[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zacząłem wkrótce gorączkowo rachować.Napisanie opowiadania zajęło mi tylko dwa dni, w czasie kiedy rozpraszała mnie wojna.Gdybym zabrał się ostro do roboty, wyobrażałem sobie, mógłbym z łatwością machnąć cztery opowiadania na tydzień, średnio szesnaście na miesiąc.Sprzedając je po dwadzieścia pięć dolarów za sztukę zarabiałbym wkrótce tyle samo, ile wyciągałem jako porucznik w służbie bojowej za oceanem.Żywiłem wielkie nadzieje.Miałem oto w ręku przekonujący dowód, że czeka mnie świetlana przyszłość.Nawet moi przyszli teściowie byli ze mnie dumni i dali się złapać na haczyk.Wkrótce po weselu, podróży pociągiem do Los Angeles i podjęciu studiów na anglistyce, uzyskałem kolejne, jeszcze wyraźniejsze, potwierdzenie przyszłych triumfów.Otrzymanie dobrych stopni na Uniwersytecie Południowej Kalifornii w 1945 roku okazało się śmiesznie łatwe (Art Buchwald, studiujący tam w tym samym czasie, miał, jak się później dowiedziałem, poważne trudności z nauką, ale ja ich nie miałem).Niesamowicie trudne było za to załatwienie mieszkania.Po mniej więcej tygodniowym pobycie w luksusowym hotelu Ambassador, gdzie spędziliśmy drugą część naszego miodowego miesiąca (Ambassador był jednym z najbardziej znanych hoteli w LA; w jego kuchni dwadzieścia trzy lata później podczas kampanii wyborczej w Kalifornii zastrzelony został Robert Kennedy), zamieszkaliśmy w wielkiej sypialni w małym pensjonacie przy South Figueroa Street między Washington Boulevard i jakąś inną aleją.Hotel Ambassador opłaciliśmy z zebranych podczas wesela datków, których lwia część pochodziła od rodziny mojej żony.Początek miodowego miesiąca spędziliśmy w przedziale nocnego pociągu z Nowego Jorku do Chicago, następnie zaś w przedziale innego pociągu, który przez trzy kolejne dnie i noce pędził z Chicago do Los Angeles.Podróż nie była zbyt ciekawa.Dużo czytaliśmy.Wagon obserwacyjny i wagon klubowy szybko nam się znudziły.Pulmanowska prycza w przedziale ekspresu Twentieth Century Limited, a potem w ekspresie Chief albo Super Chief z Chicago do Los Angeles nie była idealnym weselnym łożem.W pociągu znajdował się salon piękności i Shirley poszła tam raz, żeby się uczesać i zrobić manikiur.Pensjonat, do którego się wprowadziliśmy, poleciło nam uczelniane biuro zakwaterowania.Należał do pary pomarszczonych białowłosych staruszków, państwa Hunterów, którzy mieszkali na miejscu.Przebiegająca obok linia tramwajowa prowadziła w jedną stronę na uczelnię, w drugą do Pershing Square w śródmieściu Los Angeles, skąd można było dotrzeć różnymi autobusami na dowolne odbywające się w sezonie wyścigi konne.Mogliśmy tam również znaleźć chińskie i meksykańskie restauracje.W małżeństwie naszych gospodarzy pani Hunter grała niewątpliwie pierwsze skrzypce.Schludny pan Hunter w jasnoniebieskim albo jasnoszarym zapinanym swetrze, z nie schodzącym nigdy z wypielęgnowanej bladej twarzy zagadkowym uśmiechem mijał mnie zawsze bez słowa niczym jakiś nieszkodliwy duch, kiedy w ciągu całego roku akademickiego, jaki tam spędziliśmy, krzyżowały się nasze drogi.W przeciwieństwie do niego pani Hunter dopadała szparko moją żonę, gdy byłem rano na uczelni, i próbowała nawrócić ją na wiarę chrześcijańską, w konkretnym wydaniu pewnej kalifornijskiej sekty, której, co wyznała mi w wielkim sekrecie, zapisała już dom oraz wszystko, co posiadała.W tym czasie w mieście przebywał jakiś żydowski ewangelista - były rabbi, który przeszedł ostatnio, co napawało ją dumą, na wiarę Chrystusa — i jej zdaniem, bardzo byśmy skorzystali, słuchając mszy, które odprawiał w radiu, i uczestnicząc w jego nabożeństwach.Wyznała poza tym Shirley, że pan Hunter nie zaspokaja, czy też może nigdy nie zaspokajał jej seksualnych żądzy i że bywają, czy też może bywały okresy w jej życiu, kiedy te żądze doprowadzały ją do takiej rozpaczy, że chciała usiąść na lodowym torcie, czy też może usiadła na nim, by je ostudzić.Nigdy nie mieli dzieci.W naszym pokoju nie było aneksu kuchennego i choć mieliśmy prawo korzystać w ograniczonym stopniu z kuchni (ograniczonym w zasadzie do lodówki), woleliśmy tego nie robić, aby nie dać się wciągać w dziwne rozmowy.Na rogu Washington Boulevard była dobra grecka knajpka i obiady jedliśmy przeważnie tam oraz w kilku pobliskich lokalach.W weekendy wybieraliśmy się do tak słynnych i powszechnie uczęszczanych miejsc, jak Brown Derby albo Romanoff s, w nadziei, że ujrzymy jakąś wielką gwiazdę filmową, a właściwie jakąkolwiek gwiazdę filmową.(Zobaczyliśmy tylko jedną, Rosalind Russell; ja nigdy bym jej nie rozpoznał z powodu wąskiego podbródka, ale udało się to mojej Shirley).W tej okolicy Washington Boulevard znajdowały się również warsztaty cmentarnych kamieniarzy.Biorąc pod uwagę raczej cieplarniane i dostatnie dzieciństwo Shirley, trudno mi dziś uwierzyć, że zdołała spędzić ze mną w takich warunkach cały rok, że w ogóle zgodziła się spróbować i że pozwoliła jej na to matka, Dottie.- Nie pojedziecie do Anglii! - brzmiała stanowcza odpowiedź Dottie, kiedy cztery lata później, w roku 1949, dostałem stypendium Fulbrighta na Oksfordzie i Shirley przekazała jej tę ekscytującą wiadomość.Pojechaliśmy.Jako pozbawiony przyjaciół i rodziny żonaty student pierwszego roku, nie bardzo miałem się z kim spotykać i prowadziliśmy w Kalifornii nader skromne życie towarzyskie.Na kampusie działo się wiele ciekawych rzeczy, zwłaszcza między męskimi i żeńskimi korporacjami studenckimi, ale my nie braliśmy w tym udziału.Mam wrażenie, że jeszcze cięższe życie mieli młodsi studenci, którzy wstępowali na uczelnię, na każdą uczelnię, bezpośrednio ze szkoły średniej.W porównaniu z nami byli bardzo młodzi i nie było ich wcale słychać ani widać w kłębiącym się na uniwersytecie tłumie weteranów, którzy prawie wszyscy mieli tak jak ja po dwadzieścia dwa lata i więcej.Byliśmy starsi, więksi i lepiej oczytani, mieliśmy bogatsze doświadczenia i bardziej garnęliśmy się do nauki (chyba że graliśmy w futbol).Zakwalifikowanie się do jakiejś uniwersyteckiej drużyny przez któregokolwiek z tych młodszych studentów musiało wydawać się marzeniem ściętej głowy.Drużyny futbolowe składały się głównie ze starszych młodzieńców, którzy grali w nich jeszcze przed wojną i w ciągu następnych lat rozwijali mięśnie i masę kostną, doskonaląc często swoje umiejętności w klubach wojskowych.Chodzili jak w letargu na wybrane wcześniej zajęcia, starając się zachować status studenta do momentu, kiedy będą bardziej potrzebni.Podczas moich studiów na Uniwersytecie Południowej Kalifornii nasza drużyna awansowała do finału Różowego Pucharu z zawodnikami tylnej linii, których średni wiek wynosił, jak sądzę, dwadzieścia cztery lata.Facet będący podporą zespołu miał chyba dwadzieścia sześć.Zawodnik grający w drużynie naszych przeciwników z Alabamy, Harty Gil-mer, był kimś w rodzaju gwiazdy jeszcze przed wojną.Jako student dostałem dwa bilety na wielki mecz.W tamtym czasie nie znosiłem już organizowanego na stadionach dopingu i szydziłem z takich rzeczy, jak uniwersytecki duch i drużyny klakierek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]