[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zek rzuciła się z pięściami na drugiego z towarzyszy Lorda, stojącego u jego prawego boku.- Bydlaki! - krzyczała, bijąc w niego z całą swoją mizerną siłą.- Dranie! Wampiry!Gustan objął ją jednym ramieniem i mocno przycisnął do siebie, wyszczerzył do niej zęby w zadowolonym uśmiechu.Druga jego ręka zaczęła błądzić po jej ciele.- Powinieneś mi ją oddać na jakiś czas.Lordzie Szaitisie - zamruczał boleśnie.- Nauczyłbym ją dobrych manier i posłuszeństwa!Szaitis gwałtownie zwrócił się w jego kierunku.- Ona będzie wyłącznie do mojej dyspozycji.Licz się ze słowami, Gustanie! Brakuje mi wojennego przywódcy na jednym z naszych obszarów.Czyżby interesowało ciebie objęcie tego stanowiska?!- Ja tylko.- Gustan zwolnił swój uścisk.- Wystarczy! - uciął krótko Szaitis.Zbliżył się do Zek, powąchał ją i skinął głową.- Tak, w niej jest magia.Ale pamiętaj - uciekła od tej diablicy Karen.Pilnuj jej dobrze, Gustanie!Przyszła kolej na Jazza.Lord przez dłuższy czas intensywnie ruszał swoimi nozdrzami nad głową agenta.- Jeśli zaś chodzi o tego tutaj.- On jest wielkim magiem! - krzyknęła Zek.- Czyżby? - Szaitis zerknął na nią wątpiąco.- A niby na czym polega jego talent? Nie wyczuwam w nim nic szczególnego.- Potrafię.potrafię czytać w przyszłości - wysapał Jazz przez ściśnięte ręką obcego gardło.Szaitis uśmiechnął się ponuro.- Tak? A ja właśnie odczytałem twoją.- Skinął na swą gwardię jednoznacznym gestem.- Poczekaj! - powstrzymała go Zek.- To prawda, przysięgam ci! Jeśli go zabijesz, stracisz cennego sprzymierzeńca.- Sprzymierzeńca? - Szaitis był rozbawiony.- Chyba sługę.- Potarł jednak swój podbródek w zamyśleniu.- Ale dobrze.Sprawdźmy jego umiejętności.Puść go.Jazz mógł teraz dotknąć ziemi czubkami wyciągniętych stóp.- W takim razie słucham, co mnie czeka w najbliższym czasie? - zapytał Lord.Simmons wiedział, że jest już skończony, ale była jeszcze Zek.nie miał nic do stracenia.- Słuchaj więc! Zrań tę kobietę w jakikolwiek sposób, niech jej spadnie choć włos z głowy, a spalisz się w piekle.Słońce podniesie się i zaczniesz się w nim topić - Szaitisie z rodu wampirów!- To nie żadna przepowiednia, tylko pobożne życzenia! - odrzekł Szaitis pogardliwie.- Chcesz rzucić na mnie przekleństwo? Nie mam prawa jej zranić? Nie ma spaść włos z jej głowy? Tej głowy? - Wyciągnął rękę i pochwycił w nią gęstą blond grzywę Zek.Pociągnął tak mocno, że krzyknęła z bólu.Słońce natychmiast podniosło się i jasnymi promieniami oświetliło tę część przełęczy.Wampir trzymający Jazza odrzucił go z wrzaskiem przestrachu od siebie jak jadowitą żmiję.“I to właśnie jest prawdziwa magia” - pomyślał Anglik naprawdę zdumiony.ROZDZIAŁ TRZYNASTYLARDIS LIDESCUW tej samej sekundzie Jazz znalazł się na ziemi i doczołgał się do swej broni.Nikt nie zrobił najmniejszego ruchu, żeby go zatrzymać.Szaitis i jego świta zmuszeni byli schronić się przed zabójczymi dla nich promieniami.Niezgrabnie wycofali się do swych przedziwnych żywych pojazdów.Kuląc się, przeskakiwali od jednej do drugiej plamy cienia, rzucanego przez większe kamienie i skałki.A za każdym razem, gdy dotknęła któregoś z nich większa smuga światła, rozlegał się przeraźliwy krzyk, jakby kogoś obdzierano ze skóry.Jeden z uciekających, Gustan, trzymał Zek.Bezskutecznie wiła się w jego objęciach jak wąż i bila drobnymi piąstkami w jego ogoloną głowę.Gustan miał być pierwszym celem Jazza.Agent podniósł broń z twardego podłoża.Z lufy wyleciało kilka małych kamyków i trochę piasku.Przyklęknął na jedno kolano i odszukał przygarbioną sylwetkę Gustana.Wycelował i nacisnął spust.Wampir przewrócił się jak rażony gromem, wzniecając przy upadku tuman kurzu.Zek poderwała się i, utykając, pobiegła w kierunku Jazza.Jazz nie mógł na razie strzelać, bał się, że kule dosięgną Zek.- Trzymaj się jednej strony - polecił chrapliwie.- Odsłoń mi linię strzału.Usłyszała go, wykonała rozkaz.Potwór wił się szaleńczo w bezlitosnych promieniach słońca.Simmons wystrzelił, nie czekając, aż światło ześlizgnie się z ruchliwej sylwetki.Rozległy się krzyki i przekleństwa.Jazz miał nadzieję, że tak klnie sam Szaitis, ale zwątpił, kiedy uświadomił sobie, że właściciel tego głosu nie miał charakterystycznej, masywnej budowy Lorda.- To ja - krzyknęła Zek, kiedy błyskawicznie w nią wycelował.-Nie strzelaj!Wilk dobiegł do niej w podskokach, okazując radość jak rozpieszczony szczeniak.- Schowaj się za mnie - ostrzegł Jazz, machając ręką.- Wyjmij z moich bagaży nowy magazynek, szybko!Silne promienie wciąż penetrowały przełęcz.Dobiegały z południa od strony urwiska skierowanego odrobinę na wschód.Wyglądały jak światła reflektorów, odbijające się od gładkiej miejscami skały.“No tak” - domyślił się Jazz.“To słońce odbijane w lustrach.Niech Bóg błogosławi tego, kto je ustawia”.Wtedy właśnie dwa strumienie skupiły się na sylwetce samego Szaitisa.Na taką okazję czekał Jazz.Mógł wraz z Zek pobiec na wschód, ale trzymało go na miejscu pragnienie oddania strzału prosto w dumnego wodza wampirów.Ten bezładnie wymachiwał rękoma, walcząc z niewidzialnym przeciwnikiem.Agent widział go w świetle jak na dłoni.Szaitis zdołał wdrapać się na grzbiet potwora i usadowił się w ozdobnym siedzisku.Jazz wypuścił w jego stronę co najmniej tuzin kuł.Lord szarpnął się do tylu, ale nie puścił uprzęży, za pomocą której kierował swym wierzchowcem.Jazz przeklął.Oddał kolejną serię strzałów.Kule musiały dojść delikatnej, dolnej części latającego smoka.Poderwał on głowę i wydal rozpaczliwy, bolesny krzyk.Rana nie osłabiła go jednak na tyle, by nie mógł wznieść się w powietrze.Z jego rozdartego brzuszyska wypełzły długie, mięsiste “robaki”.Szaitis bezpiecznie skrył się za grubą skórę siodła.Dwa pozostałe stwory również się wzniosły.Zdumiony Jazz zobaczył, że dosiadają ich jeźdźcy.“Czyżbym ani razu nie trafił?” -pomyślał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]