[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dotychczas, za radą Storma, zatrzymywali się wczesnym popołud­niem, paśli konie i sami się posilali, a potem, w godzinę po zachodzie słońca, ruszali dalej i zakładali nocny obóz o wiele dalej, niż mógł się spodziewać ewentualny szpieg.Czy taki prosty podstęp mógł zmylić doświadczonych tropicieli, to była inna sprawa.Storm był pewien, że ktoś ich obserwuje.Nie miał na to żadnych dowodów oprócz czujnego niepokoju swoich zwierząt.Wiedział, że na pewno ostrzegą go, gdyby miał nastąpić jakiś atak.Właśnie Baku nadleciał z krzykiem, płosząc stado stepowych kur.Ktoś przejeżdżał przez przełęcz: samotny Norbis na koniu w biało-czerwone plamy, z białą gwiazdą na czole.Jeżeli nadjeżdżający nie był Bokatanem, to w każdym razie dosiadał jego wierzchowca, którego Storm znał z opisu.Nie było to niemożliwe, więc Indianin pozostał na miejscu, z łukiem gotowym do strzału.Rozległo się przeciągłe pohukiwanie i zza skały wynurzył się Dagotag, aby powitać czarownika.W końcu mieli obiecanego prze­wodnika.Przed zmrokiem przekroczyli niewidzialną granicę zaklętej kra­iny i rozbili obóz nad wezbranym strumieniem.Woda była ruda od mułu, niosła wyrwane z korzeniami krzaki, a nawet małe drzewa.Sorenson przyglądał się jej zatroskany.- Co za dużo to niezdrowo.Deszcze są nam potrzebne, ale z drugiej strony fala powodziowa w takim wąwozie może nas spłukać w kilka sekund.Jutro będziemy jechać wzdłuż strumienia tak długo, jak się da, żeby poić konie.Miejmy nadzieję, że poziom wody nie będzie się podnosił.Następnego dnia przed południem woda opadła, ale Bokatan i tak skręcił w bok od rzeki w kierunku czegoś, co wszystkich zain­trygowało.Nie mieli wątpliwości, że zostało stworzone przez istotę rozumną.Był to czarny pas o trójkątnym przekroju, zakręcający pod kątem prostym i biegnący na północ i wschód.Storm zmierzył go orientacyjnie: był szeroki na trzydzieści centymetrów, z ostrym brze­giem wystającym na kilka centymetrów nad ziemię.W dotyku nie przypominał ani skały, ani metalu, nóż nie zostawiał na nim śladu.Pod palcami sprawiał wrażenie nieco tłustego, ale ani piasek, ani li­ście do niego nie przywierały.Surra nie chciała go dotknąć.Podejrz­liwie obwąchała brzeg, po czym kichnęła i potrząsnęła łbem, dając wyraz swej niechęci.Pozostawało tajemnicą, do czego mógł służyć.- Jak tor kolejowy - stwierdził Mac i pognał pierwszego konia, ale zwierzę też starało się trzymać z dala od czarnej krawędzi.Sorenson zatrzymał się, żeby zrobić hologramy, chociaż Bokatan poganiał grupę.- W górę - mówiły palce.- W górę, musimy przejść przez dziurę w ziemi przed zachodem słońca.Wtedy zobaczycie Dolinę Zamkniętych.Ściany wąwozu były tak wysokie, że słońce nie dochodziło do jego dna i jechali wzdłuż pasa w gęstniejącym cieniu.Wąwóz Śmierci.Pomimo nowoczesnego wykształcenia, jakie odebrał, to stare wierzenie jego narodu prześladowało Storma.Czło­wiek, który dotknął zmarłego lub jego własności, który mieszkał pod dachem, pod który weszła śmierć, był nieczysty, przeklęty.Czarny pas był jakby nicią uprzędzoną przez zmarłych, by wciągnąć innych do domu śmierci.Zamrugał i szczelniej otulił się derką.Pozostał nieco w tyle szukając w sakiewce przedmiotu, który zrobił w trakcie postoju.Nachylił się, nie zsiadając z konia.W ręce trzymał kawałek drewna ozdobiony na końcu dwoma piórami Baku.Wyciął go według pradawnego obyczaju używając jednej ze swych wojennych strzał, a teraz wycelował ten pocisk w tajemniczy tor - jeżeli to był tor.Modlitewna strzałka utkwiła w jakiejś niewidocznej szczelinie i po­została prosta z triumfalnie wzniesionymi piórami.Czary przeciw czarom.Storm cmoknął na konia i Deszcz dołączył do reszty w chwili, kiedy kolejny zakręt doprowadził do tego, co Bokatan nazwał dziurą w ziemi.Gdyby po drugiej stronie nie widać było słonecznego światła, Storm nie zgodziłby się wejść do tunelu.Jego otwór wyglądał jak otwarte usta, otaczały go wystające kawałki substancji identycznej jak ta, z której zbudowany był czarny pas.Do czego miały służyć, trudno było powiedzieć, ale wyglądały jak rząd zębów, gotowych zamknąć się za zuchwalcem.Ziemianin zazdrościł teraz Baku umie­jętności latania.Chociaż tunel był krótki i otwarty na obu końcach, powietrze w nim było stęchłe.Surra przebiegła pędem, a konie pognały za nią i wypadli znów w słoneczny blask.Znajdowali się na końcu obszernej doliny.- Połamiemy tu nogi, jak nic! - krzyknął Mac.Miał zupełną rację.Przed nimi rozciągało się rumowisko zwalo­nych bloków czarnej substancji porośnięte gąszczem pnączy.Sorenson zsiadł z konia.- Jakiś budynek.może bunkier.- sięgał już po aparat ho­lograficzny, ale Bokatan wyjechał na czoło, poganiając:- Do doliny teraz.noc tutaj.źle.Sorenson zgodził się niechętnie.Storm był już na ziemi i owi­nąwszy cugle wokół ręki pomagał Macowi przy jucznych koniach.Norbisowie rozproszyli się w poszukiwaniu najłatwiejszej drogi w tym labiryncie.Przeciskając się wąską ścieżką, Indianin stwierdził, że to doskonała pułapka, nie do przebycia po zmroku.- Chciałbym wiedzieć, co tu się stało.- Mac przepychał się ciągnąc za sobą siwka, pierwszego z jucznych koni.- Wygląda, jakby ktoś tu bawił się dynamitem, co?Storm rozejrzał się, po raz pierwszy patrząc na rumowisko nie tylko jako na przeszkodę.Uwaga Maca była trafna.Takie gruzy mo­gły być skutkiem trzęsienia ziemi, a nie po prostu upływu czasu.Jeśli nie brać pod uwagę żywiołu, to w grę wchodziła tylko wojna.Ale o tej sagi tubylców milczały.- Tak, jakiś wybuch.- Mac gramolił się naprzód - albo może solidna powódź.- Lub powodzie.- To był Sorenson, który zrównał się z nimi, gdy stanęli, by dać odpocząć koniom.- Spójrzcie tutaj.Wskazał linie na ścianie będące śladami po wysokich poziomach wody.- Sądzi pan, że tunel stanowi odpływ? - zaryzykował Storm.- Jeżeli nawet nie był tak pomyślany, na pewno jest nim teraz.I to od wielu lat.Według Bokatana, w dolinie jest duże jezioro.Kilka ulew i woda musi szukać ujścia.Pół mili przedzierali się przez ruiny, po czym weszli w łożysko rzeki, za którym rozpościerał się stromy stok.Czarny tor szedł prosto i ginął pod ziemią.Wdrapawszy się na stromiznę ujrzeli, że stoją na krawędzi tamy zamykającej brązowe, spokojne wody wielkiego jeziora.Po jego drugiej stronie dolina ciągnęła się dalej.Z wody wystawały zarośnięte hałdy głazów.Resztki miasta?Sorenson westchnął, zdjął kapelusz i wytarł zakurzone i spocone czoło.- Może i nie znajdziemy Grot - powiedział wolno - ale coś znaleźliśmy.Naprzód, chłopcy, rozbijamy obóz.Przed zmrokiem chcę zrobić tyle zdjęć, ile się da!Rozłożyli się obozem na wysepce.Storm rozpylał na ziemi płyn przeciw owadom.Zauważył, że wszyscy tubylcy rozłożyli swoje skó­rzane śpiwory blisko ognia.Mac przyglądał się rumowiskom.- Jeśli chcemy kopać, to wybór jest duży.Tylko, że będziemy to chyba robić sarni.Norbisowie nie wezmą się za to.- Podczas tej wyprawy zdążymy tylko sporządzić mapę ­przyłączył się do nich Sorenson [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl