[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, że będzie musiał wyru­szyć wkrótce, może na początku przyszłego roku.Powi­nien już kończyć obraz, a przecież były fragmenty, gdzie do tej pory zaledwie naszkicował część tego, o co mu cho­dziło.Usłyszał pukanie do drzwi.- Proszę - powiedział ostro i zszedł z drabiny.Stał na podłodze, machając pędzlem.Przyszedł jego są­siad, Parish, jego jedyny prawdziwy sąsiad; wszyscy inni mieszkali daleko.Mimo to Niggle niezbyt lubił Parisha.Częściowo dlatego, że ciągle był on w kłopotach i potrze­bował pomocy, a także dlatego, że nie obchodziło go ma­larstwo, za to był bardzo krytyczny w kwestiach ogrod­niczych.Kiedy Parish patrzył na ogródek Niggle'a (co zdarzało się często), zauważał głównie chwasty, a kiedy patrzył na jego obrazy (co zdarzało się rzadko), widział tylko zielone i szare pasma oraz czarne linie, które wyda­wały mu się bezsensowne.Nie wahał się wspomnieć o chwa­stach (sąsiedzki obowiązek), lecz unikał wydawania opinii o obrazach.Uważał to za bardzo uprzejme i nie zdawał sobie sprawy, że nawet jeżeli był uprzejmy, to na pewno niewystarczająco.Pomoc przy chwastach (i być może po­chwała obrazów) z pewnością byłyby lepsze.- No więc, Parish, o co chodzi? - zapytał Niggle.- Nie powinienem ci przeszkadzać, wiem - odpo­wiedział Parish (nie patrząc na obraz).- Jesteś, oczywi­ście, bardzo zajęty.Niggle zamierzał powiedzieć coś takiego sam, ale nie wykorzystał szansy.Burknął tylko „Tak”.- Ale nie mam do kogo się zwrócić - kontynuował Parish.- Rzeczywiście - zgodził się Niggle i westchnął.Było to jedno z tych cichych westchnień, które są całkiem niesłyszalnym, prywatnym komentarzem do rozmowy.- Co mogę dla ciebie zrobić?- Żona od kilku dni choruje i zaczynam się niepokoić.I wiatr zerwał połowę dachówek z dachu, woda leje się do sypialni.Chyba powinienem wezwać lekarza.I murarzy, ale na nich czeka się długo.Myślałem, że masz trochę zbędnego drewna i płótna.Po prostu, żeby załatać dach i pomóc mi na dzień lub dwa.Teraz spojrzał na obraz.- Ojej - powiedział Niggle.- Ale pech! Mam na­dzieję, że żona ma tylko katar.Zaraz przyjdę i pomogę ci znieść ją na dół.- Bardzo dziękuję - rzekł chłodno Parish - ale to nie katar.To gorączka.Nie kłopotałbym cię katarem.Poza tym ona i tak leży w łóżku na dole.Nie mogę biegać w górę i w dół z tacami.Nie z moją nogą.Widzę, że rzeczywiście pracujesz.Przepraszam, że ci przeszkadzam.Miałem na­dzieję, że mógłbyś poświęcić trochę czasu i pojechać po doktora, znając moją sytuację.I po murarzy też, jeśli rze­czywiście nie masz zbędnych płócien.- Oczywiście - powiedział Niggle, choć na końcu języka miał zupełnie inne słowa.Serce zmiękło mu po pro­stu, choć nie czuł nic.- Mógłbym pojechać do miasta.Pojadę, jeśli rzeczywiście się martwisz.- Martwię się, bardzo się martwię.Szkoda, że jestem kulawy - powiedział Parish.Niggle pojechał.Zrozumcie, czuł się niezręcznie.Parish był jego jedynym sąsiadem, inni ludzie mieszkali daleko.Niggle miał rower, Parish nie miał i nie mógł jeździć.Parish był kulawy, naprawdę kulawy i sztywna noga często bardzo go bolała, o tym powinno się pamiętać tak samo, jak o jego kwaśnej minie i jękliwym głosie.Oczywiście - Niggle ma­lował obraz i miał mało czasu, by go ukończyć.Wydaje się jednak, że z tym powinien liczyć się nie Niggle, lecz Parish.Parish jednak nie liczył się z obrazami, a Niggle nie mógł tego zmienić.- Do diabła z tym - powiedział do siebie, wyprowa­dzając rower.Było zimno, wiał wiatr, światło dnia zanikało.„Koniec roboty na dziś” - pomyślał Niggle i całą drogę albo klął w myślach, albo wyobrażał sobie pociągnięcia pędzla na górach i otaczających je, pełnych liści gałęziach, które po raz pierwszy wyobraził sobie na wiosnę.Palce drgały mu na kierownicy.Teraz, kiedy wyszedł z szopy, wiedział do­kładnie, jak pokazać lśniące gałęzie otaczające daleki widok gór.Jednak głęboko w sercu czuł coś podobnego do strachu; strachu, że nie będzie miał już okazji nigdy tego spróbować.Znalazł doktora, zostawił też wiadomość dla murarzy.Biuro było zamknięte, a murarz poszedł do domu grzać się przy kominku.Niggle przemókł na wskroś i sam się zaziębił.Doktor nie wyruszył tak szybko, jak uczynił to Niggle.Przy­jechał następnego dnia, co było zgodne z jego zwyczajami i miał już teraz dwoje pacjentów w sąsiednich domach.Nig­gle leżał w łóżku, z wysoką gorączką, a w jego głowie i na suficie pojawiały się wspaniałe wzory liści i powikłanych gałęzi.Nie sprawiła mu przyjemności wiadomość, że pani Parish miała jedynie katar i już wstaje z łóżka.Odwrócił się twarzą do ściany i pogrążył w liściach.Jakiś czas pozostał w łóżku.Wiał silny wiatr.Zerwał jeszcze parę dachówek z dachu Parisha i kilka z domu Nig-gle'a; jego dach też zaczął przeciekać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl