[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W otwartych drzwiach błysnęło światło latarki elektrycznej i jak maleńki reflektor obmiatało wnętrze stodoły, dopóki nie zatrzymało się na nich.Od strony światła zabrzmiał szorstki głos:- A! Mam was! Wynosić się stąd!Bill usiadł na posłaniu oślepiony blaskiem.Głos za latarką zbliżał się powtarzając wezwanie, aby się stąd wynieśli.- Co to? - spytał Bill.- To ja - brzmiała odpowiedź.- Dobrze wiesz kto.Głos znajdował się teraz tuż obok nich, w odległości najwyżej jarda, ale nadal nic nie widzieli, gdyż oślepiało ich światło; gasło ono często na sekundę, gdy ręka mężczyzny omdlewała od bezustannego naciskania guzika.- No, dalej! Pośpieszcie się i jazda! - ryknął głos.- Zwijajcie derki i za mną.- Kim pan u diabła jesteś? - spytał Bill.- Jestem konstabl.Chodźcie.- Po coś pan tu przyszedł?- To chyba jasne.Po was oboje.- Ale po co?- Nie po co, tylko za co.Za włóczęgostwo.A teraz zbierajcie się migiem.Ani myślę sterczeć tu całą noc.- Sam się pan zbieraj migiem - poradził Bill.- Nie jestem włóczęgą.Jestem robotnikiem.- Może jesteś, a może nie jesteś - drwił konstabl.- Opowiesz to wszystko jutro rano sędziemu Neusbaumerowi.- Ty… ty śmierdzący kundlu… wydaje ci się, że mnie zaaresztujesz? - zaczął Bill.- Obróć latarkę na siebie.Chcę zobaczyć twoją wstrętną gębę.Masz zamiar mnie zaaresztować? Mnie? Gdybym miał tylko ochotę, wstałbym i sprałbym cię na kwaśne jabłko, ty…- Daj spokój, Bill! - prosiła Saxon.- Nie rób awantur.To by się tylko skończyło więzieniem.- A właśnie - przytaknął konstabl.- Słuchaj, co ci mówi twoja kobieta.- To jest moja żona i radzę ci się wyrażać o niej odpowiednio - ostrzegł Bill.- A teraz wynoś się stąd, jeżeli nie chcesz, żeby cię spotkało coś złego.- Znam się na takich gagatkach - warknął konstabl.- I mam ze sobą mojego małego pomocnika.Patrz!Snop światła przesunął się.Bill i Saxon zobaczyli sterczącą ku nim z ciemności rękę z rewolwerem, upiorną w jaskrawym blasku.Ta ręka zdawała się czymś oddzielnym, samoistnym, nie mającym powiązań cielesnych; ukazywała się i znikała znów jak zjawa, gdy słabł nacisk kciuka na wyłącznik latarki.W jednej sekundzie spoglądali na rękę z rewolwerem, w drugiej wpatrywali się w ciemność, potem znów widzieli przed sobą rękę i rewolwer.- Łatwo się domyślić, że teraz ze mną pójdziecie - powiedział konstabl złośliwieDomyślisz się łatwo, ale czegoś innego - zaczął Bill.W tej samej chwili światło zgasło.Usłyszeli szybki ruch policjanta i jednocześnie stuk latarki o klepisko.Obaj z Billem rzucili się jej szukać po omacku, ale Bill był pierwszy.Skierował snop światła na tamtego.Zobaczyli mężczyznę z siwą brodą, ubranego w ociekający wodą ceratowy płaszcz.Był to człowiek stary i przypomniał Saxon weteranów, jakich widywała na wielkiej defiladzie wojskowej w dniu ustrajania grobów żołnierzy poległych w wojnie domowej.- Oddaj mi tę latarkę! - ryknął.Bill odmówił pogardliwie.- Przedziurawię cię na wylot! Wymierzył rewolwer w Billa, którego palec na wyłączniku latarki nawet nie drgnął.Widzieli wyraźnie błyszczące szpice kul w komorach bębenka.