[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wnędzy, która niegdyś stanowiła mieszkanie Cale'a, siedział Fault, zagłębiony w stojącym pod oknem fotelu i patrzący na deszcz.Odwrócił się i uśmiechnął niewyraźnie do Everetta.- Wcześnie wstałeś - zauważył.Everett czuł się tak, jakby mu odjęło mowę albo jakby wyszedł z łóżka, lunatykując.- Siadaj - Billy machnął niedbale dłonią.Everett siadł tam, gdzie stał, na wolnym krześle, nie przysuwając go do Faulta.- Nie mów Ilfordowi - powiedział Billy ostrzegawczo.- Nie mówić czego?- Że Cale jest tutaj.- Nie powinno być z tym problemu, Billy, bo Cale'a nie ma.- Och, jest tutaj.- Co masz na myśli?- Kiedy pada, odwiedzamy się z Cale'em każdego ranka.Jeszcze niedawno padało codziennie.Fault zwariował, zrozumiał wreszcie Everett.Ale skąd w takim razie wzięło się nagranie wideo?- To znaczy, nie ma go teraz - Billy zeskoczył z fotela, nagle ożywiony.- Zniknął tuż przed twoim przyjściem.Ale jest go więcej.- Więcej gdzie? - spytał; ta gra mu nie przeszkadzała.- W lodówce.- Jest więcej Cale'a w lodówce?- Tak.Mój zapas.Everett westchnął.- No to wyjmij go trochę.Nie bądź samolubny.- Ale nie powiesz Ilfordowi ? - Fault zaczął szperać w kieszeni w poszukiwaniu klucza do zasuwy.- Nie powiem.Billy otworzył zamek i sięgnął do wnętrza lodówki.Wydobył jedną z zatkanych probówek oraz strzykawkę i kopniakiem zamknął drzwiczki.- Tu go masz - stwierdził z zadumą, a potem zębami odkorkował fiolkę.- Daaj amię - powiedział z korkiem w zębach, kiedy zgrabnie napełnił strzykawkę zawartością probówki.- Co?Fault wypluł korek i powtórzył:- Dawaj ramię.Everett patrzył na niego oniemiały.- Daj spokój, podwiń rękaw.Deszcz zabębnił o kamienie na dworze, rzęsisty i nieuchronny.Poza tym była tylko mgła.Everett czuł ciężar wznoszącego się nad nimi domu - błyszczący living room, złoty zegar i szafka pełna whisky bursztynowego koloru - wszystko to napierało na nędzne mieszkanie Faulta.Billy podszedł do niego, uśmiechając się krzywo, gotowa strzykawka niefrasobliwie celowała w jego brzuch.Everett wyobraził sobie, że cała podróż z Hatfork prowadziła do tego momentu, do tego upiornego domu stojącego tam, gdzie powinno być miasto, a gdzie znalazł jedynie wyspę mgły; teraz całe jego przeznaczenie zogniskowało się w czubku igły.Podwinął rękaw i wyciągnął przed siebie ramię.- Everett.Cale siedział naprzeciw niego, na niewidzialnym krześle, w pozbawionej kształtów pustej przestrzeni.To był Cale, taki jak wcześniej, Cale z taśmy wideo, którą Chaos oglądał w Vacaville - Przyjaciel, którego zachował w pamięci.Jeśli zachował tam cokolwiek.Fault, pokój i okno, wszystko zniknęło.- A więc jesteś tutaj - powiedział Cale.Uśmiechnął się, pochylił do przodu, ale nie wyciągnął ręki.- Chyba jestem - Everett usłyszał, jak sam to mówi.Jakkolwiek by było, „gdzieś” jestem, pomyślał.I ty jesteś w tym samym „gdzieś”, co i ja.Jesteśmy w nim razem.- Jest wiele rzeczy, o których musimy pogadać.Pomiędzy nich wkradło się jakieś oszałamiające nieporozumienie.- Twój ojciec.- zaczął Everett.- Pieprzyć Ilforda.Nie liczy się.Trzymaj go od tego z daleka.- Okay - zgodził się Everett.Przynajmniej był to jakiś rodzaj symetrii, jeśli wziąć pod uwagę opór Faulta przed mówieniem Ilfordowi o Cale'u.Everett obrócił głowę, chcąc zrozumieć naturę tej pozbawionej jakichkolwiek cech przestrzeni, która zastąpiła otaczający go świat.Poza nim rozciągał się jedynie bezdenny mrok, szarość, mogąca być tak samo blisko, jak powieki jego oczu, lub równie daleko, co gwiazdy.Patrzenie w nią wywoływało uczucie zawrotu głowy i klaustrofobii.Odwrócił się z powrotem.Cale siedział pozornie niedaleko.Stanowił jedyny punkt odniesienia, jedyny znak na skali.- Cale.- Tak?- Jest wiele rzeczy, których nie pamiętam.lub nie rozumiem.