[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz być może udałoby mi się pożyczyć na krótko jednego czy dwóch od któregośz Anglików w mieście, ale to doprawdy niewielka szansa.- W każdym razie - rzekł radośnie sir Giles - będziemy tak zajęci, jak przystoi rycerzom,poczynając od jutrzejszego wczesnego ranka.Jak tylko zdecydujemy się co do prowiantu iinnych potrzebnych rzeczy, mogę zająć się ich zakupem.Ty, Brianie, możesz w tym czasierozejrzeć się, czy uda się pożyczyć jakichś pewnych ludzi.Wynajmować miejscowych, toponosić pewne ryzyko, ale może, jeśli będziemy ich dobrze pilnować, nic się nie stanie, gdyżbędą tak samo zależni od nas, jeśli chodzi o obronę, jak my od nich, jeśli chodzi o dobrą służbę.Na tym zakończył się wieczór.Następnego ranka Brian i Giles wstali i wyszli o świcie, po szybkim, choć - przynajmniej według oceny Jima - gargantuicznym śniadaniu.Zastanawiał się, jak ludzie mogą tyle jeść i nietyć.Przypomniał sobie potem, że istniały okresy między chwilami takiego obżarstwa, kiedyjedzenia było istotnie niewiele - nawet dla rycerzy.Ludzie w tej epoce mieli instynkt dzikichzwierząt; napełniali sobie żołądki, kiedy sprzyjała temu okazja, na wypadek gdyby miała sięprzez jakiś czas nie powtórzyć.Kiedy tamci dwaj wyszli, Jim udał się na poszukiwanie przyborów, za pomocą którychmógłby spisać to, co zapamiętał z poprzedniego wieczora.Przeszukując Brest (dotychczas prawienie wychodził z gospody), znalazł w końcu sklep, w którym zachwalano usługi kogoś o umie-jętnościach skryby do pisania listów pod dyktando.I ten ktoś dał się skłonić do rozstania się zeswoim piórem, atramentem i pręcikami z węgla drzewnego, a także z cienkimi arkuszamipergaminu.Wszystko to za sumę, która wydała się Jimowi dość wygórowana.Utargował ją dopewnego poziomu, ale miał przykrą świadomość, że bardzo daleko mu w tym do umiejętnościGilesa czy Briana.Wrócił do gospody i resztę poranka spędził przy stole dosuniętym do jednego z okien,żeby mieć więcej światła, notując wszystko, co mógł sobie przypomnieć z opowieści Raoula, oile się dało, dokładnie i po kolei.Zostawiał przerwy między liniami, żeby móc dopisać wszelkieinformacje, które Brian i Giles mogliby potem dorzucić.Spróbował też narysować mapę, nanosząc na nią wszystkie cechy terenu wymienioneprzez szpiega, jakie mógł sobie przypomnieć.Stanowiła ona ulepszenie mapy francuskiegorycerza, lecz niezbyt wielkie, gdyż Jim nie był dobrym rysownikiem.Ale była przydatna, a naarkuszu pergaminu zostało sporo miejsca na wpisanie dodatkowych danych zebranych od jegodwóch towarzyszy.Zrobił trzy kopie notatek i mapy.Tego wieczoru przy kolacji we trójkę poczynili ostateczne plany.Tylko Jim i Giles mieliwyjechać bezzwłocznie.Brian, jak zarządził sir John, miał zostać w Breście i objąć dowodzenieludzmi, którzy przybędą pózniejszym statkiem, a następnie podążyć śladem Gilesa i Jima.Postanowili obaj zostawiać znaki, dzięki którym rycerz będzie mógł sprawdzać, czy istotnie idzieza nimi, a musiał podróżować dość prędko, żeby ich dogonić - przynajmniej z początku.Mimo wszystko, chociaż nie znalezli żadnych sług do pomocy Gilesowi i Jimowi wpodróży, ich ostatnia kolacja przerodziła się w radosną biesiadę.Oczywiście byli w mieścieludzie, których można by nająć, ale wszyscy miejscowi i dwaj towarzysze Jima żadnemu nieufali.Mimo to Giles i Brian byli w świetnych humorach.Jim nie mógłby tego zmienić, nawet gdyby chciał.Tamci dwaj stworzeni byli do czynu i w końcu, po siedzeniu przez kilka dni jak naszpilkach, mieli znów co robić - to znaczy przynajmniej Jim i Giles mieli się czym zająć, a Brianmiał nadzieję przystąpić do działania za kilka dni.- Sądzę - powiedział Brian, gdy siedzieli nad resztkami posiłku, wciąż radośnie popijającwino - że sir John dopatrzy, żeby przysłano ich do nas jak najszybciej.Wyraznie sprawauwolnienia księcia była dla niego wielkiej wagi.Myślę, że możecie jechać, nie obawiając się, żekiedy wyruszę, będę za wami daleko z tyłu.Po raz pierwszy cała ta przygoda z uwalnianiem księcia, nierealna i jak z awanturniczejpowieści, zaczęła przybierać w umyśle Jima twarde kształty rzeczywistości.Z jakiegoś powodu,którego nie potrafił określić, zrobiło mu się nagle zimno. Rozdział 17Droga, którą obrali Jim i sir Giles, posługując się poprawioną przez Jima wersją mapy sirRaoula, poprowadziła ich przez rzekę Aulne na południowy wschód do Quimper i wzdłużpołudniowego wybrzeża, przez Lorient, Hennebont, Yannes, w głąb lądu do Redon.Tereny przy-brzeżne były ziemiami, przez które podróżowało się dość przyjemnie, ale kiedy zaczęli sięposuwać w głąb Francji, Jim poczuł się nieco wstrząśnięty.Zniszczenia spowodowane przezwojujące armie były tutaj zbyt widoczne, by zachować dobre samopoczucie.Mijali więcej ruin, niżby miło było zobaczyć.Ludność wiejska z reguły ukrywała sięprzed nimi, a mieszkańcy miast, w których się zatrzymywali, zachowywali się z dystansem, jeślinie chłodno.Działo się tak, gdy posuwali się naprzód, do Angers, gdzie w końcu dotarli doLoary.Od dwóch tygodni byli zupełnie sami.Jim miał wrażenie, że Gilesowi wcale to nieprzeszkadza.Podobnie jak Brian zdawał się on traktować świat jak olbrzymią scenę wielkiej, niekończącej się przygody.Nawet bardziej niż Brian wydawał się czerpać ogromną przyjemnośćtylko z tego, że żyje.Jim wciąż martwił się, czy Brianowi uda się połączyć z ich ludzmi i dogonićich tak, jak to rozkazał sir John.Poza tym miał też na głowie większe, ukryte zmartwienie.Podczas całej drogi nie zobaczył, nie wywąchał ani nie odczuł obecności żadnychfrancuskich smoków.Można by powiedzieć, że było to co najmniej dziwne.Za każdym razem, kiedy znajdowałsię w swoim smoczym ciele w domu, był świadomy, że w pobliżu były inne smoki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl