[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po dwóch tygodniach spoczywania w tym wilgotnym grobowcu z radia nie byłoby pożytku, ale dwa tygodnie to dość czasu, żeby po nie wrócić, gdyby manierki nadal nie działały.Marlowe otarł pot z czoła.Niespodziewanie napłynęła ku nim fala rozgrzanego powietrza, a zapach potu wprawił w szał kłębiące się coraz gęstszą chmarą owady.- Cholerne komarzyska! - powiedział i spojrzał w ciemne niebo, z lekkim niepokojem próbując ustalić, która godzina.- Jak myślisz, chyba powinniśmy już pójść?- Jeszcze nie.Dopiero kwadrans po czwartej.Najlepiej wchodzić tuż przed świtem.Zaczekamy jeszcze dziesięć minut, a i tak na miejscu będziemy sporo przed czasem.-Król uśmiechnął się.- Kiedy pierwszy raz wyszedłem za druty, też się bałem i miałem pietra.Wracając, musiałem czekać pod ogrodzeniem.Zanim droga była wolna, upłynęło chyba z pół godziny albo więcej.O rany, myślałem, że nie wytrzymam.- Odpędził ręką rojące się owady.-Cholerne ścierwa!Siedzieli jakiś czas przysłuchując się nie milknącym odgłosom dżungli.W wąskich, wyżłobionych przez deszcze rowkach ciągnących się po obu stronach ścieżki błyszczały pasma świetlików.- Zupełnie jak Broadway nocą - zauważył Król.- Widziałem kiedyś Broadway na filmie pod tytułem “Times Square”.To taka historyjka o światku dziennikarskim.O ile dobrze pamiętam, grał w nim Cagney.- Nie przypominam sobie takiego filmu.Ale Broadway to coś, co trzeba widzieć na własne oczy.W środku nocy jest tam jasno jak w dzień.Wszędzie olbrzymie neony i światła.- Mieszkasz w Nowym Jorku?- Nie.Byłem tam parę razy.A zresztą objechałem całe Stany.- A gdzie mieszkałeś na stałe?- Tatuńcio nie usiedzi w jednym miejscu - odparł Król, wzruszając ramionami.- A co robi?- Pytanie za sto punktów.Raz to, drugi raz tamto.Najczęściej jest pijany.- O, to musi być okropne.- Najgorsze dla dzieciaka, co ma takiego ojca.- Masz jeszcze jakąś rodzinę?- Mama nie żyje.Umarła, kiedy miałem trzy lata.Rodzeństwa nie mam.Wychował mnie tatuńcio.Stary łachudra, ale zawdzięczam mu to, że nauczył mnie życia.Po pierwsze, nauczył mnie, że nędza to choroba.Po drugie, że za pieniądze masz wszystko.A po trzecie, że nieważne, jak je zdobywasz, bylebyś tylko zdobył.- Przyznam ci się, że nigdy nie zastanawiałem się nad pieniędzmi.Może wojskowi.krótko mówiąc, zawsze pod koniec miesiąca dostajesz czek, żyjesz na pewnej z góry określonej stopie, tak że pieniądze znaczą właściwie niewiele.- Ile zarabia twój ojciec?- Dokładnie nie wiem.Ale chyba około sześciuset funtów rocznie.- O rany, to raptem dwa tysiące czterysta dolarów.Ja sam jako kapral dostaję tysiąc trzysta.Nigdy w życiu bym nie pracował za takie grosze.- Może w Stanach jest inaczej, ale w Anglii można za to całkiem nieźle żyć.Pewnie, że mamy stary samochód, ale czy to ważne? Za to po skończeniu służby dostajesz emeryturę.- Ile?- Mniej więcej połowę pełnej pensji.- To tyle, co nic.Nie rozumiem, dlaczego ludzie wstępują do woja.Pewnie dlatego, że do niczego innego się nie nadają.Król spostrzegł, że Marlowe zesztywniał.- Oczywiście w Anglii jest inaczej - dorzucił pośpiesznie.- Mówię tylko o Stanach.- Służba w wojsku to dobry zawód dla mężczyzny.Zapewnia dosyć pieniędzy i ciekawe życie w różnych zakątkach świata.Towarzysko też urozmaicone.No, a poza tym oficer zawsze cieszy się dużym poważaniem - rzekł Marlowe i dodał niemal przepraszającym tonem: - Rozumiesz, tradycja i te rzeczy.