[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To była jedyna dla mniepociecha w tych ciężkich czasach. Król mówi, że zawsze u ciebie piwo było dobre wtrącił się Sam. Król? A jakże! Przecież to Obieżyświat! Wódz Strażników.Czy jeszcze nic ciw głowie nie świta?Zaświtało i Butterbur zbaraniał ze zdziwienia.Oczy mu omal z orbit nie wy-skoczyły, rozdziawił usta i sapał głośno. Obieżyświat! krzyknął wreszcie odzyskując dech. Obieżyświat w ko-ronie, ze złotym pucharem! Czego to dożyliśmy! Lepszych czasów, w każdym razie dla Bree rzekł Gandalf. Pewnie, pewnie, teraz już w to wierzę odparł Butterbur. No, wieciepaństwo, od dawna nie gadało mi się z nikim tak miło jak z wami.Szczerze po-wiem, że tej nocy zasnę z lżejszym sercem.Jest o czym myśleć po tej rozmówce,ale odłożę to do jutra.Teraz ciągnie mnie już do łóżka, a was z pewnością także.Hej, Nob! zawołał podchodząc do drzwi. Nob, niezguło! Palnął się rękąw czoło..Zaraz, zaraz.Nob? Coś mi to przypomina, ale co? Może znów jakiś zapomniany list? spytał Merry. Nieładnie, że mi pan jeszcze nie wybaczył starej historii, panie Meriado-ku! Przerwał mi pan wątek.Na czym to stanąłem? Nob.stajnia.Aha! Mamtu na przechowaniu coś, co jest waszą własnością.Jeżeli pamiętacie Billa Ferny,tego koniokrada, i kucyka, którego Bill wam sprzedał, no to właśnie o niego cho-dzi.Kucyk wrócił do mnie sam, dobrowolnie.Skąd? To już wy lepiej wiecie niżja.Przyszedł kudłaty jak stare psisko i chudy jak patyk, ale żywy.Nob go tutajpielęgnuje. Nie może być! Mój Bill! wrzasnął Sam. W czepku się urodziłem,niech Dziadunio mówi, co chce.Znowu spełnione życzenie! Gdzie on jest?Sam nie chciał się położyć, dopóki nie odwiedził kucyka w stajni.Wędrowcy zostali w Bree przez cały następny dzień, a Butterbur nie mógł263uskarżać się na zastój w interesach, przynajmniej tego drugiego wieczora.Cieka-wość okazała się silniejsza od strachu i w gospodzie było rojno jak nigdy.Hobbiciprzez grzeczność zaszli do wspólnej izby i odpowiedzieli na mnóstwo pytań.A żeludzie z Bree mają dobrą pamięć, wielu z nich pytało Froda, czy napisał swojąksiążkę. Jeszcze nie odpowiadał. Jadę do domu, tam dopiero uporządkujęprzywiezione zapiski.Musiał obiecać, że nie pominie nadzwyczajnych wydarzeń, które w Bree sięrozegrały, ponieważ bez tego wydawała im się za mało interesująca książka, po-święcona przeważnie dalekim i znacznie mniej ważnym wypadkom gdzieś napołudniu.Potem jeden z młodszych mężczyzn poprosił o piosenkę.Ale wtedy zaległanagle cisza, starsi ukradkiem zgromili lekkomyślnego młokosa i nikt prośby niepodtrzymał.Jasne było, że ludzie z Bree nie pragnęli powtórzenia się niesamowi-tych awantur w gospodzie.Nic też nie zakłóciło spokoju we dnie ani w nocy, dopóki podróżni gości-li w Bree.Nazajutrz jednak zerwali się o świcie, bo z uwagi na dżdżystą wciążpogodę chcieli dotrzeć do Shire u przed wieczorem, a drogę mieli dość daleką.Ludzie z Bree stawili się tłumnie, żeby ich pożegnać, w weselszym nastroju niżzazwyczaj w ciągu ubiegłego roku; kto przedtem nie widział gości w pełnymrynsztunku, ten otwierał teraz oczy z podziwu, gdy ukazał się Gandalf z białąbrodą, cały promieniejący światłem, w błękitnym płaszczu, który zdawał się jakobłok przesłaniający słońce, a przy Czarodzieju czterej hobbici niby błędni ryce-rze z dawnych, niemal zapomnianych legend.Nawet ci, którzy zrazu wyśmiewalinowiny o królu, zaczęli podejrzewać, że jest w nich mimo wszystko trochę praw-dy. Ano, szczęśliwej podróży i szczęśliwego powrotu do domów! rzekł But-terbur. Może powinienem wcześniej uprzedzić was, że w Shire także niedobrzesię dzieje, takie przynajmniej do nas słuchy dochodzą.Podobno zdarzyły się tamdziwne rzeczy.Ale wciąż to to, to owo, człowiek ma za dużo własnych kłopotówna głowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]