[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie powinien się pan niczego obawiać.Zapewne domyśla się pan, że nasza organizacja zajmuje określone położenie i cieszy się określonymi przywilejami.Wiele robimy, więc na wiele się nam pozwala.Pozwala się nam na doświadczenia z klimatem, pozwala się przygotowywać tych, którzy nas zastąpią.i tak dalej.Nie warto specjalnie się rozwodzić.Niektórzy panowie sądzą, że pracujemy dla nich, a my nie wyprowadzamy ich z błędu.- Zamilkł na chwilę.- Proszę pisać o czym pan chce i jak pan chce, nie zwracając uwagi na szczekające psy.Jeśli będzie pan miał kłopoty z wydawcami, albo kłopoty finansowe, pomożemy panu.W ostateczności, będziemy pana sami wydawać.Oczywiście dla siebie.Tak, że ulubione minogi ma pan zapewnione.Wiktor wypił i pokręcił głową.- Jasne - stwierdził.- Znowu się mnie kupuje.- Można to i tak nazwać - odparł Zurtzmansor.- Najważniejsze, żeby pan wiedział - istnieje pewien kontyngent czytelników, powiedzmy, chwilowo niezbyt liczny, który jest niezmiernie zainteresowany pańską pracą.Jest pan nam potrzebny, Baniew, I do tego potrzebny właśnie taki, jaki pan jest.Niepotrzebny jest nam Baniew - nasz zwolennik i nasz piewca, dlatego też niech pan nie łamie sobie głowy zastanawiając się, po czyjej jest pan stronie.Niech pan będzie po swojej stronie, jak zresztą przystoi twórczej jednostce.To wszystko czego nam od pana trzeba.- Wyjątkowo ulgowe warunki - oznajmił Wiktor.- Carte blanche i w perspektywie hałdy marynowanych minog.W perspektywie oraz w sosie musztardowym.Jakaż więc wdowa powiedziałaby mi “nie"? Zurtzmansor, czy zdarzyło się panu kiedykolwiek zaprzedawać duszę i pióro?- Tak, naturalnie - odpowiedział Zurtzmansor.- I wie pan, płacono mi skandalicznie mało.Ale to było tysiąc lat temu i na innej planecie - znowu umilkł na chwilę.- Nie ma pan racji, Baniew - rzekł.- My pana nie kupujemy.Po prostu chcemy, żeby pan pozostał samym sobą, obawiamy się, że pana złamią.Wielu przecież już złamali.Wartości moralne nie są na sprzedaż.Można je zniszczyć, ale nie kupić.Każda określona wartość moralna potrzebna jest tylko jednej stronie, jej kradzież lub kupowanie pozbawione jest sensu.Pan prezydent uważa, że kupił malarza R.Kwadrygę.To pomyłka.Pan prezydent kupił chałturszczyka R.Kwadrygę, ale malarz przeciekł mu między palcami i umarł.A my nie chcemy, żeby Baniew przeciekł między palcami komukolwiek, nawet nam, i umarł jako pisarz.Nam są potrzebni artyści, a nie propagandyści.Wstał.Wiktor również wstał czując niezręczność i dumę, nieufność i poniżenie, rozczarowanie i odpowiedzialność, i coś jeszcze w czym chwilowo nie umiał się zorientować.- Było mi miło porozmawiać z panem - powiedział Zurtzmansor.- Życzę powodzenia w pracy.- Do widzenia - odparł Wiktor.Zurtzmansor lekko się skłonił i odszedł z uniesioną głową długim, pewnym krokiem.Wiktor patrzył w ślad za nim.- Właśnie za to cię kocham - stwierdziła Diana.Wiktor padł na krzesło i sięgnął po butelkę.- Za co? - zapytał z roztargnieniem.- Za to, że im jesteś potrzebny.Za to, że ty, dziwkarz, pijaczyna, awanturnik, niechluj i łajdak pomimo wszystko jesteś potrzebny takim ludziom.Przechyliła się przez stół i pocałowała Wiktora w policzek.To była jeszcze jedna Diana - Diana Kochająca - o olbrzymich suchych oczach, Maria z Magdali, Diana Patrząca z Dołu do Góry.- Też mi coś - wymamrotał Wiktor.- Intelektualiści.Kacyki na godzinę.Ale to były tylko słowa.Bo tak naprawdę nie było to takie proste.Wiktor wrócił do hotelu następnego dnia po śniadaniu.Na pożegnanie Diana dała mu kobiałkę - ze stołecznych szklarni przysłano dla Roschepera pół puda truskawek i Diana rozsądnie zdecydowała, że Roscheper nawet przy swojej anormalnej żarłoczności nie da rady sam wszystkiego pochłonąć.Posępny portier otworzył drzwi Wiktorowi.Wiktor poczęstował go truskawkami, portier wziął kilka jagód, włożył do ust, pożuł niczym chleb i powiedział:- Okazuje się, że mój szczeniak wszystkim tam u nich kręcił.- Dlaczego pan tak o nim mówi - zaprotestował Wiktor.- To znakomity chłopak.Mądry i bardzo dobrze wychowany.- No bo lałem go ile wlezie! - rzekł portier odzyskując rezon.- Starałem się.- znowu sposępniał.- Sąsiedzi żyć nie dają.- oznajmił.- A co ja mogłem? O niczym nie wiedziałem.- Niech pan ich pośle do diabła - poradził Wiktor.- Oni tak z zawiści, a pański chłopak jest rewelacyjny.Ja na przykład bardzo jestem rad, że przyjaźni się z moją córką.- Ha! - powiedział portier, znowu odzyskując ducha.- To może kiedyś się spokrewnimy?- A co - odparł Wiktor.- To nawet bardzo możliwe.- wyobraził sobie Bol-Kunaca.- Czemu nie.Z tego powodu chwilę śmieli się i żartowali.- Nie słyszał pan wczoraj strzelaniny? - zapytał portier.- Nie - odparł Wiktor i stał się czujny.- Bo co?- Tak wyszło - powiedział portier - znaczy, kiedy my wszyscy rozeszliśmy się, niektórzy, znaczy, zostali.Dobrało się paru chojraków, przecięli druty i - do środka.Na karabiny maszynowe.- O do diabła - rzekł Wiktor.- Sam nie widziałem - stwierdził portier.- Tak ludzie opowiadają
[ Pobierz całość w formacie PDF ]