[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wstawił jej dławik filozoficzny; wówczas przestała się w ogóle do niego odzywać i tylko kopała prądem.Największymi błaganiami skłonił ją do odśpiewania krótkiej piosenki: “Żabka i babka w jednym stały domku”, ale na tym się jej popisy wokalne skończyły.Wkręcał więc, dławił, wzmacniał, osłabiał, regulował, aż wydało mu się, że lepiej być już nie może.Wówczas uraczyła go wierszem takim, że wielkim niebiosom dziękował za przezorność; tożby się Klapaucjusz uśmiał, usłyszawszy te ponure rymowanki, dla których wstępnie wymodelował całe powstanie Kosmosu i wszystkich możliwych cywilizacji! Dał sześć filtrów przeciwgrafomańskich, lecz pękały jak zapałki; musiał je zrobić ze stali korundowej.Potem jakoś już poszło: rozchwiał maszynę semantycznie, podłączył generator rymów i omal nie wysadził wszystkiego w powietrze, maszyna bowiem zapragnęła stać się misjonarzem wśród ubogich plemion gwiezdnych.Wówczas jednak, w ostatniej niemal chwili, gdy był już gotów iść na nią z młotem w ręku, przyszła mu zbawcza myśl.Wyrzucił wszystkie obwody logiczne i wstawił na to miejsce ksobne egocentryzatory ze sprzężeniem narcystycznym.Maszyna zachwiała się, zaśmiała się, zapłakała i powiedziała, że boli ją coś na trzecim piętrze, że ma wszystkiego dość, że życie jest dziwne, a wszyscy podli, że pewno niedługo umrze i pragnie tylko jednego: aby o niej pamiętano, gdy już jej tu nie będzie.Potem kazała sobie dać papieru.Trurl odetchnął, wyłączył ją i poszedł spać.Nazajutrz poszedł po Klapaucjusza.Usłyszawszy, że ma być obecny przy rozruchu Elektrybałta, bo tak postanowił nazwać Trurl maszynę, Klapaucjusz rzucił swoją całą robotę i poszedł, jak stał, tak mu było spieszno zostać naocznym świadkiem porażki przyjaciela.Trurl włączył najpierw obwody żarzenia, potem dał mały prąd, jeszcze kilka razy wbiegł na górę po dudniących schodkach z blachy - Elektrybałt podobny był do olbrzymiego silnika okrętowego, cały w stalowych galeryjkach, kryty nitowaną blachą, z licznymi zegarami i klapami - aż wreszcie, zgorączkowany, bacząc, aby napięcia anodowe były jak trzeba, powiedział, że tak, dla rozgrzewki, zacznie się od małej jakiejś improwizacyjki.Potem już, rozumie się, Klapaucjusz będzie mógł dawać maszynie tematy do wierszy, jakich mu się żywnie zachce.Gdy wskaźniki amplifikacyjne pokazały, że moc liryczna dochodzi do maksimum, Trurl nieznacznie tylko drżącą ręką przerzucił wielki wyłącznik i niemal natychmiast głosem lekko ochrypłym, lecz emanującym dziwnie sugestywnym czarem, maszyna rzekła:- Chrzęskrzyboczek pacionkociewiczarokrzysztofoniczny.- Czy to już wszystko? - spytał po dłuższej chwili niezwykle uprzejmy Klapaucjusz.Trurl zacisnął tylko wargi, dał maszynie kilka prądowych uderzeń i znów włączył.Tym razem głos jej był o wiele czystszy; można się nim było prawdziwie rozkoszować, owym solennym, nie pozbawionym uwodzicielskiej wibracji barytonem:Apentuła niewdziosek, te będy gruwaśneW koć turmiela weprząchnie, kostrą bajtę spoczy,Oproszędły znimęci, wyświrle uwzroczy,A korśliwe porsacze dogremnie wyczkaśnie!- Po jakiemu to? - spytał Klapaucjusz, obserwując z doskonałym spokojem niejaką panikę, w której Trurl miotał się przy pulpicie; wreszcie, machnąwszy rozpaczliwie ręką, pognał, dudniąc po stopniach, schodkami w górę stalowego ogromu.Widać go było, jak na czworakach wczołguje się przez otwarte klapy do wnętrza machiny, jak stuka tam, klnąc zaciekle, jak przykręca coś, dzwoni kluczami, jak znowu wyczołguje się i bieży kłusem na inny pomost; wreszcie wydał okrzyk triumfu, wyrzucił spaloną lampę, która roztrzaskała się o podłogę hali o krok od Klapaucjusza, nawet go za tę nieostrożność nie raczył przeprosić, lecz pospiesznie wstawił na właściwe miejsce nową lampę, wytarł zabrudzone ręce miękką szmatką i zawołał z góry, by Klapaucjusz zechciał włączyć maszynę.Rozległy się słowa:Trzy, samołóż wywiorstne, grezacz tęci wzdyżmy,Apelajda sękliwa borowajkę kuci.Greni małopoleśny te przezławskie tryżmy,Aż bamba się odmurczy i goła powróci.- Już jest lepiej! - zawołał z niezupełnym przekonaniem Trurl.- Ostatnie słowa były do sensu, zauważyłeś?- Jeśli to jest wszystko.- rzekł Klapaucjusz, który był teraz uosobieniem wykwintnej uprzejmości.- Niech to diabli! - wrzasnął Trurl i znów zniknął we wnętrznościach machiny; łomotało tam, dudniło, słychać było trzask wyładowań i zdławione przekleństwa konstruktora.Wystawił nagle głowę z trzeciego piętra przez małą klapkę i krzyknął: - Naciśnij teraz!!Klapaucjusz uczynił to.Elektrybałt zadrżał od fundamentów do szczytu i zaczął:Żądny młęciny brądnej, łydasty łaniele,Samoćpaku mimajki.Tu urwał, gdyż Trurl szarpnął wściekle za jakiś kabel, coś zacharczało i maszyna umilkła.Klapaucjusz tak się śmiał, że aż musiał usiąść na podłodze.Trurl miotał się tu i tam, raptem coś trzasło, prasło i maszyna bardzo rzeczowo, spokojnie, oświadczyła:Zawiść, pycha, egoizm do małości zmusza.Doświadczy tego, pragnąc iść z ElektrybałtemW zawody, pewien prostak.Ale KlapaucjuszaOlbrzym ducha prześcignie, niby żółwia autem.- Ha! Proszę! Epigramat! Jak najbardziej na miejscu! - wykrzykiwał Trurl, kręcąc się w kółko, już coraz niżej, zbiegał bowiem w dół po wąskich, spiralnych schodkach, aż wypadł na dole niemal prosto w objęcia kolegi, który przestał się śmiać, nieco zaskoczony.- To lichota - rzekł zaraz Klapaucjusz.- Poza tym to nie on, to ty!- Jak to - ja?!- Ułożyłeś to z góry.Poznaję po prymitywizmie, złośliwości bezsilnej i nędzy rymów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]