[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyszła o zwykłej godzinie, a nie zastawszymnie, czekała cierpliwie mego powrotu.Serce miałem tak pełne nadziei ujrzenia znowu Ziemi, chociażby z daleka, że nie mogłemsię powstrzymać, aby się nie podzielić z Adą swym zamiarem.- Słuchaj! - zawołałem, gdy się ze mną witała - wkrótce już od was odejdę!Popatrzyła na mnie z tą tajemniczą, maniakalną powagą, którą zawsze wobec mnie za-chowuje, i odrzekła po chwili:- Wiem, że kiedy zechcesz, to odejdziesz, Stary Człowieku.ale.Nigdy może nie sprawił mi takiej przykrości, jak wówczas, ten dziwny sposób obchodze-nia się ze mną tutejszych ludzi, do którego ostatecznie powinienem się już był przyzwyczaić.W pierwszej chwili ścisnęło mi się serce uczuciem niewypowiedzianego osamotnienia i bole-snej goryczy, a potem nagła złość mnie zebrała.- Dość tych błazeństw! - krzyknąłem uderzając nogą o próg domu - odejdę, kiedy mi siębędzie podobało i dokąd zechcę, ale nic w tym nie ma tajemniczego ani nadzwyczajnego! Idzdo Jana i powiedz mu, że chcę mieć na jutro rano psy do wózka; wybieram się w Kraj Biegu-nowy.Ada nie odrzekła ani słowa i odeszła, aby spełnić mój rozkaz.W dwie godziny może zauważyłem niezwykły ruch przed domem.Jan i jego bracia, idzieci ich, słowem, wszyscy, nie wyłączając kobiet, zgromadzili się i stali z odkrytymi gło-wami, poglądając w milczeniu i trwożliwie na drzwi.Z grupy wysunęła się Ada i stanęła naprogu.Była w uroczystym stroju: miała jakieś wieńce na głowie, sznury ogromnych, krwa-woczerwonych bursztynów i niebieskawych pereł zwisały jej z szyi aż do pasa.W ręku trzy-mała laskę, zrobioną z pacierzowych kręgów psa, wygładzonych i nanizanych sztywno nadługi drut miedziany.- Stary Człowieku! chcemy mówić do ciebie!Ogarnęła mnie złość niewypowiedziana.W pierwszej chwili chciałem pochwycić zawie-szony na ścianie rzemienny harap i rozegnać tę hołotę, co z taką pompą przyszła tu do mnie -ale pózniej żal mi się ich zrobiło.Co oni winni.Przemogłem się tedy i wyszedłem przed dom, postanawiając w duchu przemówić razjeszcze do ich rozsądku.Zmieszany gwar potakiwania, który powstał po wezwaniu Ady, ucichł natychmiast,gdym tylko stanął na progu.W ciszy słychać tylko było płacz najmłodszego wnuka Janowegoi rozpaczliwy, stłumiony szept matki:- Cicho, cicho, bo Stary Człowiek się rozgniewa.Ogarnęło mnie uczucie bezbrzeżnejlitości.- Czego chcecie ode mnie - rzekłem odsuwając na bok Adę.90Teraz Jan wystąpił naprzód.Patrzył mi przez chwilę w oczy, wzrokiem nieporadnego izalęknionego karzełka, a wreszcie, oglądnąwszy się poza siebie, jakby w widoku towarzyszypragnął zaczerpnąć odwagi, przemówił:- Chcemy cię prosić, Stary Człowieku, żebyś od nas nie odchodził jeszcze.- Tak, tak! nie odchodz jeszcze! - powtórzyło za nim trzydzieści kilka głosów.Była w nich taka obawa i taka prośba, że uczułem znowu budzące się we mnie wzrusze-nie.- I co wam na tym zależy? - odezwałem się, stawiając pytanie raczej własnym myślomniż im.Jan pomyślał przez chwilę, a potem zaczął z wolna, wiążąc z widocznym trudem w zda-nia myśli swe rozpierzchłe i niejasne uczucia:- Bylibyśmy sami.Przyszłaby długa noc i mróz, oh! zły mróz, który kąsa jak pies, a mybylibyśmy sami.Potem słońce by wzeszło, a ciebie by nie było.Stary Człowieku.Ada - tuobejrzał się na stojącą obok kapłankę - Ada mówiła nam, że ty się znasz ze słońcem i jesz-cze z inną gwiazdą, większą od słońca, tajemniczą i czerniejącą czasem, a czasem jasną, którąona widziała będąc z tobą tam, na północy.Mówiła, że ty stamtąd przyszedłeś i mówisz dotej gwiazdy, gdy ją zobaczysz, w świętym języku, tym, którym my musimy rozmawiać z to-bą.My się boimy, żebyś ty tam, na tę gwiazdę nie wrócił, bo - zostalibyśmy sami.Więc cięprosimy.- Tak, tak! prosimy cię! zostań z nami! - wołały karlice i karły kończąc zdanie Jana.Przez jakiś czas stałem w milczeniu, nie wiedząc zgoła, co mam odpowiedzieć.Męż-czyzni i kobiety zwarli się teraz ciasnym kręgiem dokoła mnie i wyciągali ręce, i prosili trwo-gą nabrzmiałym głosem:- Zostań z nami! zostań!.Czułem, że daremną rzeczą byłoby powtarzać im teraz to, co mówiłem tyle razy, iż ja je-stem zwyczajnym człowiekiem, nie obdarzonym zgoła żadnymi tajemniczymi siłami i taksamo, jak oni wszyscy, śmierci podległym.Nie wiedziałem, co robić, w uszach brzmiał mitylko nieustanny, do jakiejś przeciągłej litanii podobny głos: Zostań z nami!Spojrzałem na Adę.Stała na uboczu w swym kapłańskim stroju, z ogromną powagą wcałej postaci, ale zdawało mi się, że na jej ustach dostrzegam jakiś uśmiech - pół szyderczy,pół smętny.- Po coś ich tu przywiodła? - zapytałem.Uśmiechnęła się znowu i podniosła na mnie do-tąd spuszczone ku ziemi oczy:- Wszak słyszysz, Stary Człowieku, czego chcą od ciebie.Dokoła brzmiało bez ustanku:- Zostań z nami!.Tego było mi już za wiele.- Nie! nie zostanę! - krzyknąłem twardo.- Nie zostanę, bo.I znowu nie wiedziałem, co mam powiedzieć.Jakże im wytłumaczyć, że idę zobaczyćZiemię, gwiazdę ogromną i jasną, za którą tęsknię, nie utwierdzając ich tym samym w mnie-maniu, że jestem nadprzyrodzoną istotą?.Dokoła mnie zrobiło się teraz cicho.Spojrzałem na nich i - kto by dał temu wiarę! - zo-baczyłem, że te karły płaczą na myśl, że ja ich opuszczę! Nie wołali już, nie prosili mnie, alew ich załzawionych, we mnie utkwionych oczach przebijała się jakaś psia pokora i błaganiegłośniejsze od krzyku.%7łal mi się ich zrobiło.- Odejdę od was - rzekłem już łagodniej - ale nie teraz jeszcze.Możecie spać spokojnie!Usłyszałem coś jakby westchnienie ulgi z kilkudziesięciu piersi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]