- A pamiętasz mnie?Ciebie ukrytego w probówce czy ciebie przyczajonego za rysami twarzy swego ojca?, chciał zapytać Everett.Nie; ten, którego powinien pamiętać, był człowiekiem mieszkającym w piwnicznym apartamencie; przyjacielem.Mimo wspomnień, odzyskanych podczas jazdy z Faultem do San Francisco, Everett nadal dryfował po omacku.A tutaj, w mieście pełnym luk.sprawy zawęziły się do niego i Cale'a.Zadaj mi pytanie o wagonownię, pomyślał, pragnąc ponownie doznać wrażenia namacalności rzeczywistości.- Pamiętam cię z wcześniejszych czasów - stwierdził po Prostu.- A co potem?- Hatfork, miasto w Wyoming.I bycie człowiekiem imieniem Chaos.- Nie pamiętasz przełomu?- Nie.- Nie martw się tym, to jak cięcie w filmie.Każdemu czegoś brakuje.Tak jak tobie, na przykład, chciał powiedzieć Everett.Straciłeś ciało.Potem zastanowił się: Czy brak ciała jest lepszy czy gorszy od tego, czego brakuje jemu samemu?- Przyjechałem zobaczyć się z Gwen - rzekł Everett.- Pamiętałem ją.To mnie tu sprowadziło.- Wiem.- Była na taśmie, którą Fault.- Zobaczysz ją za moment.Cale powiedział to całkiem zwyczajnie, ale dla Everetta tak to nie zabrzmiało.Myśl, że Gwen może być zaledwie o chwilę stąd, była poruszająca.- Najpierw opowiedz mi o Hatfork - ciągnął Cale.- Wiem co nieco z twoich snów oraz od Faulta.Ale chcę to usłyszeć od ciebie.Opowiedz mi o Kelloggu.Więc Everett wywalił wszystko z siebie.Kellogga i Małą Amerykę, samochody, magazyny puszkowanej żywności, potem Melindę, podróż na zachód i Edie.Zdumiał się strumieniem słów, dźwiękiem swego głosu; była to najdłuższa głośna przemowa, na jaką zdobył się od niepamiętnych czasów.Zbliżając się do końca, stwierdził, że próbuje dobić targu - jedynego, podczas którego mógł dostać tyle samo, ile sam dał.Potem jednakże siedzieli w milczeniu.Cale wyglądał na zatroskanego; wpatrzony w pustkę, którą ze sobą dzielili, jakby coś w niej zobaczył.- Nieważne - odezwał się w końcu.- Powinienem zaprowadzić cię do Gwen, zanim dawka zacznie się wyczerpywać.- Powiedziałem ci wszystko, co wiem - stwierdził Everett.- Jestem pewny - rzekł Cale; zdawał się roztargniony.- To jednak śmieszne.Znalazłeś sposób, aby w tej historii pominąć siebie.Sięgnął w pustkę za sobą i nacisnął nie istniejącą klamkę, która mimo to szczęknęła.- Co masz na myśli? - spytał Everett, patrząc na otwierające się przejście, za którym leżała jeszcze głębsza ciemność.Wyciągnął szyję, starając się coś dostrzec, ale nic nie widział; w mroku zatańczyły jedynie iluzoryczne wiry.- Zasługujesz na więcej zaufania, to wszystko - głos Cale'a wypełnił ciemność.- Miałeś wiele wspólnego z rzeczami, które widziałeś.Wskazał ręką na drzwi.- Idź.Wbrew swej woli Everett runął naprzód, przez drzwi.Białe kontury pokoju zostały naszkicowane w czarnej przestrzeni.Odwrócił się, aby ujrzeć Cale'a, nadal siedzącego w swojej nicości.- Idź - zakrakał Cale.Everett w popłynął w głąb czerni.Siedziała na brzegu nakreślonego bielą łóżka, ubrana w coś czarnego, co zlewało się z tłem, tak że jej twarz i dłonie promieniowały światłem, unosząc się w powietrzu.To była postać z taśmy oraz z jego snów.Gwen.- Everett - odsunęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się nieśmiało.- Czekałam.Chwilę później spuściła wzrok, ale jej oczy błyszczały od łez.- To naprawdę ty?- Tak - wyrwało mu się.- Cale powiedział mi, że przyjeżdżasz.Wiedział to ze snów.Nie wierzyłam mu.Wszyscy śnili o tobie, nawet Fault, tylko nie ja.- Nie potrafię kontrolować swoich snów.- Wiem.To nieważne - spojrzała mu w oczy, a potem uciekła gdzieś wzrokiem.- Chodź tutaj.Podszedł i usiadł obok niej na brzegu łóżka.Poczuł ciężar Gwen, kiedy biodro dziewczyny otarło się o niego.Dotknął jej ramienia.Sięgnęła w górę i wzięła jego dłorl, kładąc ją na łonie.Spletli swoje palce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]