[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Sukinsyny, jak długo jeszcze będziecie niszczyć to miasto? krzyczą. Wkrótce niezostanie już nic, zupełnie nic! Tę scenę można pózniej zobaczyć w internecie.Aleksandr odwraca się, a my idziemy za nim; wchodzimy między pozostałości starej,pięknej Moskwy, w siatkę uliczek, podwórek i alejek, które kręcą się jak małe wiry wodne wwielkim strumieniu gargantuicznych ulic wybudowanych za stalinizmu.Przechodzimy podwąskimi łukami i nagle znajdujemy się na niespodziewanie rozległym podwórku, gdzienastolatki rozgrywają mecz hokeja na wylanym między domami lodowisku.Zwiatło jest tutajprzytłumione i miękkie, a świeży śnieg odbija ostatnie tego dnia promienie słońca,podświetlając obtłuczone lwy i anioły zdobiące gzymsy budynków.Tutaj wszystko jestodrapane, wypłowiałe i chropawe, ale pełne życia.W oknach mieszkań zaczynają zapalać sięświatła, a rodzice wołają dzieci, by wracały już do domu.Nawet język jest tu inny; śpiewny,pieszczotliwy i pełen zdrobnień: Chodz, mój gołąbeczku.Mój ty kwiatuszku.Niemalsielankowy nastrój dzieciństwa na wsi, z miękkim śniegiem i jazdą na sankach.Tutaj wciążistnieje Moskwa z czasów sprzed radzieckiego eksperymentu.W przeszłości, w XVIII i XIXwieku, to Petersburg był stolicą miastem władzy, reżimu, porządku.Moskwa zaś była wtedyzaściankiem miastem, do którego wyjeżdżało się na wakacje, gdzie można było spać dopołudnia i cały dzień chodzić w pidżamie.Tutaj znajdujemy miejsca o tak pięknych nazwach, jak Kriwokolennyj Pierieułok zaułekKrzywych Kolan czy Potapowskij Pierieułok, którego nazwa brzmi jak wpadające do ustpłatki śniegu.Ale moim ulubieńcem jest Piatnickij Pierieułok zaułek Piątkowy.Ta ulica niema w sobie nic pompatycznego.Pełna jest dwupiętrowych dziewiętnastowiecznych małychpałacyków, które bezładnie wpadają na siebie, jak weseli i nieco podchmieleni przyjaciele,podśpiewujący sobie po drodze z knajpy do domu i ciepłych łóżek.Tutaj na każdym podwórkumieści się mały bar, w którym pachnie tanią wódką i dymem.Nie ma tu biurowców,narcystycznych drapaczy chmur ani despotycznych centrów handlowych.Jest za to stara stacjametra duży, niski i pomalowany na żółto budynek w kształcie naleśnika, w którym studencisiedzą przy piwie, a chłopcy podrywają dziewczęta.Kocham tę ulicę za jej nazwę.Bo piątekto najlepszy z dni, a najprzyjemniejszy jest piątkowy wieczór.To wtedy tydzień pracy gładkoprzechodzi w czas odpoczynku.Gdy dzień chyli się ku końcowi, nastrój robi się coraz lżejszy,zmarszczki gniewu przemieniają się w łagodne uśmiechy, a oddech staje się spokojniejszy igłębszy.Zaułek Piatnickij to ulica poświęcona tej właśnie chwili, jest zmaterializowanym wprzestrzeni momentem dobrego czasu.Wszystko na tej ulicy zdaje się mówić: Napijmy się,pogadajmy, poopowiadajmy sobie historie.Tak dawno cię nie widziałem, tak długo nie byłemjuż sobą.Z tej ulicy lubię pójść dalej w miasto, ku domowi o numerze trzy przy zaułkuPieczatnikow.Przechodzi się tam pod łukiem zdobiącym jasny, nieco krzywy barokowypałacyk z wielkimi aniołami i oknem, które wychodzi na ścianę.W głębi znajduje się długiepodwórko, przy którym stoją wysokie domy.Gdy znajdziesz się w środku, możesz poczuć sięjak w głębokiej dolinie; długi i niski drewniany dom owija się wokół podwórza i świecipomarańczowym światłem.A na samym środku stoi zapadająca się ławeczka. Nazywam Pieczatnikow wehikułem czasu mówi Możajew, gdy tamtędy przechodzimy.Dla każdego, kto widział Pragę, Londyn, Rzym czy Edynburg, te stare moskiewskie podwórzanie mają pewnie żadnej wartości architektonicznej.Nie wiem nawet, czy można je nazwaćpięknymi.Ale w przeciwieństwie do nowej Moskwy, która jest jedną wielką, niekończącą sięimitacją, ten świat jest prawdziwy.Na rogu Pokrowki stoją trzy pulchne kobiety, które wyglądają na nauczycielki czy lekarki.Warują jak labradory przy kamienicy w stylu art nouveau.Gdy się do nich zbliżamy, zezują nanas nieprzyjaznie, ale po chwili rozpoznają Możajewa, rozluzniają się i witają z nim.Takiemałe samozwańcze grupy stały się w Moskwie powszechne.Nie chronią okolicy przedwłamywaczami, ale przed deweloperami, którym zdarza się wysyłać podpalaczy, bypodkładali ogień pod stare kamienice; pózniej występują o eksmisję prawowitych właścicielipod pretekstem, że ich budynki stanowią zagrożenie.Mają ogromną motywację do takichdziałań, bo w pierwszej dekadzie XXI wieku ceny nieruchomości wzrosły o czterysta procent.Tak więc pożary stają się w Moskwie czymś zupełnie zwyczajnym.Moskwianie sami zaczęliwięc nocami patrolować swoje okolice.Grupy lekarzy, nauczycieli, babuszek i gospodyńdomowych przyglądają się uważnie każdemu przechodniowi, próbując rozpoznać w nimpotencjalnego podpalacza.Nie ma sensu wzywać milicji, bo właściciele największych spółekdeweloperskich to przyjaciele i znajomi burmistrza i członków rządu.A najgrubszą rybą wcałej tutejszej branży budowlanej jest sama żona burmistrza.Mityczna już niemal rosyjskaklasa średnia przekonała się nagle, że nie ma żadnych praw do swej własności; że można jąwyrzucać i przerzucać w kolejne miejsca, bo wszystkim rządzi tu kaprys feudalnego władcy.Idziemy za Możajewem, a on wspina się na ruiny zniszczonego drewnianego dworku, któryniedawno padł ofiarą zagadkowego pożaru.Przez wypalone w dachu pałacyku dziury do pokoiwyłożonych tapetami w kolorze nieba wpada śnieg, a z pozostałości starego kominka zwisająsople lodu.Przez otwory po wyrwanych deskach podłogowych widzimy śpiących w piwnicymeneli.Możajew znajduje stare notesy wypełnione pismem ludzi, którzy kiedyś tu mieszkali.Zaczyna opowiadać nam historię tego budynku, jego mieszkańców i tego, czym się zajmowali.Nasza grupka słucha go bardzo uważnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]