[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mort obejrzał klepsydry pod światło.Zauważył, że w jednej zostały ostatnie ziarna piasku.- To znaczy, że ja teraz wszystkim rządzę? - zapytał jeszcze, ale Śmierć zniknął już za rogiem.Pimpuś poznał go i przywitał cichym rżeniem.Serce Morta biło mocno z przejęcia i poczucia odpowiedzialności.Palce automatycznie wyjęły kosę z pochwy, ustawiły i umocowały ostrze, lśniące stalowobłękitnie i rozcinające światło gwiazd niczym salami.Chłopiec dosiadł konia i skrzywił się lekko, na nowo czując otarcia od siodła.Ale w siodle Pimpusia siedziało się jak na poduszce.Po chwili, odurzony swoją ważnością, wyjął z juków podróżny płaszcz Śmierci, zarzucił sobie na ramiona i spiął srebrną klamrą.Raz jeszcze zerknął na pierwszą klepsydrę i delikatnie ścisnął Pimpusia kolanami.Koń chwycił w nozdrza chłodne powietrze i ruszył truchtem.Za nimi Cutwell wypadł z domu i pognał oszronioną ulicą.Szata powiewała mu za plecami.Koń już kłusował, powiększając odległość między kopytami a kamieniami bruku.Ze świstem machnął ogonem, wzniósł się nad dachami domów i popłynął przez nocne niebo.Cutwell nie zwracał na niego uwagi.Miał ważniejsze sprawy.Odbił się mocno, szczupakiem wskoczył do lodowatej wody w poidle i z ulgą ułożył się na wznak między pływającymi odłamkami lodu.Po chwili woda zaczęła parować.***Mort trzymał się nisko, gdyż wtedy lot sprawiał mu większą przyjemność.Śpiąca kraina przesuwała się pod nimi bezgłośnie.Pimpuś mknął galopem, jego potężne mięśnie poruszały się pod skórą gładko jak aligatory na piaszczystym brzegu, a grzywa chłostała twarz chłopca.Noc spływała za ostrzem kosy, rozcięta na dwie skłębione połowy.Pędzili pod księżycem milczący jak cień, widziani tylko przez koty i ludzi, którzy sięgali ku rzeczom nie przeznaczonym ludzkiej wiedzy.Mort nie pamiętał potem dokładnie, ale prawdopodobnie się śmiał.Wkrótce pobielone szronem równiny ustąpiły wzniesieniom pogórza, a po chwili pędziły już ku nim długie szeregi Ramtopów.Pimpuś spuścił głowę i wydłużył krok, mierząc w przełęcz między dwoma szczytami, ostrymi w srebrzystym blasku niczym zęby goblina.Gdzieś w dole zawył wilk.Mort obejrzał klepsydrę.Oprawę zdobiły rzeźbione liście dębu i korzenie mandragory, a piasek za szkłem, nawet w świetle księżyca, był bladozłocisty.Odwracając klepsydrę na wszystkie strony zdołał odczytać wyryte najcieńszymi liniami imię „Ammelina Hamstring”.Pimpuś zwolnił do kłusa.Mort spoglądał na sklepienie lasu przyprószone śniegiem albo zbyt wczesnym, albo bardzo, bardzo spóźnionym.Oba wyjaśnienia były możliwe, gdyż Ramtopy kolekcjonowały pogodę i wydzielały ją sobie, nie zwracając uwagi na pory roku.Pod nimi otworzyła się wolna przestrzeń.Pimpuś zwolnił jeszcze bardziej, skręcił i opuścił się wolno na białą od śniegu polanę.Była okrągła, a mały domek stał dokładnie pośrodku.Gdyby śnieg nie zasypał ziemi, Mort zauważyłby, że nie ma tam żadnych pni.Nikt nie wycinał drzew, żeby oczyścić krąg.Po prostu zniechęcono je do rośnięcia w tym miejscu.A może same się odsunęły?Blask świecy wylewał się przez okno na parterze, tworząc pomarańczową kałużę na śniegu.Pimpuś wylądował miękko i nie zapadając się potruchtał po zimnej białej pokrywie.Oczywiście, kopyta nie zostawiały śladów.Mort zsiadł i ruszył do drzwi.Mruczał coś do siebie i machał kosą na próbę.Dach domku miał szerokie okapy, żeby chronić od śniegu i osłaniać sagi drewna.Nikt mieszkający w wyższych partiach Ramtopów nawet nie myślał, by rozpoczynać zimę bez kloców drewna ułożonych wokół trzech ścian domu.Tu jednak nie było ani jednego polana, choć do wiosny zostało jeszcze mnóstwo czasu.Był za to kłąb siana za kratą przy drzwiach.Ktoś przyczepił kartkę, na której nieco drżącą ręką wypisał dużymi literami: DLA KONIA.Zaniepokoiłoby to Morta, gdyby tylko do tego dopuścił: wyraźnie ktoś go oczekiwał.Ale w ostatnich dniach nauczył się, że zamiast grzęznąć w niepewności, lepiej mknąć po jej powierzchni.Zresztą Pimpusia nie dręczyły żadne moralne skrupuły i spokojnie zaczął się pożywiać.Pozostał jednak problem, czy należy zapukać.Jakoś nie wydawało się to właściwe.Przypuśćmy, że nikt nie odpowie, albo każą mu sobie iść?Dlatego Mort podniósł skobel i pchnął drzwi.Otworzyły się łatwo, bez zgrzytu.Za nimi była kuchnia, a krokwie stropu tkwiły na poziomie dla czaszki Morta trepanacyjnym.Płomyk samotnej świecy odbijał się od garnków na kredensie, a wyszorowana posadzka aż lśniła.Ogień nad przypominającym grotę paleniskiem nie dawał światła, gdyż pozostała tam właściwie tylko sterta białego popiołu pod resztkami polana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]