- Ach, ty śmierdzący stary tchórzu! Przecież nie starczyłoby ci nawet odwagi, żeby strzelać do kwaśnych jabłek! - brzmiała odpowiedź Billa.- Znam się na takich jak ty… odważny niby lew, kiedy idzie o wsadzenie do ciupy biednych, wynędzniałych włóczęgów, ale niech tylko spotka prawdziwego mężczyznę, zaczyna skamleć jak tchórzliwy kundys.Pociągnij cyngiel! Och, ty zastrachany zgniłku, przecież ty byś podkulił ogon pod siebie i w nogi, gdybym krzyknął buuu!Ilustrując słowa czynem, Bill wyrzucił z siebie potężne BUUU! Saxon zachichotała mimowolnie, widząc, jak konstabl kuli się ze strachu.- Po raz ostatni cię ostrzegam - rzucił ów przez zaciśnięte zęby.- Oddaj latarkę i chodź ze mną po dobremu, bo jak nie, na miejscu cię ubiję.Saxon bała się o Billa, ale był to tylko lęk połowiczny.Ufała, że policjant nie ośmieli się strzelić, i czuła dobrze znany, przenikający ją dreszcz zachwytu dla odwagi Billa.Nie mogła dojrzeć jego twarzy, wiedziała jednak z pewnością, że jest beznamiętna i pozbawiona wszelkiego wyrazu - w ów przerażający sposób beznamiętna, jak wtedy, kiedy walczył z trzema Irlandczykami.- Dla mnie zabijanie to nie nowina - groził konstabl.- Jestem dawnym żołnierzem i widoku krwi się nie boję…- Powinien się pan wstydzić - przerwała Saxon.- Chce pan zhańbić i skrzywdzić spokojnych ludzi, którzy nie zrobili nic złego.- Spaliście tutaj, a to przestępstwo - dowodził.- Ta stodoła do was nie należy.Naruszyliście prawo, a ludzie naruszający prawo idą do więzienia, tak jak wy pójdziecie.Niejednego już trampa zamknąłem na trzydzieści dni za spanie w tej stodole.To prawdziwa pułapka na włóczęgów.Dobrze przyjrzałem się waszym twarzom i wiem, co z was za ptaszki.- Zwrócił się do Billa.- Dość mam tej zabawy.Poddajecie się i idziecie ze mną po dobrej woli?- Powiem ci dwie rzeczy, stary wałachu - odparł Bill.- Po pierwsze, nie wsadzisz nas do ciupy.Po drugie, prześpimy się do rana w tej stodole.- Oddaj mi latarkę - powiedział konstabl stanowczo.- A pójdziesz stąd, kundlu! Nadepnąłeś sobie na nogę.Zmykaj.już cię nie ma.A latarkę znajdziesz na dworze w błocie.Bill przesunął snop światła na drzwi, a potem zamachnął się latarką i cisnął ją jak piłką w baseballu.Ogarnęła ich teraz nieprzenikniona ciemność; słyszeli, jak napastnik zgrzyta zębami w bezsilnej złości.- Spróbuj strzelić, a zobaczysz, co się z tobą stanie - rzekł groźnie Bill.Saxon namacała w ciemności rękę Billa i uścisnęła ją w przypływie dumy.Konstabl mamrotał jakieś pogróżki.- A to co znowu? - spytał Bill ostro.- Jeszcześ tu? Słuchaj dobrze, ciamajdo.Dość długo znosiłem twoje małpowanie.Wynoś się, bo jak nie, siłą cię wyrzucę.A jeżeli spróbujesz się tu znowu pytać, dostaniesz za swoje.Jazda!Wiatr wył tak głośno, że nic nie słyszeli.Bill skręcił papierosa.Gdy go zapalał, zobaczyli, że stodoła jest pusta.Bill zachichotał.- Wiesz, z tej wściekłości zupełnie zapomniałem o moim zastrzale.Teraz znowu zaczyna strzykać.Saxon namówiła go, żeby się położył i poddał jej uśmierzającym zabiegom.- Nie ma sensu ruszać się przed ranem - powiedziała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]