[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem - powiedziała Annę.- I jesteś pewny, że wizja przyszłych zdarzeń, które widziałeś podczas przenie­sienia.- Jest prawdziwa.- Ponieważ podczas eksperymentu z narkotykiem nie polegał na tym, co mu oferowano.A ponadto był jasnowidzem.- Palmer Eldritch też o tym wie - rzekł.- On zrobi.robi wszystko, co może, żeby wyjść z tego cało.Jednak nie wyjdzie.Nie może.A przynajmniej, pomyślał, prawdopodobnie nie może.Jednak na tym polega sens przyszłości, splotu różnych ewentualności.Zaakceptował ten fakt już dawno temu i nauczył się radzić sobie z nim; intuicyjnie wiedział, którą linię postępowania wybrać.Dlatego pracował u Leo.- Jednak Leo mimo to nic dla ciebie nie zrobi - powie­działa Annę.- Nie ściągnie cię z powrotem na Ziemię.Wiesz, że on mówił poważnie? Poznałam po wyrazie jego twarzy; dopóki żyje, nie.- Ziemi - odparł Barney - miałem już dość.On także mówił poważnie, dobrze zdając sobie sprawę z tego, jakie życie oczekiwało go tutaj, na Marsie.Jeśli było ono dostatecznie dobre dla Palmera Eldritcha, było też dobre dla niego.Ponieważ Palmer Eldritch żył niejednym życiem; i czymkolwiek był, człowiekiem czy zwierzęciem, posiadał głęboką, prawdziwą mądrość.Zjed­noczenie z Eldritchem w czasie przeniesienia pozostawiło ślad na Barneyu; rodzaj znamienia, absolutnej wiedzy.Zastanawiał się, czy i Eldritch uzyskał od niego coś w za­mian.Może wiedziałem coś, co mu się przydało? zapytywał się w duchu.Jakieś przeczucie? Nastrój lub wspomnienie? Dobre pytanie.Doszedł do wniosku, że odpowiedź na nie brzmi „nie”.Nasz przeciwnik to coś zdecydowanie brzyd­kiego i obcego, co opanowało przedstawiciela naszego gatunku podczas długiej podróży z Ziemi na Proximę.patrząc na to z szerszej perspektywy, wiedział jednak znacznie więcej niż ja o sensie naszej egzystencji.Te stulecia jałowego dryfowania w przestrzeni i oczekiwania na jakąś formę życia, którą mógłby opanować i stać się, zaistnieć.może one były właśnie źródłem tej wiedzy; nie doświadcze­nie, lecz nie kończąca się samotność.W porównaniu z nim ja nie wiem nic, nie osiągnąłem niczego.W drzwiach stanęli Frań i Norm Scheinowie.- Hej, Mayerson, no i jak było? Co myślisz o Chew-Z? Weszli do pokoju, z niecierpliwością czekając na odpo­wiedź.- To się nie przyjmie - burknął Barney.- Ja tak nie uważam - powiedział rozczarowany Norm.-Podobało mi się o wiele bardziej niż Can-D.Tyle że.-Zawahał się, zmarszczył brwi i niespokojnie zerknął na żonę.- Przez cały czas czułem czyjąś obecność.To psuło wszystko.Oczywiście przeniosłem się z powrotem do.- Pan Mayerson wygląda na zmęczonego - przerwała mu Frań.- Później opowiesz mu wszystko dokładnie.Mierząc Barneya spojrzeniem Norm Schein powiedział:- Dziwny z ciebie ptaszek, Barney.Zaraz po pierwszym seansie odebrałeś prymkę tej dziewczynie, pannie Hawthorne, uciekłeś i zamknąłeś się w swoim pokoju, żeby to zażyć, a teraz mówisz.- Wzruszył filozoficznie ramio­nami.- No, może po prostu wziąłeś zbyt wiele naraz.Przedawkowałeś, człowieku.Ja mam zamiar znów spróbo­wać.Ostrożnie, rzecz jasna.Nie tak jak ty.I dodając sobie otuchy dorzucił głośno:- Ja uważam, że to dobra rzecz.- Oprócz - powiedział Barney - tego wrażenia czyjejś obecności.- Ja też to czułam - powiedziała cicho Frań.- I nie zamierzam brać tego Chew-Z ponownie.Ja.boję się.Nie wiem, co to jest, ale się boję.Zadrżała i przysunęła się do męża; machinalnie objął ją ramieniem.- Nie bój się.To po prostu usiłuje żyć, tak jak my wszyscy.- Ale to było takie.- zaczęła Frań.