[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedziałby, że patrzy na ciało śmiertelnie chore­go sześćdziesięcioletniego starca.- Myślałeś, że moja twarz, twarz członka Wewnętrznej Partii, jest stara i zniszczona - rzekł O'Brien.- Jak oceniasz własną?Złapał Winstona za ramiona i obrócił szybko do siebie.- Popatrz, jak wyglądasz! - zawołał.- Spójrz na brud, którym obrosłeś, który wżarł ci się między palce u nóg!Spójrz na ten ohydny, ropiejący wrzód powyżej kostki! Czy wiesz, że cuchniesz jak cap? Pewnie przestałeś to zauważać.Patrz, jaki jesteś chudy.Widzisz? Kciukiem i palcem wskazującym mogę objąć twój biceps.Mógłbym ci złamać szyję niczym marchew.Czy wiesz, że odkąd jesteś w naszych rękach, schudłeś dwadzieścia pięć kilo? Włosy wyłażą ci garściami.Popatrz! - Chwycił go za włosy i wyszarpnął mu kilka kosmyków.- Otwórz usta.Zostało ci dziewięć, dziesięć, jedenaście zębów.Ile miałeś przed­tem? A te mizerne resztki wkrótce też ci wypadną.Spójrz! Zacisnął dwa potężne palce na jednym z ocalałych przednich zębów Winstona.Ból przeszył szczękę więźnia.O'Brien wyrwał mu ruszający się ząb wraz z korzeniem, po czym cisnął go na drugi koniec celi.- Gnijesz, rozpadasz się! - ryknął.- Wiesz, czym jesteś? Worem gnoju.A teraz obróć się i jeszcze raz popatrz w lustro.Widzisz tę ohydę? To właśnie ostatni człowiek.Tak wygląda ludzkość, jeśli ty ją reprezentujesz.Możesz się ubrać.Winston zaczął się ubierać, powoli i niedołężnie.Do tej - pory jakoś nie zauważył, że jest taki chudy i słaby.W jego głowie kołatała się jedna myśl: musi tu być znacznie dłużej, niż sądził.Po czym nagle, gdy owijał się w nędzne łachmany, zrobiło mu się straszliwie żal swojego wyniszczonego ciała.Opadł bezwolnie na stołek przy łóżku i wybuchnął płaczem.Mimo świadomości, jak okropnie, wręcz odrażająco wygląda w ostrym, jaskra­wym świetle - szlochający worek kości w cuchnącej bieliźnie - nie mógł pohamować łez.O'Brien niemal dobrotliwym gestem dotknął jego ramienia.- Twoja męka kiedyś się skończy - rzekł.- Jeśli tylko zechcesz, przestaniesz cierpieć.Wszystko zależy od ciebie.- To wy! To wy doprowadziliście mnie do tego stanu! - zaszlochał Winston.- Nie, Winston, sam się doprowadziłeś.Sam wybrałeś tę drogę, kiedy postanowiłeś sprzeciwić się Partii.Wszyst­kie następstwa wynikły z twojego pierwszego kroku.Nie spotkało cię nic, czego nie mogłeś przewidzieć.Na chwilę przerwał, po czym oznajmił:- Pokonaliśmy cię, Winston.Złamaliśmy.Widzisz, jak wygląda twoje ciało.Twój umysł jest w identycznym stanie.Nie sądzę, aby zostało w tobie wiele dumy.Kopano cię, bito, lżono; wrzeszczałeś z bólu, tarzałeś się po ziemi we własnej krwi i we własnych wymiocinach.Skamlałeś o litość, zdradziłeś wszystkich i wszystko.Czy znasz choć jedno poniżenie, które cię ominęło?Winston przestał szlochać, choć łzy wciąż spływały mu po twarzy.Podniósł wzrok na O'Briena.- Nie zdradziłem Julii - powiedział.O'Brien popatrzył na niego z namysłem.- Tak.To prawda.Nie zdradziłeś Julii.Dziwaczny podziw dla O'Briena, podziw, którego nic nie mogło zniszczyć, znów przepełnił serce Winstona.Jakiż to mądry człowiek, pomyślał, jakiż inteligentny! O'Brien zawsze rozumiał wszystko, co się do niego mówiło.Ktoś inny natychmiast odparłby, że przecież zdradził Julię.Bo czyż nie złożył wyczerpujących zeznań podczas tortur? Poinformował dokładnie śledczych o jej zwyczajach, charakterze, przeszłości; wyjawił w najdrob­niejszych szczegółach przebieg spotkań i treść rozmów; opowiedział o posiłkach przyrządzanych z czarnorynkowych artykułów, o cudzołóstwie, o nie sprecyzowanych knowaniach przeciwko Partii - o wszystkim.A jednak, w tym sensie, w jakim rozumiał to słowo, nie zdradziłJulii.Nie przestał jej kochać.Jego uczucia wobec niej pozostały takie same.O'Brien pojął rzecz od razu, nic nie trzeba mu było tłumaczyć.- Powiedzcie mi, kiedy mnie zastrzelą? - spytał Winston.- Chyba będziesz musiał jeszcze długo czekać - rzekł O'Brien.- Twój przypadek nie jest prosty.Ale nie trać nadziei.Prędzej czy później każdego udaje się wyleczyć.Na końcu zastrzelimy cię na pewno.4Czuł się znacznie lepiej.Z dnia na dzień - o ile można mówić o dniach, gdy nic nie dzieli ich od siebie - przybie­rał na wadze i powracały mu siły.Jaskrawe światło nie gasło ani na chwilę i wciąż rozlegał się szum, lecz nowa cela była trochę wygodniejsza od poprzednich.Miał w niej stołek, a na pryczy z desek leżały materac i poduszka.Zaprowadzono Winstona do łaźni, dość często pozwalano mu się myć w blaszanej miednicy.Nawet dostarczano ciepłą wodę.Otrzymał nową bieliznę i czysty kombinezon.Owrzodzenie posmarowano jakąś kojącą maścią i nałożono opatrunek.Na koniec usunięto więźniowi resztkę zębów i dano mu sztuczne szczęki.Musiało minąć wiele tygodni lub nawet miesięcy.Teraz, gdyby miał ochotę, mógłby mierzyć upływ czasu, ponie­waż karmiono go w miarę regularnie.Sądził, że dostaje trzy posiłki na dobę; nie miał tylko pewności, czy podawane są w dzień, czy w nocy.Jedzenie było nad­spodziewanie smaczne; na co trzeci posiłek dostawał mięso.Raz nawet otrzymał paczkę papierosów.Nie miał zapałek, ale zawsze mógł prosić o ogień milczącego strażnika, który przynosił posiłki.Kiedy pierwszy raz zapalił, zrobiło mu się niedobrze, lecz nie zrezygnował.Dawkował sobie papierosy, paląc pół po każdym posiłku, żeby paczka starczyła na dłużej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl