[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzenie cesarskiego urzędnika, zwykle rozbiegane, teraz było nieruchomei ostre jak sztylet.Nie wiedział dotąd, co znaczy nienawiść.Był ponad to.Tymrazem.po raz pierwszy w życiu.pragnął nie kary, lecz zemsty.Na zemstę było jednak za pózno.Gdy tak stał i patrzył, zaciskając zęby, dostrzegł kilka.dziwnych szczegó-łów.Dziewczyna nie była wychudzona.Nie było widać śladów rozkładu.Pochy-lił się nagle i dotknął ramienia, które było ciepłe! Dostrzegł ruch piersi, któraoddychała.i w tej samej chwili uderzyło go w twarz pełne grozy, jednookiespojrzenie!.To, co wziął za śmierć, było snem.Odskoczył do tyłu, w tej samej chwili zerwała się i ona.Stali bez ruchu; przezgłowę Albara przemykało sto myśli.Jakim cudem, na Szerń?! Kim była ta isto-ta śpiąca głęboko w ramionach zimnej wichury, zagrzebana w mokrym, ciężkimpiachu, półnaga? Jakim cudem żyła?Skoczył ku niej, ale była szybsza, wdrapywała się na wydmę.Parł jej śladem,zdołał pochwycić nogę, wokół której trzepotały strzępy mokrych, oblepionychpiaskiem łachmanów.Stoczyli się na plażę.Walczyła z nim jak dzikie zwierzę,odpierał i zadawał ciosy zgrabiałymi z zimna dłońmi, czując pod sobą, to znówna sobie jej gorące, niewrażliwe zupełnie na chłód i wilgoć ciało.Szamotali się długo, oboje przerażeni i pełni nienawiści, wreszcie złapał ją zaszyję i dusił tak długo, aż przestała się ruszać.Powstał z ziemi, zlany zimnym po-tem, ale zaraz znowu opadł na kolana.Ciężko dysząc, patrzył na pokonaną istotę,106która nie była, nie mogła być człowiekiem! Pokonał ją, ale teraz bał się zbliżyć,bał się dotknąć bezwładnego ciała, z przerażeniem myśląc, że znów poczuje jegoszydercze ciepło.Pokonał wreszcie strach, wydobył zza pazuchy sznur, który zawsze nosił przysobie.Dygoczącymi dłońmi skrępował jej ręce i spętał nogi w sposób pozwalającyna stawianie drobnych kroków.Wreszcie zarzucił pętlę na szyję, a drugi koniecsznura oplatał wokół nadgarstka.Usiadł w kucki i czekał, uważnie obserwującswoją zdobycz.* * *Zciśle dotrzymał słowa.Dyby zrobiono.Zakutą, przywiązano jeszcze łańcu-chem do jednego z pali, na których rozwieszano sieci.Najpierw chciał ją trzymaćw chałupie, gdzie kwaterował, ale po dwóch dniach przeszła mu ochota; brankastękała i skowyczała po nocach jak zwierzę, ponadto trzeba było po niej sprzątać,i choć nie czynił tego osobiście, to obrzydły mu narzekania i kłótnie rybaków.Ci ludzie, obarczeni piątką cuchnących jak wszystko wokół dzieci, dość mieli jużnawet jego samego.Poważnie zaczął się obawiać, że pewnego dnia, ukradkiemuwolnią jego zdobycz , byle tylko pozbyć się kłopotu.Trzymał więc brankę nazewnątrz.Pokazała już, że świetnie znosi wilgoć i zimno.Mogła robić to nadal.Nawet nie próbował przesłuchać jej dotąd.Miał czas.Miał czas, otóż to wła-śnie, miał czas, miał, miał.Teraz, gdy cel jego pobytu na wyspie został osiągnięty, Albar niezwykle do-tkliwie odczuł prymitywne warunki, w których przyszło mu bytować.A miałprzed sobą jeszcze pełne dwa miesiące wygnania.I chcąc nie chcąc, znów za-czął wspominać trzezwe i rozsądne słowa Varda.Ilekroć spojrzał na schwytanąpiratkę, odczuwał wielkie zadowolenie i świadomość, że postąpił właściwie.Alejednak.Zapewne kajuta na cesarskim okręcie niewiele miała wspólnego z pała-cem.Ale tam był porządek.Byli oficerowie.Mógł ich nie lubić, do takiego Vardaczuł niechęć graniczącą z wrogością.Ale byli mu równi.Nawet prości żołnierze,należący w końcu do JEGO świata, byli sto razy lepsi od rybackiej hołoty.Jużpo kilku dniach od schwytania dziewczyny, bezczynne tkwienie w zapluskwionejnorze dało mu się we znaki tak bardzo, że zaczął przemyśliwać nad możliwo-ścią wyrwania się z wyspy.Stosunkowo niezła pogoda utrzymywała się już drugidzień.Kto wie?Lecz pomysł był nierealny.Vard otrzymał od wieśniaków łódz, to prawda.Ale po pierwsze jeden z majtków był synem tutejszego rybaka, po drugie zaśVard jako oficer straży morskiej, zarekwirował łódz i wystawił kwit, z nadwyżkąwyrównujący poniesioną przez wieśniaka stratę.Kasa garnizonu w Aheli obowią-zana była honorować takie kwity rybacy o tym wiedzieli.Gdy tymczasem on,107urzędnik Cesarskiego Trybunału, miał niezwykle szerokie uprawnienia, ale eg-zekwować je mógł tylko poprzez dowódcę okrętu, na pokładzie którego pływał.O tym także rybacy wiedzieli.Wreszcie Vard potrzebował tylko łodzi, a on ponadto załogi.Wolni rybacy,jakimi byli Agarczycy, podlegali tylko cesarzowi, czyli w praktyce dowódcymiejscowego garnizonu, który też nie wszystko mógł im kazać.Byli nietykalni,jak wszyscy wolni ludzie Szereru.Dostarczali soloną rybę imperialnym pobor-com, tak jak chłopi ziarno, wielorybnicy tłuszcz i fiszbin, a myśliwi zwierzynę na tym kończyły się ich powinności.Trybunał, a więc i jego przedstawiciel, niemiał nad cuchnącym agarskim rybojadem żadnej władzy, przynajmniej tak długo,jak długo nie zostało naruszone prawo.Mógł poprosić, ale nie rozkazać.Albar jednak spróbował.Już po kilku słowach zamienionych ze starszym wio-ski uzyskał przykrą świadomość, że nic z tego.Miejscowi dość go mieli serdecz-nie, to prawda, uszczuplał bowiem ich skromne zapasy.Jednak awanturować siępo morzu nikt nie miał ochoty.Pozostało tylko czekać.Do zimy.16Część załogi Varda wyszła z burzy cało.Raladan wiedział już, że oprócz ka-pitana przeżyło sześciu ludzi.I urzędnik na Małej Agarze.Z tych sześciu żyło jeszcze czterech
[ Pobierz całość w formacie PDF ]