[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiem,że to brzmi jak kwestia, którą słyszy się tylko w filmach, prawda? Racja.Tylkoże, jak powiadają, życie naśladuje sztukę, a sztuka życie.Naprawdę tak jest.A codo gubienia ogona, to łatwe, jeśli tylko wiesz jak.Trzeba.Eddie wyciszył głos taksiarza do ledwie słyszalnego pomruku w tle, wystar-czającego, by we właściwych momentach kiwać głową.Kiedy się nad tym zasta-66nowić, ta gadanina była naprawdę zabawna.Jednym z jadących za nimi samocho-dów była granatowa limuzyna.Eddie domyślił się, że należała do agentów urzęducelnego.Drugim okazała się furgonetka dostawcza z napisem: PIZZA GINEL-LI po obu bokach.Była tam także namalowana pizza.w postaci uśmiechniętejchłopięcej buzi, a uśmiechnięty chłopiec oblizywał się i pod obrazkiem widniałslogan: MMMNIAM! DOOOBRA PIZZA! Jakiś młody miejski artysta, z puszkąsprayu oraz niewyszukanym poczuciem humoru, skreślił słowo pizza i napisałnad nim piczka.Ginelli.Eddie znał tylko jednego Ginellego, który prowadził restaurację zwa-ną Czterej Ojcowie.Interes z pizzą był ubocznym zajęciem, przykrywką, zajęciemdla księgowego.Ginelli i Balazar.Ci dwaj byli nierozłączni jak hot dog i musz-tarda.Zgodnie z planem przed terminalem miała czekać limuzyna z kierowcą, żebyprzewiezć go do knajpy w śródmieściu, gdzie Balazar prowadził swoje interesy.Oczywiście ten plan nie obejmował dwóch godzin spędzonych w białym poko-iku, dwóch godzin intensywnego przesłuchiwania przez jeden zespół agentów,podczas gdy drugi opróżnił zbiorniki toalety boeinga z zawartości i sprawdził ją,szukając dużego ładunku, którego nie dałoby się rozpuścić.Kiedy wyszedł, limuzyny nie było.Kierowca na pewno otrzymał odpowiednieinstrukcje: jeśli muł nie opuści terminalu najpózniej piętnaście minut po ostatnichpasażerach tego lotu, szybko odjedz.Kierowca limuzyny wiedział, że nie powi-nien używać zainstalowanego w samochodzie telefonu, który w rzeczywistościjest radionadajnikiem, łatwym do monitorowania.Balazar zadzwonił do swoichludzi, dowiedział się, że Eddie wpadł w kłopoty, i przygotował się na nie.Bala-zar mógł dostrzec stalową wolę Eddiego, ale to nie zmieniało faktu, że Eddie byłćpunem.A nie można liczyć na to, że ćpun nie będzie sypał.To oznaczało, że furgonetka z pizzą może się zrównać z taksówką, a wte-dy ktoś wystawi przez boczne okienko lufę pistoletu maszynowego i taksówkazmieni się w coś, co wygląda jak wielki kawał szwajcarskiego sera.Eddie bar-dziej przejmowałby się tym, gdyby trzymali go cztery godziny zamiast dwóch,a poważnie obawiałby się, gdyby siedział tam sześć.Ale dwie.sądził, że Bala-zar powinien wierzyć, że Eddie wytrzyma przynajmniej tyle.I na pewno będziechciał się dowiedzieć, co z jego towarem.Prawdziwym powodem tego, że Eddie wciąż oglądał się przez ramię, byłydrzwi.Fascynowały go.Gdy agenci na pół nieśli, a na pół wlekli go po schodach biurowca admini-stracyjnej części lotniska Kennedy ego, zerknął przez ramię i one były tam nieprawdopodobne, lecz niewątpliwie bezsprzecznie realne, unoszące się w od-ległości jarda.Widział wolno przetaczające się za nimi fale, rozbijające się napiasku.Dostrzegł, że zaczynało się tam ściemniać.67Najwidoczniej te drzwi były jak jedna ze sztuczek z ukrytym obrazem;w pierwszej chwili nie można ich było dostrzec, ale kiedy się to udało, nie sposóbich już nie widzieć.Znikły tylko dwa razy, kiedy rewolwerowiec wrócił przeznie bez Eddiego.i to było przerażające.Eddie czuł się wtedy jak dziecko, któ-remu zgaszono nocną lampkę.Po raz pierwszy stało się to, gdy przesłuchiwali goagenci. Muszę iść głos Rolanda zagłuszył pytanie, które w tym momencie zadaliEddiemu. Nie będzie mnie tylko chwilkę.Nie bój się. Dlaczego? spytał Eddie. Dlaczego musisz tam iść? Co się stało? zapytał jeden z agentów. Nagle wyglądasz na przestra-szonego.I był przestraszony, ale ten palant i tak by tego nie zrozumiał.Zerknął przez ramię i agenci też się obejrzeli.Nie zobaczyli niczego prócznagiej białej ściany, pokrytej białymi panelami z otworami tłumiącymi dzwięki.Eddie ujrzał drzwi, tak jak poprzednio znajdujące się w odległości jarda (teraztkwiące w ścianie pokoju, jak wyjście awaryjne, wyjście, którego nie mogli do-strzec przesłuchujący go ludzie).Zobaczył coś więcej.Ujrzał stwory wychodzącez morza, stwory wyglądające jak żywcem wzięte z jakiegoś horroru o nazbyt wy-szukanych efektach specjalnych, tak specjalnych, że wszystko wydaje się praw-dziwe.Te stwory wyglądały jak odrażające skrzyżowanie krewetki z homaremi pająkiem.Wydawały niesamowite dzwięki. Masz omamy, Eddie? zapytał jeden z agentów. Widzisz biegające pościanach pająki?Był tak bliski prawdy, że Eddie o mało się nie roześmiał.Wiedział jednak, dla-czego ten mężczyzna imieniem Roland musiał odejść.Jego umysł był bezpieczny przynajmniej na razie lecz te stwory zmierzały w kierunku ciała i Eddiepodejrzewał, że jeśli Roland szybko nie przemieści swojej fizycznej powłoki, tobyć może nie będzie już miał do czego wrócić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]