- Coś, co jest tak stare - rzekł Barney - musi się nam wydać nieprzyjemne.Ono nie mieści się w naszej koncepcji czasu.To potworność.- Mówisz, jakbyś wiedział, co to jest - rzekł Norm.Bo wiem, pomyślał Barney.Ponieważ, jak powiedziałaAnnę, część tego jest teraz mną.I będzie, dopóki nie umrze po upływie kilku miesięcy, zwracając tę część mnie, którą włączyło w siebie.Przeżyję przykre chwile, gdy Leo wystrzeli po raz drugi.Ciekawe, jakie uczucie.- Ono ma imię - powiedział do wszystkich, a szczególnie do Norma Scheina i jego żony - które rozpoznalibyście, gdybym je wyjawił.Chociaż samo nigdy by się tak nie określiło.Myje tak nazwaliśmy.Z doświadczenia i z odleg­łości, poprzez tysiące lat.Jednak wcześniej czy później musieliśmy się z tym zetknąć bezpośrednio.Nie na odleg­łość.- Masz na myśli Boga - powiedziała Annę Hawthorne.Nie miał ochoty odpowiadać; zaledwie skinął głową.- Jednak.to zło.?- szepnęła Frań Schein.- To tylko jeden z aspektów - odparł Barney - sposób, w jaki to odbieramy.Nic więcej.Czy jeszcze nie udało mi się was przekonać? - zapytywał się w duchu.Czy muszę wam mówić, jak to próbowało mi pomóc - na swój sposób? I jak było spętane siłami losu, który, wydawało się, górował nad wszystkim, co żyje, włącznie z nami samymi.- O rany - rzekł Norm.Kąciki ust wygięły mu się w dół; przez chwilę wyglądał jak oszukane dziecko.13Później, kiedy nogi przestały się pod nim uginać, zabrał Annę na powierzchnię i pokazał jej zaczątek swojego ogrodu.- Wiesz - powiedziała - trzeba mieć odwagę, żeby sprawić komuś zawód.- Masz na myśli Leo?Wiedział, co chciała powiedzieć; nie będzie dyskusji na temat tego, co właśnie zrobił Leo Felixowi Blau i całej fir­mie P.P.Layouts włącznie z organizacją rozprowadzającą Can-D.- Leo jest dorosły- rzekł.-Pogodzi się z tym.Zrozumie, że sam musi poradzić sobie z Eldritchem, i zrobi to.Podczas gdy oskarżenie Eldritcha przed sądem nie przy­niosłoby rezultatu, myślał.Mówi mi to mój zmysł jasno­widza.- Buraki - powiedziała Annę.Usiadła na zderzaku automatycznej koparki i oglądała torebki z nasionami.- Nie znoszę buraków, więc proszę, nie sadź tu żadnych, nawet tych zmutowanych, które są zielone, wysokie i skórzaste, a smakują jak zeszłoroczna plastykowa klamka do drzwi.- Czy myślałaś - powiedział - o przeprowadzeniu się tutaj?- Nie.Zmieszana, oglądała homeostatyczną skrzynkę kontrolną traktora i skubała wystrzępioną, częściowo przepaloną izolację jednego z przewodów zasilania.- Jednak spodziewam się - powiedziała wreszcie - że od czasu do czasu wpadnę do was na obiad.Mimo wszystko jesteście naszymi najbliższymi sąsiadami.- Słuchaj - powiedział- ta rozpadająca się nora, w której mieszkasz.Urwał.Już się identyfikuję z mieszkańcami tego nędznego marsjańskiego baraku, który rzesza fachowców musiałaby naprawiać przez pięćdziesiąt lat.- Mój barak - powiedział jej - może pobić twój w dowol­nym dniu tygodnia.- W niedzielę też? Pewnie nawet dwa razy?- W niedzielę- odparł- nam nie wolno.Czytamy wtedy Pismo.- Nie żartuj z tego - powiedziała cicho Annę.- Nie żartuję.I naprawdę mówił poważnie.- To co powiedziałeś przed chwilą o Palmerze Eldritchu.- Chciałem powiedzieć ci tylko jedną - rzekł Barney - może dwie rzeczy.Po pierwsze, że on - wiesz, o kim mówię - naprawdę istnieje, naprawdę tu jest.Chociaż nie taki, jak myśleliśmy, i nie taki, z jakim do tej pory się stykaliśmy.być może nigdy nie zdołamy tego pojąć.A po drugie.- Zawahał się.- No, powiedz.- On nie może nam wiele pomóc - rzekł Barney.- Może trochę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl