[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miał na głowie pleciony kapelusz, a na biodrach przepaskę z grubego płótna, które przypominało worek, i nic więcej na sobie, jeśli nie liczyć sandałów i bukłaka z koziej skóry.Patrzył na obłoczek kurzu, dopóki ten nic minął miasteczka Sanly Bowitts i nie ruszył dalej drogą przechodzącą obok płaskowyżu.- Ach! - mruknął pustelnik, kiedy zaczęły go już piec oczy.- Jego królestwo będzie pomnożone, a Jego pokój będzie bez końca.Zasiądzie na swoim tronie.Nagle ruszył w dół łożyskiem wyschłego strumienia, niby kot na trzech nogach, podpierając się kijem, przeskakując z kamienia na kamień, a przeważnie osuwając się.Kurz, jaki wzbił przy tym szybkim schodzeniu, powiewał niby pióropusz na wietrze, a potem odpłynął.U stóp góry usadowił się w krzewach mimozy, żeby nie było go widać, i czekał.Wkrótce usłyszał jeźdźca zbliżającego się niespiesznym truchtem, więc począł skradać się, żeby przyjrzeć mu się, sam nie będąc widziany.Zza zakrętu wyłonił się kucyk otulony delikatnym całunem pyłu.Pustelnik wybiegł na szlak i wzniósł ręce do góry.- Olla allaj! - wrzasnął i kiedy jeździec zatrzymał się, popędził do przodu, żeby chwycić wodze i przyjrzeć się z niepokojem człowiekowi, który siedział na siodle.Oczy zaświeciły mu się na chwilę.- Albowiem Maluczki narodził się nam i Syn jest nam dany.- Ale w tym momencie wyraz pełnej napięcia uwagi znikł i na jego miejsce pojawiło się zasmucenie.- To nie On! - burknął z irytacją w stronę nieba.Jeździec odrzucił do tyłu kaptur i jął się śmiać.Pustelnik mrugał przez chwilę gniewnie w jego stronę.Stopniowo rozpoznawał jeźdźca.- Och - mruknął.- To ty! Myślałem, żeś już umarł.Co tutaj robisz?- Przyprowadziłem ci z powrotem twoją marnotrawną własność.Beniaminie - oznajmił Paulo.Szarpnął za smycz i zza kucyka wyłoniła się truchtem koza o niebieskim łbie.Zabeczała i pociągnęła za sznurek, kiedy zobaczyła starego pustelnika.- I.i pomyślałem, że cię odwiedzę.- To zwierzę należy do Poety - burknął pustelnik.- Wygrał je uczciwie, chociaż nędznie szachrował.Zaprowadź mu je z powrotem i pozwól, że doradzę ci, byś nie mieszał się do doczesnych szwindli, które ciebie nie powinny obchodzić.Do widzenia.- Odwrócił się w stronę wyschłego strumienia.- Poczekaj, Beniaminie.Weź swoją kozę albo oddam ją jakiemuś wieśniakowi.Nie chcę, żeby plątała mi się po opactwie i beczała w kościele.- To nie jest koza - rzekł ze złością pustelnik.-To bestia, którą zobaczył wasz prorok, i została stworzona po to, by dosiadała ją niewiasta.Proponuję, byś przeklął ją i zaprowadził na pustynię.Zauważyłeś wszelako, że dzieli na dwoje kopyto i przeżuwa.- Znowu zrobił ruch, jakby chciał pójść w swoją stronę.Uśmiech zniknął z twarzy opata.- Beniaminie, naprawdę wrócisz na wzgórze, nie powitawszy nawet starego przyjaciela?- Witaj! - odkrzyknął Stary Żyd i szedł, wzburzony, dalej, Po zrobieniu kilku kroków przystanął i spojrzał przez ramie do tyłu.- Nie musisz robić takiej obrażonej miny - oświadczył.- Minęło pięć lat, odkąd zadałeś sobie trud, żeby przebyć tę drogę “stary przyjacielu".Ot co!- Więc o to chodzi! - mruknął opat.Zlazł z kucyka i pospieszył za Starym Żydem.- Beniaminie, Beniaminie, przybyłbym.ale nie mogłem.Pustelnik przystanął.- No cóż, Paulo, skoro już tu jesteś.Nagle roześmiał się i padli sobie w ramiona.- No dobrze, stary zrzędo - oświadczył pustelnik.- Niby ja jestem starym zrzędą?- No, ja też chyba dostałem bzika.Ostatnie stulecie było dla mnie ciężką próbą.- Słyszałem, żeś rzucał odłamkami skalnymi w nowicjuszy, którzy przychodzili tutaj na swoje wielkopostne czuwanie.Czyżby to była prawda? - Przyglądał się pustelnikowi z drwiącą dezaprobatą.- Tylko kamykami.- Podły stary suchar!- No, no, Paulo! Jeden z nich pomylił mnie z moim dalekim krewnym imieniem Leibowitz.Myślał, że zostałem posłany, by przekazać mu orędzie, a w każdym razie tak myśleli inni z tych twoich chłystków.Nie chcę, żeby znowu do tego doszło, więc czasem rzucam w nich kamykami.O nie! Nikt więcej mnie z tym krewniakiem nie pomyli, nie mam już bowiem nic z nim wspólnego.Na twarzy kapłana odmalowało się zdumienie.- Z kim cię nie pomyli? Ze świętym Leibowitzem? No, Beniaminie! Za daleko się posuwasz.Beniamin powtórzył swoje niby drwiący refren:- Pomylił mnie z moim dalekim krewnym imieniem Leibowitz.Rzucałem więc w nich kamykami.Dom Paulo był całkowicie zbity z tropu.- Święty Leibowitz nie żyje od dwunastu stuleci.Jakże mógłby.- przerwał i spojrzał na starego pustelnika.- No, Beniaminie, nie strzępmy od nowa języków.Nie żyłeś przecież tysiąca dwustu.- Bzdura! - przerwał Stary Żyd.- Nie powiedziałem, że stało się to dwanaście wieków temu.To było ledwie sześćset lat temu.Długo po śmierci waszego świętego, oto, dlaczego było to takie niedorzeczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]