łacniej zagładę sprowadzi niż szczęście! Ponury jest i nieczuły, ale w chwili narodzin tchnie w duszę człeka siłę do walki i ubijania.Czegóż więcej od bogów można żądać?- A światy za rzeką śmierci? - nalegała.- Ani tu, ani tam nie masz w wierze mego ludu nadziei - odparł Conan.- W tym świecie daremnie walczy człek i cierpi, rozkosz najdując jeno w najczystszym bitewnym szale; gdy umiera, dusza jego wstępuje w szarą, mglistą krainę pełną chmur i mroźnych wiatrów, by tam bez pociechy po wieczność wędrować.Bęlit zadygotała.- Życie, choćby najgorsze, lepsze od takiego losu.W co tedy wierzysz, Conanie?Wzruszył ramionami.- Poznałem wielu bogów.Kto ich istnieniu przeczy, równie jest ślepy jak ten, co zbyt głęboko w nich wierzy.Nie wnikam, co śmierć mi przyniesie.Może ciemność tylko, jak głoszą nemedyjscy mędrcy, albo ową dziedzinę lodu i chmur, albo śnieżne równiny i sklepione izby Valhalli ludów Nordheimu.Póki żyję, żyć pragnę mocno: czuć na podniebieniu gęsty sok czerwonego mięsa i smak tęgiego wina, znać objęcia białych ramion, doświadczać szału bitwy, tańca błękitnych ostrzy, płomienia i purpury.Szczęśliw jestem, gdy to mam.Niechaj mędrcy, kapłani i filozofowie rozważają, co życiem jest, a co ułudą.Ja wiem jedno: jeśli życie jest złudzeniem, tedy i ja złudzeniem jestem nie mniejszym i złudzenie jako rzeczywistość pojmuję.Żyję, płonę życiem, kocham, zabijam i jestem zadowolony.- Ale bogowie są rzeczywistością - rzekła, podążając za własną jakąś myślą.- A nad wszystkimi są bogowie Shemitów: Isztar i Asztoreth, i Derketo, i Uurvanegg.Brodaty Bel o kpiących mądrych oczach także bóstwem jest shemickim, zrodził się był bowiem w pradawnym Shumirze przed wieloma setkami lat i chichocząc poszedł w świat, by kraść klejnoty władcom starożytnym.I jest życie po śmierci, wiem, wiem to na pewno, Conanie z Cimmerii.- Sprężystym ruchem uniosła się na kolana i otoczyła go ramionami.- Ma miłość silniejsza jest od śmierci.Leżałam zdyszana w twych objęciach, gwałtowne bowiem są nasze pieszczoty; dzierżyłeś, kruszyłeś i zdobywałeś mnie, wysysając mą duszę swymi bolesnymi pocałunkami.Me serce złączone jest z twoim, ma dusza jest częścią twej duszy! Gdybym legła martwa, a tobie przyszło walczyć o życie, z otchłani pospieszyłabym ci na pomoc - tak! czy duch mój wzlecieć by musiał spod purpurowych żagli na krystalicznych morzach raju, czy wypełznąć z potwornych płomieni Piekieł! Do ciebie należę i żadni bogowie ze wszystkimi swoimi wiecznościami mocy nie mają, by nas rozdzielić!Jęk rozległ się na dziobie.Odpychając Bęlit, zerwał się Conan ze srebrzyście lśniącym w świetle księżyca mieczem w dłoni i włos mu się zjeżył.Czarny wojownik wisiał nad pokładem, trzymany przez coś, co wyglądało jak giętki pień drzewa, wyrastający zza burty.I pojął Cymmeryjczyk, że to wąż gigantyczny, który połyskliwe swe sploty wydźwignął ponad dziób galery i porwał nieszczęsnego woja w straszliwą paszczę.Oślizgłe łuski błyszczały jadowicie w świetle księżyca, gdy cielsko prężyło się wysoko nad pokładem, a schwytany człek jęczał i wił się jak mysz w kłach pytona.Popędził Conan na dziób i straszliwym zamachem ogromnego miecza przerąbał niemal cielsko, grubsze niż ludzki korpus.Krew splamiła nadburcia, gdy zdychający potwór cofał się znad pokładu, by - wciąż dzierżąc w paszczy ofiarę - zwój za zwojem pogrążyć się w rzece; wzburzyła się woda, aż wystąpiła na powierzchni czerwona piana, w której ostatecznie i gad zniknął, i człowiek.Od tej chwili sam Conan trzymał wachtę dziobową, ale żaden już koszmar nie wypełzł z mrocznych odmętów; gdy zaś ranek rozbielił szczyty drzew, dostrzegł między nimi Cymmeryjczyk czarne kły wieżyc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]