- Po wojnie chcesz zostać w wojsku?- Oczywiście.- A mnie się zdaje, że takie życie jest za łatwe - powiedział Król, dłubiąc w zębach cienkim kawałkiem kory.- Co ciekawego i jakie perspektywy w tym, że musisz słuchać rozkazów gości, z których większość to zwykłe nygusy.Przynajmniej ja tak to widzę.A w dodatku płacą ci tyle, co nic.Tak, Pete, powinieneś zobaczyć, jak jest w Stanach.Nie znajdziesz tego w żadnym innym kraju.Nigdzie.Każdy odpowiada za siebie i jest tyle wart, co każdy inny.Wystarczy tylko ruszać głową i być lepszym od tego drugiego.To ja nazywam ciekawym życiem.- Jakoś nie widzę siebie w takiej sytuacji.Czuję przez skórę, że nie nadaję się do zbijania forsy.Lepiej mi z tym, do czego się urodziłem.- Bzdury.Tylko dlatego, że twój stary jest wojskowym.- To się ciągnie od 1720 roku i przechodzi z ojca na syna.Jakże można odrzucić taką tradycje?- Tak, to rzeczywiście kawał czasu! - mruknął Król, a potem dodał: - Ja wiem tylko o ojcu i dziadku.A dalej nic.Najwyżej to, że moi przodkowie przyjechali ze starej ojczyzny do Stanów w zeszłym wieku gdzieś między osiemdziesiątym a dziewięćdziesiątym rokiem.- Z Anglii?- Gdzie tam.Chyba z Niemiec.Albo może ze Środkowej Europy.A zresztą, czy to nie wszystko jedno? Liczy się tylko to, że jestem Amerykaninem.- A Marlowe’owie byli i są wojskowymi, i tyle!- E tam, przecież wszystko zależy od ciebie.No, spójrz teraz na siebie.Masz w ręku trochę grosza, bo ruszasz głową.Gdybyś tylko chciał, robiłbyś świetne interesy.Znasz miejscowy język, no nie? Potrzebuję twojego pomyślunku, więc ci płacę.No, no, tylko się nie obrażaj, bo nie ma o co.Tak jest po amerykańsku.Płaci się za pomyślunek.To nie ma nic wspólnego z tym, że jesteśmy kumplami.Byłbym ostatnim draniem, gdybym ci nie płacił.- Nie powinno tak być.Przecież przysługa nie musi być od razu interesowna.- Widzę, że musisz się jeszcze dużo nauczyć.Miałbym ochotę sprowadzić cię do Stanów i zrobić z ciebie komiwojażera.Wystarczyłoby, żebyś otworzył usta i zaczął mówić z tym swoim wymyślnym angielskim akcentem, a baby ścinałoby z nóg.Raz-dwa zgarnąłbyś kupę forsy.Sprzedawałbyś damską bieliznę.- Boże święty - westchnął Marlowe, odpowiadając uśmiechem na uśmiech Króla, ale minę miał lekko przerażoną.- Prędzej bym zaczął fruwać, niż coś bym sprzedał.- Przecież umiesz fruwać.- Ja nie mówię o samolocie.- Wiem.Żartowałem - odparł Król i spojrzał na zegarek.- Ale ten czas się wlecze, kiedy człowiek czeka.- Czasem wydaje mi się, że nigdy nie wydostaniemy się z tej parszywej dziury.- E, wuj Sam siedzi żółtkom na karku.To już długo nie potrwa.A jeżeli nawet, to co z tego? Jesteśmy zabezpieczeni.I tylko to się liczy.Król ponownie spojrzał na zegarek.- No, to wyrywamy - oznajmił.- Co?- Ruszamy.- Aha! - Marlowe podniósł się.- Prowadź, Makdufie! - powiedział wesoło.- Co?- To takie powiedzenie.Znaczy to samo, co: “no, to wyrywamy”.Szczęśliwi, że znów są przyjaciółmi, zagłębili się w dżunglę.Bez żadnych trudności przekroczyli drogę prowadzącą do obozu.Teraz, kiedy znaleźli się już poza nieregularnie patrolowanym terenem, poszli na skrót ścieżką.Do drutów pozostało im kilkaset metrów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]