[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedzmy, że nabrałam pewnych wątpliwości.A teraz bardziej niepokoję się o Carol niż przed naszą rozmową.- Dlaczego? Powiedziałem ci przecież, że nie została na­wet draśnięta.- Raz jej się udało - zawyrokowała Grace - ale miałam dwa sny, a ten następny w kilka godzin po uderzeniu błyskawi­cy.Boże, czy to nie szaleństwo? Jeśli zacznie się wierzyć choćby w najmniejszym stopniu w te nonsensy, człowiek szybko się wciąga.Ale nic na to nie poradzę.Wciąż się o nią martwię.- Nawet gdyby twój pierwszy sen był proroczy, drugi prawdopodobnie stanowił tylko jego powtórzenie.- Tak sądzisz?- Oczywiście.Jestem w stanie uwierzyć w jedno proroc­two, ale bez przesady.- Taaak, chyba masz rację - odezwała się jakby z ulgą.- Zapewniam cię, że nie zamierzam prowadzić cotygodniowej rubryki z przepowiedniami w „National Enquirer”.Paul zaśmiał się.- Mimo wszystko - powiedziała - szkoda, że nie pamię­tam, co działo się w obu tych koszmarach.Rozmawiali jeszcze przez chwilę i kiedy Paul odłożył słu­chawkę, siedział jakiś czas ze zmarszczonymi brwiami.Mimo wszystko był pod wrażeniem snu Grace, i to w większym stopniu, niż nakazywał zdrowy rozsądek.To nadchodzi.Od momentu gdy Grace wymówiła te słowa, Paul czuł chłód w kościach i wnętrznościach.To nadchodzi.Zbieg okoliczności - mówił sobie.- Zwykły zbieg oko­liczności, ot co.Zapomnij o tym.Stopniowo zaczął dochodzić do niego wspaniały aromat gorącej kawy.Podniósł się z krawędzi biurka i napełnił kubek.Przez minutę czy dwie stał przy oknie, sącząc kawę i ga­piąc się na szare chmury pędzone przez wiatr i nieustający deszcz.Wreszcie opuścił wzrok i spojrzał na podwórze, przy­pominając sobie intruza, którego zobaczył poprzedniego wie­czora.Blada, wykrzywiona, oświetlona błyskawicą twarz ko­biety o błyszczących oczach i ustach zaciśniętych w grymasie wściekłości czy nienawiści.A może to Jasper i gra świateł.ŁUP!Dźwięk był tak głośny i nieoczekiwany, że zaskoczony Paul aż podskoczył.Gdyby w kubku zostało więcej kawy, rozlałby ją na dywan.ŁUP! ŁUP!To nie mogła być ta sama okiennica, którą słyszeli mi­nionego wieczoru, bo hałasowałaby przez całą noc.Z tego wniosek, że trzeba będzie reperować dwie.Jezu - pomyślał - cały dom wali mi się na głowę.ŁUP!Źródło tego dźwięku znajdowało się w pobliżu, jakby w tym samym pokoju.Paul przycisnął czoło do chłodnej szyby, spojrzał w lewo, potem w prawo, usiłując dostrzec, czy para okiennic wisi na miejscu.Jeśli się nie mylił, obie tkwiły prawidłowo przymo­cowane.Łup, łup-łup, łup, łup.Hałas cichł, ale nie ustawał, przybrawszy formę powta­rzających się rytmicznie uderzeń, które irytowały bardziej niż głośne walenie przed chwilą.I teraz odgłosy dochodziły jak gdyby z innej części domu.Chociaż zupełnie nie miał ochoty wychodzić na deszcz i zajmować się reperacją okiennicy, to jednak wiedział, że nie będzie w stanie pracować przy stałym, rozpraszającym uwa­gę stukotaniu.Zrezygnowany odstawił kubek na biurko i skierował się w stronę drzwi, gdy zadzwonił telefon.Dzień zapowiada się niezwykle atrakcyjnie - pomyślał.Idąc w stronę aparatu, zauważył, że okiennica przestała walić.Może uda się poczekać z reperacją na poprawę pogody.Dzwonił Alfred O’Brian.Na początku rozmowa miała krępujący przebieg.Paul czuł się zakłopotany.- Pan ocalił mi życie, naprawdę! - upierał się O’Brian.Wielokrotnie przepraszał, że nie okazał wdzięczności wczoraj, bezpośrednio po wypadku.- Ale byłem taki wstrząśnięty i oszołomiony, że zupełnie straciłem głowę.Nigdy sobie tego nie wybaczę.Za każdym razem, gdy Paul protestował, słysząc określe­nia „heroiczny” i „dzielny”, O’Brian stawał się bardziej ofen­sywny, aż w końcu skapitulował i pozwolił temu człowiekowi oczyścić swoje sumienie, ale gdy rozmowa zeszła na inne tory, odczuł ulgę.O’Brian miał jeszcze jeden powód, żeby zadzwonić.- Kiedy drzewo upadło na biurko, przygniotło wiele do­kumentów.Straszny bałagan.Niektóre się pogniotły i po­brudziły, inne zamoczyły.Margie, moja sekretarka, zdołała je uporządkować.Niestety, nigdzie nie możemy znaleźć podania, które państwo przynieśli.Przypuszczam, że wyfru­nęło przez jedno z wybitych okien.Zanim przedstawimy pań­stwa prośbę komisji rekomendacyjnej, musimy mieć wypeł­niony i podpisany formularz.Bardzo mi przykro, panie Tracy, że sprawiam panu kłopot.- To nie pana wina - odparł Paul.- Po prostu wpadnę i wezmę nowy formularz.Wypełnimy go i podpiszemy.- Świetnie - rzekł O’Brian.- Cieszę się, że nie ma pan ża­lu.Podanie musi do mnie wrócić najpóźniej jutro rano, jeśli mamy zdążyć na najbliższe posiedzenie komisji.Margie po­trzebuje trzech pełnych dni, aby zweryfikować informacje za­warte w państwa podaniu, i tyle mniej więcej czasu pozosta­je nam do najbliższego zebrania komisji.Jeśli nie zdążymy, następne odbędzie się dopiero za dwa tygodnie.- Przyjadę po formularz przed południem - zapewnił Paul.- I oddam go w piątek rano.Pożegnali się i Paul odłożył słuchawkę.ŁUP!Całkiem się załamał.Jednak będzie musiał naprawić okiennicę.Potem pojechać do centrum po nowy formularz.Potem wrócić do domu.I tak minie pół dnia, a on nie napi­sze ani słowa.ŁUP! ŁUP!- Cholera - powiedział.Łup, łup-łup, łup-łup [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl