[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz patrzę na to inaczej.Odkopany walec świadczy o trwałym za­gospodarowaniu terenu.Już wolno snuć ostrożne przypuszczenia, że zarówno Tema, jak i planeta X były areną jednej i tej samej cywilizacji, która odwie­dzała także inne planety, wśród nich Noktę.Być może, planeta X stanowiła księżyc Temy albo raczej tworzyły one — ze względu na porównywalność roz­miarów — glob podwójny i okrążały wspólny środek masy, jednocześnie obie­gając Proximę.Kto wie, czy Tema nie zmieniła swej orbity właśnie po kata­strofie planety X.— Jaki jest wiek tego walca? — spytał Allan.— Nie wiem.— Szkoda — westchnęła Zoe.— Chciałabym, żeby ONI działali jeszcze teraz.— Kto by nie chciał?! — potwierdził Renę.— Aha, zapomniałem ci powie­dzieć.Odkrycia na północnej półkuli, dokonane z łkara, dają wiele do myślenia.Dotyczą podobnych oaz ciepła, przy czym najlepiej zachowana ma, jak się wy­daje, kształt foremnego pięciokąta.Życie jest w niej bujniejsze niż wokół naszej bazy.Ast dostrzegła tam i sfilmowała jakieś istoty wzrostu niedźwiedzia, po­ruszające się w postawie niemal wyprostowanej.~ Czyżby ONI?— Polecimy tam wkrótce.Może nawet już jutro — odparł zoolog.Rysunek 8.Mapa Temy z trasą lotu Renego i Allana do Kotliny PięciokątaOczy Renego przygasły.Jakże ją zabrać na tak egzotyczną wyprawę, może niebezpieczną, a w każdym razie uciążliwą?Zoe zrozumiała milczenie ojca, więc zapytała krótko:— Kto będzie ze mną?— Lecę tylko z Alem.Zostaniesz z matką i Mary.— Chciałabym odwiedzić Włada i Hansa — znienacka oznajmiła Zoe.— Temu chyba nic nie przeszkodzi — odparł Renę.— Zaraz po powrocie mogę cię tam zabrać.PRZYGODZIE NAPRZECIWSamolot wznosił się coraz wyżej, raz po raz podrzucany gwałtownymi zrywami wiatru.Wszystkie trzy oazy ciepła,, ścieśnione na obszarze wielkości Belgii, mieli poza sobą.Ostatnia siniała w dali jak ciemna płachta wśród bieli roz­ległych monotonnych płaszczyzn.W dole, niby ogromna chusta, rozpościerała się śnieżna równina, aż hen ku wypiętrzonej lodowej ścianie.Spływała niedostrzegalnie w doliny długimi jęzorami lodowców, spękanych i brudnoszarych na ostrych krawędziach.Spoza wschodniego widnokręgu wyłaniała się olbrzymia wiśniowa tarcza Proximy, w dwóch piątych schowana jeszcze za linią horyzontu.Rosła szybko, zmieniając barwę.Osiągnąwszy pułap dwudziestu pięciu kilometrów, samolot przeszedł do lotu poziomego, zwiększając szybkość.Allan spojrzał w dół.— Czemu tak szaro?— Chmury — odparł zoolog.— Lecimy ponad piekielnym kłębowiskiem.Tam w dole chyba szaleje śnieżyca.— Jaką prędkość teraz rozwijasz?— Ponad cztery tysiące kilometrów na godzinę.Powinniśmy wznieść się jeszcze wyżej i zwiększyć prędkość, ale warto obejrzeć zespół wulkanów na wyżynie lodowcowej.Przed chwilą Ast donosiła z łkara, że warstwa chmur nie jest tam zbyt gruba.Zapiszę parę kryształów.Dziś prawdopodobnie wul­kany pokażą się w pełni swej wybuchowej krasy.Naraz daleko przed nirrii zabłysło sponad chmur światło — jakby drugie słońce, bardziej żółte, o postrzępionych konturach.Rychło przedzierzgnęło się w ognisty jęzor, później poczerniało i wreszcie zgasło w czarnoburym oparze.— Który to wulkan? — spytał Allan.Renę uważnie przyjrzał się mapie.— W zespole Giganta Chyba on sam, bo wybuch znamionuje niezwykłą siłę.Nie zapominaj, że chmury wznoszą się ponad sześć tysięcy metrów.To, co widzimy, stanowi tylko górną część słupa ognia i dymu.— Czy zwolnisz prędkość lotu?— Oczywiście.Ale dopiero za dziesięć minut.Nie możemy jednak podle­cieć bliżej niż na osiemdziesiąt kilometrów.Niewiele mniejszy jest zasięg twardych odłamków wyrzucanych przez ten wulkan.Wynika to z obserwacji trzech ostatnich jego wybuchów.— Opuścimy się poniżej chmur?— Niewiele byśmy zobaczyli.Wyziewy gazów połączone z popiołem two­rzą na dole nieprzeniknioną zasłonę.Całe widowisko lepiej ogarnąć z wyso­kości.Nasady krateru nie ujrzymy, nawet gdyby chmury ustąpiły.Samolot zakołysał się.Dopiero teraz usłyszeli basowy pomruk, a za nim serię dudniących grzmo­tów.Odtąd powtarzały się rytmicznie, ustając tylko czasami, i to na krótko.Maszyna zmniejszyła prędkość i szerokim łukiem okrążała wulkan.Renę filmował zawzięcie.Allan również nie spuszczał oczu ze zjawiska, które urze­kało powabem nieujarzmionej grozy.Widoki zmieniały się jak w kalejdoskopie.Teraz już nie można było odróż­nić chmur pośród wzburzonego kłębowiska dymów.Z tej burosinej kipieli wystrzeliwały jaskrawe płomienie.Po drugiej stronie wulkanu Renę opuścił samolot poniżej chmur.Z wyso­kości dwóch tysięcy metrów Gigant nie odcinał się wcale od otaczających gór, a tylko ognisty jego szczyt raz po raz błyskał różową łuną spoza ciemnej zasłony.Głuche pohukiwania targały powietrzem.Mijali potężny łańcuch górski.Ostre, miejscami całkiem prostopadłe urwi­ska wskazywały, że jest to młoda formacja geologiczna.— Czy długo jeszcze będziemy lecieć tak nisko? — zapytał Allan— Pół godziny.Minąwszy lodowiec, wzbijemy się w górę.— To on się nadal rozciąga pod nami? — zapytał Allan trochę zdziwiony.— Południowy Lodowiec Biegunowy rozpościera się dość jednolitym płasz­czem do trzech kilometrów grubości na obszarze blisko stokrotnie większym niż Francja.W dwóch trzecich powierzchni stanowi lądolód, reszta jest grubo zamarzniętym oceanem sięgającym aż poza biegun [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl