[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poza tym, w świetle prawa Profesora nie można uważać za zesłańca, ponieważ rząd, który go skazał, już nie istnieje, a o wszystkim powiadomiliśmy kompetentny sąd - to już drożej kosztowało.Wróciła pielęgniarka, rozzłoszczona jak kotka z kociakami.- Milordzie.pacjent musi odpocząć!- Już się robi, ma chere.- Jesteś “milordem”?- Właściwie “hrabią”.Chyba żebym rościł o pokrewieństwo z Macgregorami.Błękitna krew pomaga; ci ludzie tutaj są strasznie nieszczęśliwi, od kiedy urządzili sobie republikę.Wychodząc poklepał ją po pupie.Zamiast się rozedrzeć, zakręciła jedynie pośladkami.Kiedy do mnie podeszła, uśmiechała się.Stu będzie musiał się pilnować, kiedy wróci do Luny.O ile wróci.Spytała, jak się czuję.Powiedziałem, że w porządku, tylko chce mi się jeść.- Siostro, nie zauważyła pani może w naszych bagażach jakichś sztucznych rąk?Zauważyła, a ja poczułem się lepiej, kiedy założyłem nr 6.Przed podróżą postanowiłem zabrać tylko tę plus nr 2 i rękę wyjściową.Nr 2 został chyba w Kompleksie; miałem tylko nadzieję, że ktoś się nią tam zajmie.Ale nr 6 jest najbardziej uniwersalny; to i ręka wyjściowa wystarczy.***W dwa dni później wylecieliśmy do Agry, żeby wręczyć Narodom Sfederowanym nasze listy uwierzytelniające.Źle się czułem, i to nie tylko od nadmiaru g; w fotelu na kółkach radziłem sobie całkiem dobrze i mogłem nawet trochę chodzić, choć nie chodziłem przy ludziach.Za to cierpiałem na przeziębienie, które tylko dzięki lekom nie zmieniło się w zapalenie płuc, na podróżniczą biegunkę i jakiegoś parcha na dłoni i stopach - całkiem jak podczas poprzednich wycieczek na ten padół zarazy, który nazywa się Terra.My Lunatycy sami nie zdajemy sobie sprawy, jakie mamy szczęście, że mieszkamy w kramie, gdzie obowiązuje najściślejsza kwarantanna, gdzie prawie nie ma robactwa, a jak się pojawi, to każdą przestrzeń można wysterylizować próżnią.Albo pecha, bo w razie czego prawie wcale nie mamy odporności.Mimo wszystko nie zamieniłbym się; przed pierwszą podróżą na Ziemię nie znałem słowa “weneryczny” i myślałem, że “przeziębienie” to stan stóp górnika od lodu.Jeszcze inne rzeczy psuły mi humor.Stu przyniósł nam przekaz od Adama Selene; ukryta w nim, nawet przed Stu, była wiadomość, że nasze szansę stoją teraz gorzej niż 1:100.Nie mogłem zrozumieć, po co ryzykować taką wariacką ekspedycją, skoro od tego szansę spadają.Czy Mike n a p r a w d ę wie, jakie mamy szansę? Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić żadnego pewnego sposobu na ich obliczenie, przy znajomości nie wiadomo ilu faktów.Ale Profesor nie wyglądał na zmartwionego.Rozmawiał z plutonami reporterów, uśmiechał się do niezliczonych kamer, składał oświadczenia, oznajmiał światu, że ufa Narodom Sfederowanym, że jest pewien, że nasze słuszne postulaty zostaną spełnione i że pragnie podziękować “Przyjaciołom Wolnej Luny” za wspaniałą pomoc, jaką okazali, przedstawiając ludziom dobrej woli na Terra prawdę o naszym małym, lecz dzielnym narodzie - P.W.L.składali się ze Stu, pewnego biura badania opinii publicznej, kilku tysięcy zawodowych podpisywaczy petycji i wielkiej kupy hongkongijskich dolarów.Ja też dawałem się fotografować i próbowałem się uśmiechać, ale unikałem pytań, wskazując na gardło i chrypiąc.W Agrze zakwaterowali nas w luksusowym apartamencie w hotelu, który kiedyś stanowił pałac maharadży (a nadal do niego należał, choć podobno Indie są socjalistyczne), i wywiady i robienie zdjęć trwały dalej - nie śmiałem już wstać z fotela na kółkach, nawet żeby pójść do WC, bo Profesor wydał mi kategoryczne polecenie, że n i g d y nie mam się fotografować w pozycji pionowej.On sam zawsze był albo w łóżku, albo na noszach - myli go w łóżku, siusiał do nocnika itd.- nie tylko dlatego, że w jego wieku tak jest bezpieczniej, a każdy Lunatyk czuje się tak wygodniej, ale także na użytek fotografów.Jego dołki i cudowna, łagodna, przekonywająca osobowość pojawiały się w niekończących się programach na setkach milionów ekranów TV.Choć w Agrze ta jego osobowość na nic się nie zdała.Profesora zaniesiono do biura Przewodniczącego Wielkiego Zgromadzenia, ja jechałem u jego boku, i tam usiłował on przedstawić swe listy uwierzytelniające ambasadora przy NS i przyszłego Senatora z Luny -odesłali go do Sekretarza Generalnego, w jego biurze łaskawie udzielił nam 10-minutowego posłuchania jakiś zastępca, który po namyśle stwierdził, że może przyjąć nasze listy uwierzytelniające “do niczego się tym aktem nie zobowiązując”.Przekazali je Komisji ds.Listów Uwierzytelniających - i tam gdzieś się zgubiły.Zaczynałem się niecierpliwić.Profesor czytał Keatsa.Barki z ziarnem nadal przybywały do Bombaju.To ostatnie już mnie tak nie drażniło.Kiedy lecieliśmy z Bombaju do Agry, trzeba było wstać przed świtem, a na lotnisko jechaliśmy akurat, kiedy miasto się budziło.Każdy Lunatyk ma swój dom, czy jest to wypracowany przez pokolenia luksus Tuneli Davisów, czy też dopiero co wyborowana skała; przestrzeń nie jest dla nas problemem, i jeszcze przez całe wieki nie będzie.Bombaj to roje ludzi.Ponad milion (tak mi powiedziano) za dom ma tylko kawałek chodnika.Rodzina może zgłosić prawo (i przekazywać je w testamencie z pokolenia na pokolenie) do spania na odcinku chodnika, metr na dwa metry, przed określonym sklepem.Na tej przestrzeni śpi cała rodzina, tj.matka, ojciec, dzieciaki i czasami babka.Nie uwierzyłbym w to, gdybym nie zobaczył.W Bombaju o świcie jezdnie, chodniki, nawet mosty pokryte są gęstym dywanem ludzkich ciał.Z czego oni żyją? Gdzie pracują? Co jedzą? (Nie wyglądali na takich, co j e d z ą.Można im było policzyć żebra).Gdyby nie przekonała mnie prosta arytmetyka, że nie możemy wiecznie wysyłać im żywności nie dostając od nich surowców wtórnych, to w tym momencie wyszedłbym z gry.Ale.ZWTP.“Za wszystko trzeba płacić”, i w Bombaju, i w Lunie.Wreszcie wezwała nas “Komisja Dochodzeniowa”.Nie tego chciał Profesor.Prosił o publiczne przesłuchanie przed Senatem z transmisją TV.Na tym posiedzeniu jedyną kamerę stanowił jego charakter “in camera”; było zamknięte.Nie c a ł k i e m zamknięte, wziąłem na nie mój magnetofonik.Ale TV nie było.A Profesor już po dwóch minutach odkrył, że ta komisja w rzeczywistości składa się z VIP-ów Zarządu albo ich łańcuchowych piesków.Mimo wszystko, mieliśmy z kim rozmawiać, i Profesor zachowywał się tak, jakby byli oni władni (i chętni) uznać niepodległość Luny.A oni odnosili się do nas jak do krzyżówki niegrzecznych dzieci i zbrodniarzy przed sądem.Na początek pozwolili Profesorowi złożyć oświadczenie.Jeśli obetniemy dekoracje, to powiedział on, że Luna jest de facto państwem suwerennym, z władzą cieszącą się całkowitym poparciem narodu, że panuje w niej pokój i praworządność, tymczasowy prezydent i rząd wypełniają niezbędne funkcje, ale pragną powrócić do prywatnego życia, kiedy tylko Kongres zakończy pracę nad konstytucją - my zaś przybyliśmy po to, by prosić o uznanie tych faktów de iure i o przyznanie Lunie należnego jej jako członkowi Narodów Sfederowanych miejsca w zgromadzeniach ludzkości.To, co Profesor im powiedział, przypominało gdzieniegdzie prawdę, a oni i tak nie wyhaczyliby jego przemilczeń i zniekształceń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]