[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jesteście ze mną?Usłyszał znajomy dzwięk dobywanej broni, hełmów nakładanychi klepnięciami poprawianych na głowach, lecz sam już pochylał sięw siodle, bodąc końskie boki ostrogami i mierząc kopią w kierunkuwrogów.Było ich około piętnastu - z tej odległości nie widział dobrzew półmroku - liczba w zupełności wystarczająca, by pokonać siedmiuobrońców.Jednak jak wszyscy bandyci, ci także byli niezdyscyplino-wani i bynajmniej nieskłonni do heroizmu w obliczu przeciwnika,nad którym nie mieli druzgoczącej przewagi, de Payns więc miał na-dzieję, że zniechęci ich sam widok jego i jego siedmiu towarzyszy.Dobrze wyliczył szybkość i odległość, gdyż bandyci niemal dopa-dli swych ofiar, gdy Hugon i pędzący za nim rycerze byli jeszcze zbytdaleko, żeby im zagrozić.Mimo to szybkość, z jaką szarżowali, wy-starczyła, żeby napastnicy się zawahali, a siedmiu broniących pielgrzy-mów jezdzców w pełni wykorzystało ich niezdecydowanie.Sprawniesformowali równy szyk i jednym uderzeniem w środek rozbili ich nadwie grupki, pozostawiając dwóch leżących nieruchomo na piasku.Bandyci zatrzymali się i próbowali przegrupować, żeby zawrócići zaatakować pielgrzymów, lecz ich ofiary nie były już bezbronne.Pę-dząca na odsiecz grupka pokonała połowę pozostałej odległości i wy-darzenia potoczyły się szybko.Bandyci słyszeli już głośny tętent fran-końskich rumaków bojowych i wiedzieli, że za moment stracą nawetprzewagę liczebną.Ponownie złamali szyk i odjechali, najwyrazniej sięspodziewając, że Frankowie zrezygnują z pościgu i pozwolą im uciec.Jednak de Payns nie zamierzał dać tym opryszkom wyjść bez szwan-ku ze spotkania.Zawrzała w nim krew, więc mocniej ścisnął wodzei popędził swego rumaka, instynktownie wyczuwając, że siedmiu jegotowarzyszy formuje zwarty szyk za jego plecami, ale nie przewidział,że siedmiu tamtych jezdzców również przyłączy się do szarży, tak więcpiętnastoosobowy oddział rycerzy i ich przybocznych utworzył for-mację w kształcie grotu strzały i nie pozostawił nieprzyjacielowi czasuna nic innego prócz ucieczki.Zcigali ich przez ponad staję, aż de Payns zrozumiał, że jadący nalżejszych koniach bandyci wciągają ich coraz głębiej w pustynię, gdziez zapadnięciem nocy jako nomadowie szybko odzyskają utraconąprzewagę.Niechętnie ściągnął wodze i zawrócił ze swoim oddziałemdo miasta, które już dawno zniknęło im z oczu.Uradowani zarównospotkaniem z dawno nie widzianymi towarzyszami, jak i pościgiem,wracali do Jerozolimy w niezwykle dobrych humorach.Byli wśród nich Gondemare, Rossal i Bisol, pozostałych Hugonnie znał.Dwom rycerzom towarzyszyło dwóch zbrojnych.Chociażformalnie byli na służbie Baldwina II, króla jerozolimskiego, przybylido Jerozolimy z oficjalną misją z warownego miasta, Cezarei.Połą-czyli swe siły trzy dni wcześniej, aby bezpieczniej podróżować razem,doskonale wiedząc, że tylko bardzo silna banda odważy się napaśćna siedmiu opancerzonych Franków na dobrych rumakach.Grupkapielgrzymów dołączyła do nich dopiero tego ranka i od tej pory wę-drowała z nimi, a bandytów zauważyli tuż przed tym, zanim Hugoni jego towarzysze odkryli ich obecność.Zanim jezdzcy wrócili do miejsca, gdzie zostawili pielgrzymów,nie było już po nich śladu, co nikogo nie zdziwiło.Kiedy odsieczprzemknęła obok, mieli mury miasta w zasięgu wzroku i najwyraz-niej postanowili natychmiast, nim zapadnie zmrok, poszukać za nimischronienia, zamiast czekać w ciemnościach na swoich zbawców, żebywyrazić im swoją wdzięczność, przekonani, że de Payns