[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Silniki.Dostajesz kluczyki i parę wskazówek i słyszysz: “Uruchom go i zobacz, co się będzie działo”.Czasem to, co się dzieje, wciągnie cię w dobre i interesujące życie, a czasem wypchnie cię na autostradę, prowadzącą prosto do piekła, i zostawi cię zmaltretowanego i zakrwawionego na poboczu drogi.Silniki.Duże silniki.Jak te 382, które montowano w starych samochodach.Takich jak Christine.Leżałem w ciemności przewracając się z boku na bok, aż wreszcie ściągnąłem i zmiętoliłem całe prześcieradło, i myślałem o LeBayu mówiącym: “nazywa się Christine”.W jakiś sposób Arnie dał się na to złapać.Kiedy byliśmy mali, mieliśmy najpierw trójkołowce, a potem normalne rowery ja zawsze nadawałem swoim jakieś imiona, lecz Arnie nigdy tego nie robił.Uważał, że imiona są dla psów, kotów i złotych rybek.To jednak było wtedy, a teraz było teraz.Teraz nazywał swojego plymoutha Christine, a co gorsza, nigdy nie mówił o nim “on” albo “to”, tylko zawsze “ona”.Nie podobało mi się to, choć nie wiedziałem dlaczego.Nawet mój własny ojciec podchodził do tego w taki sposób, jakby Arnie nie kupił jakiegoś zardzewiałego wraka, tylko się ożenił.Ale tak wcale nie było.Ani trochę.Naprawdę.“Zatrzymaj samochód, Dennis.Cofnij.Chcę jej się przyjrzeć”.Po prostu.Żadnego zastanowienia, co było zupełnie niepodobne do Arniego, który zawsze najpierw wszystko dokładnie rozważał - jego życie uświadomiło mu aż nazbyt boleśnie, co się dzieje z facetami takimi jak on, jeśli biorą się za coś z marszu albo robią coś kierowani impulsem, tym razem jednak zachował się jak mężczyzna, który spotyka tancerkę kabaretu, daje się wciągnąć przez wir namiętności, a w poniedziałek rano budzi się z kacem i nową żoną u boku.To była.cóż.miłość od pierwszego wejrzenia.Nieważne, pomyślałem.Jutro zaczniemy wszystko od początku.Spojrzymy na to z nowej perspektywy.Wreszcie zapadłem w sen.I śniłem.Jękliwe zawodzenie rozrusznika w ciemności.Cisza.Jeszcze raz.Silnik zapalił, zgasł, znowu zapalił.Silnik pracujący w ciemności.Zapłonęły staromodne podwójne reflektory, przyszpilając mnie jak żuka na szklanej powierzchni stołu blaskiem drogowych świateł.Stałem w otwartych drzwiach garażu Rolanda D.LeBaya, a w środku czaiła się Christine - zupełnie nowa Christine bez żadnego wgięcia ani najmniejszego śladu rdzy.Czysta, nie skalana przednia szyba miała na górze przyciemniony granatowy pas.Z radia dobiegały głośne rytmiczne dźwięki “Susie-Q” śpiewanej przez Dale’a Hawkinsa głosem z martwej epoki, lecz mimo to tryskającym zatrważającą energią.Silnik mruczał groźnie przez dwa wypełnione włóknem szklanym tłumiki.W jakiś sposób wiedziałem, że samochód ma skrzynię biegów Hursta i świeżo wymieniony olej Quaker State, krew życia koloru czystego bursztynu.Nagle ożyły wycieraczki, co bardzo mnie zdziwiło, ponieważ za kierownicą nie było nikogo, samochód był pusty.Pojedźmy gdzieś, chłoptasiu.Pojedźmy gdzieś sobie.Potrząsam głową.Nie chcę wsiąść.Boję się tam wejść.Nie chcę nigdzie jechać.Niespodziewanie silnik wspina się na wysokie obroty i przycicha, wspina się i przycicha.Wydaje wygłodniały, przerażający odgłos, a za każdym razem, kiedy ryczy głośno, Christine szarpie się i przesuwa odrobinę do przodu, jak zły pies trzymany zbyt słabo na smyczy.a ja chcę się poruszyć.ale moje stopy wydają się przybite gwoździami do popękanego betonu.Ostatnia szansa, chłoptasiu.Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć - lub nawet pomyśleć o odpowiedzi - rozlega się okropny pisk opon ślizgających się na betonie i Christine rzuca się na mnie z wyszczerzoną atrapą przypominającą paszczę pełną chromowanych zębów, z reflektorami świecącymi oślepiającym blaskiem.Obudziłem się z krzykiem w martwej ciemności o drugiej nad ranem, przerażony brzmieniem własnego głosu i dobiegającym z holu tupotem bosych stóp.W dłoniach ściskałem kurczowo prześcieradło, które udało mi się niemal wyciągnąć spod siebie.Byłem śliski od potu.- Co to było?! - zawołała z przestrachem Ellie ze swojego pokoju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]