[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie urodziłem się wczoraj.- Tak, wiem - rzekł Marek.Centurion nawet nie spojrzał na ekwipunek Tzimiskesa, gdy o nim mówił.Videssańczyk, przenosząc wzrok z jednego na drugiego, nie mógł domyślić się, o czym mówią.Po jakiejś godzinie marszu wąską i krętą leśną ścieżką, Rzymianie wyszli z lasu i znaleźli się na skraju zagospodarowanych ziem.Horyzont poszerzył się, i gdy Marek wyszedł na otwarty teren, rozejrzał się wokół siebie z zaciekawieniem.Kraj, przez który szli, tworzyły faliste wzgórza i doliny; na północy i północnym wschodzie wysokie góry majaczyły purpurą na tle nieba.Budynki gospodarstw, stada owiec i kóz cętkowały zbocza wzgórz.Niejeden wieśniak odganiał swoje zwierzęta od drogi, gdy tylko dostrzegł kolumnę obco wyglądających, uzbrojonych ludzi.Tzimiskes wykrzykiwał do nich uspokajająco, lecz większość wolała nie ryzykować.- Chyba spotkali się już z tym wcześniej - rzekł Gajusz Filipus.Marek skinął z namysłem głową.Powietrze było cieplejsze i bardziej suche niż w Galii, pomimo rześkiego wiatru wiejącego z zachodu.Wiatr miał słony posmak; jakaś mewa zaskrzeczała wysoko w górze, nim odleciała.- Nie będziemy musieli najmować statku, żeby dotrzeć do tego miasta, co? - zapytał Marka Viridoviks.- Nie sądzę.Dlaczego pytasz?- Bo chociaż całe życie spędziłem nad oceanem, dostaję straszliwej choroby morskiej, kiedy żegluję.- Celt pobladł na samą myśl o tym.Wąska ścieżka, którą podążali, doprowadziła ich do szerokiego traktu biegnącego z pomocy na południe.Przyzwyczajony do wykładanych kamiennymi płytami dróg, jakie budowali Rzymianie, Marek z niechęcią spoglądał na jego bitą nawierzchnię, dopóki Gajusz Filipus nie wyjaśnił:- To jest naród jeźdźców, pamiętaj.Konie nie dbają wiele o twarde drogi; przypuszczam, że właśnie dlatego mają żelazne okucia na kopytach.Nasze drogi nie są przeznaczone dla zwierząt - służą szybkiemu przemieszczeniu piechoty z jednego miejsca na drugie.Nie do końca przekonało to trybuna.Z nadejściem zimy ta droga będzie morzem błota.Nawet latem miała swoje wady - kaszlał od kurzu wzbijanego przez wierzchowca Tzimiskesa.Wysunął się naprzód, by spróbować porozmawiać z Videssańczykiem; wskazywał na różne rzeczy i uczył się ich nazw w języku Tzimiskesa i równocześnie uczył go łacińskich odpowiedników.Ku jego rozczarowaniu, Tzimiskes o wiele szybciej oswajał się z łaciną, niż on zapamiętywał Videssańskie słowa.Późnym popołudniem minęli niską kamienną budowlę o solidnej konstrukcji.Na wschodnim skraju płaskiego poza tym dachu strzelała w powietrze drewniana, pomalowana na błękitno iglica, zwieńczona pozłacaną kulą.Mężczyźni w błękitnych szatach, którzy golili głowy, lecz nosili bujne, krzaczaste brody, pracowali w ogrodach otaczających budowlę.Zarówno budynek jak i jego mieszkańcy byli tak niepodobni do wszystkiego, co dotychczas widział, że Marek spojrzał pytająco na Tzimiskesa:Jego przewodnik wykonał ten sam rytuał gestów jak wówczas, kiedy pił wino, spluwając i wznosząc ku niebu ręce i głowę.Trybun doszedł do wniosku, że ludzie w błękitnych szatach byli jakimiś kapłanami, choć pielęgnowanie ogrodu wydawało się dziwnym sposobem czczenia bogów.Zastanowił się, czy pracują tak cały czas.Jeśli tak - pomyślał - to w takim razie muszą poważnie traktować swoją religię.Na drodze panował niewielki ruch.Jakiś kupiec, dostrzegłszy maszerującą kolumnę ze szczytu wzniesienia jakieś pół mili dalej na południe, natychmiast zawrócił swoje juczne konie i umknął.Gajusz Filipus prychnął pogardliwie.- Co wedle niego możemy zrobić? Przegonić jego konie na piechotę?- Nawet o tym nie myśl - rzekł poważnie Virido-viks.- Moje stopy są całe w pęcherzach większych niż orzechy.Myślę, że wy, Rzymianie, urodziliście się w marszu, wiec nie odczuwacie bólu w nogach.Łydki pieką mnie również.Dla Skaurusa natomiast całodzienny marsz był jednym z lżejszych.Tempo jego ludzi spowalniały nosze, które nieśli w grupach.Wielu maszerujących było rannych, a wszyscy do cna wyczerpani.Czterech żołnierzy niesionych na noszach zmarło tego dnia, co dla Gorgidasa nie było niespodzianką.Tzimiskes wyglądał na zadowolonego z tempa, jakie zdołali utrzymać legioniści
[ Pobierz całość w formacie PDF ]