i jego ludziepopędzili na pewną śmierć, a wrogowie zaraz wrócą dokończyć to, cozaczęli.Jeden z dwóch rycerzy z Cezarei, młodszy, był zdumiony, jak bli-sko bandyci podeszli do murów miasta, lecz dopiero od dwóch latprzebywał w Zamorzu i przez ten czas nie był w pobliżu Jerozolimy.Ten impulsywny młodzian, Antoni jakiś tam - de Payns nie dowie-dział się jego nazwiska - tryskał młodzieńczym zapałem i niewinno-ścią, oburzony takim rozluznieniem dyscypliny w stolicy królestwa,które pozwalało zuchwałym wrogom podchodzić aż pod same mury.Hugon i pozostali słuchali jego gniewnej tyrady i zerkali po sobie, razpo raz zaciskając usta i marszcząc brwi, choć nikt nie chciał rozwiewaćzłudzeń młodego rycerza i wyjaśnić mu, jak naprawdę mają się rzeczyw mieście i wokół niego.Ten wieczór - gdy już siedmiu rycerzy ulokowało się w zajezdzieIbrahima Farraka - spędzili wesoło, spotkawszy się po raz pierwszyod wielu lat, chociaż wszyscy uczestniczyli w oblężeniu Jerozolimyi utworzeniu jej królestwa.W końcu przygotowali się do zgromadze-nia, które miało odbyć się następnego dnia, na którym najpierw mieliprzypomnieć sobie rytuały Zakonu, a potem odprawić ceremonię -z tego, co wiedzieli, pierwszą taką w Ziemi Zwiętej.Pózniej de Paynskazał im iść spać, wiedząc, że bardziej przyda im się solidny sen niżwymienianie plotek do samego rana.Poszli bez słowa protestu, onsam jednak nie mógł zasnąć i do póznej nocy leżał z otwartymi ocza-mi i głową pełną pomysłów.ddd6Następnego dnia, od wczesnego ranka do póznego popołudnia,siedmiu braci Zakonu Odrodzenia przypominało sobie i powtarzałorytuały związane z ceremonią, która miała się odbyć pózniej.Zaczę-li od zamknięcia się w jednym z pozbawionych okien pomieszczeńkarawanseraju i wystawienia straży przy jego frontowych i tylnychdrzwiach, podczas gdy pozostali robili co mogli, żeby przekształcićkomnatę w typową ceremonialną lożę Zakonu Odrodzenia.Otwo-rzyli przysłaną przez hrabiego Hugona skrzynię z regaliami i wyję-li z niej kilka dużych prostokątów grubego czarno-białego materia-łu.Rozkładając je w odpowiednich miejscach, zdołali maksymalnieupodobnić to duże pomieszczenie do jednej z surowych świątyń,w których odbywały się zgromadzenia w ich ojczyznie.Brakowało tumozaikowej posadzki z czarno-białych płytek, lecz poza tym wszyst-ko w ciemnej komnacie było takie jak powinno, czarne jak noc luboślepiająco białe.Kiedy zakończyli przygotowania, zamknęli drzwi naklucz, po czym rozeszli się do swoich kwater, by się przygotować dowieczornego rytuału.Długo oczekiwana ceremonia przebiegła gładko.Kierował nią dePayns, a pozostali rycerze odgrywali swe role i zanim się skończyła,wszyscy czuli, że brali udział w doniosłym wydarzeniu.Chcąc podtrzymać dobry nastrój, rycerze ponownie razem spoży-li wieczorny posiłek w zajezdzie, w uporządkowanym już pomiesz-czeniu, które wcześniej wykorzystali jako świątynię, a potem, sie-dząc przy stole, rozmawiali między innymi o niebezpieczeństwiegrożącym pielgrzymom ze strony grasujących na drogach bandytów.To doprowadziło do rozważań o prawdziwych powodach pozornieniewytłumaczalnego i samolubnego postępowania króla Baldwina IIw tej sprawie, a w końcu do odwiecznego tematu chciwości Kos'cioła,przynajmniej jego przedstawicieli.Kiedy już wszyscy wyrazili rozcza-rowanie i temperatura wypowiedzi zaczęła opadać, de Payns zdecydo-wał się przedstawić najważniejszą sprawę, którą chciał z nimi omówić:dziwne polecenia Najwyższej Rady w Amiens przekazane mu przezGasparda de Fermond
[ Pobierz całość w formacie PDF ]