[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sprawią ci tu małą boleść; widzisz te dwie deski? Włożą ci nogi między te deski i skrępują je sznurami, później zabiją ci młotem między kolana te oto kliny.Z początku nogi ci nabrzękną, dalej krew wytryśnie z wielkich palców, z innych zaś poodpadają paznokcie; podeszwy ci popękają iwycieknie tłustość pomieszana z rozgniecionym ciałem.To cię jużwięcej będzie bolało.Jeszcze nic nie odpowiadasz? Masz słuszność, to są dopiero katusze przygotowawcze.Pomimo to jednak zemdlejesz, ale niebawem za pomocą tych oto soli i spirytusów wrócisz do przytomno-ści.Natenczas wyjmą ci kliny i zabiją te tutaj, większe.Za pierwszym uderzeniem podruzgocą ci kolana i kostki, za drugim nogi wzdłuż cipopękają szpik wytryśnie i razem z krwią zbroczy tę słomę.Obstajesz przy twoim milczeniu? Dobrze więc, niech mu ścisną palce.Na te słowa oprawcy porwali mnie za nogi i położyli między dwiedeski.– Nie chcesz mówić? – wsuńcie kliny!.Milczysz? – podnieściemłoty !.W tej chwili dały się słyszeć liczne wystrzały broni.Emina krzyk-nęła:– O Proroku! jesteśmy ocaleni! Zoto przybywa nam na pomoc.Zoto wszedł ze swoją czeredą, wyrzucił za drzwi oprawców i przy-kuł inkwizytora do obręczy żelaznej, wbitej w mur więzienia.Następnie rozwiązał mnie i dwie Mauretanki.Skoro tylko dziewczęta poczuły wolne ramiona, natychmiast zarzuciły mi je na szyję.Rozłączono nas.Zoto rozkazał mi wsiąść na konia i ruszyć naprzód, zaręczając, żewkrótce z kobietami za mną pośpieszy.Przednia straż, z którą wyruszyłem, składała się z czterech jeźdź-ców.O świcie w odludnej okolicy zmieniliśmy konie; następnie drapa-liśmy się po wierzchołkach i garbach stromych gór.Około czwartej po południu dostaliśmy się między wydrążenia ska-liste, gdzie zamierzaliśmy noc przepędzić.Cieszyłem się, że słońce jeszcze nie zaszło, gdyż widok byt zachwycający, zwłaszcza dla mnie, który dotąd widziałem tylko Ardeny i Zeelandię.U stóp moich rozcią-gała się czarująca Vega de Granada, którą mieszkańcy tego kraju prze-kornie nazywają la Nuestra Vegilla.Widziałem ją całą: jej sześć miast i czterdzieści wiosek, kręte koryto Genilu, potoki spadające ze szczytów Alpuhary, cieniste gaje, altany, domy, ogrody i mnóstwo wiejskichfolwarków.Zachwycony czarownym widokiem tylu przedmiotów ra-NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG55zem nagromadzonych, wszystkie zmysły we wzrok zestrzeliłem.Zbu-dził się we mnie miłośnik natury i zapomniałem zupełnie o moich ku-zynkach, które niebawem przybyły w lektykach niesionych przez ko-nie.Gdy zasiadły na poduszkach rozłożonych w jaskini i wypoczęłynieco, rzekłem do nich:– Moje panny, bynajmniej nie żalę się na noc, jaką przepędziłem wVenta Quemada, ale wyznam szczerze, że sposób, w jaki ją zakończy-łem, niewypowiedzianie nie przypadł mi do smaku.– Oskarżaj nas, Alfonsie – rzekła Emina – tylko o przyjemną stronęsnów twoich.Zresztą na cóż narzekasz? Czyż nie zyskałeś sposobności okazania nadludzkiej odwagi?– Jak to? – przerwałem – miałżeby kto powątpiewać o mojej odwa-dze? Gdybym znalazł takiego, biłbym się z nim przez płaszcz albo zzawiązanymi oczyma.– Przez płaszcz, z zawiązanymi oczyma? Nie wiem, co przez to ro-zumiesz – odpowiedziała Emina.– Są rzeczy, o których ci mówić niemogę.Są nawet takie, o których sama dotąd nic nie wiem.Ja wykony-wam tylko rozkazy naczelnika naszej rodziny, następcy szejka Masuda, który posiada tajemnicę Kassar-Gomelezu.Mogę ci tylko powiedzieć,że jesteś naszym bliskim krewnym.Oidor Grenady, ojciec twojej mat-ki, miał syna, który stał się godny odkrycia mu tajemnicy, przyjął wiarę Proroka i zaślubił cztery córki deja panującego wówczas w Tunisie.Tylko najmłodsza z nich miała dzieci i ta była właśnie naszą matką.Wkrótce po narodzeniu Zibeldy mój ojciec i trzy jego żony umarli na zarazę, która w tym czasie pustoszyła brzegi Berberii.Ale dajmy pokój tym rzeczom, o których sam później dokładnie się dowiesz.Mówmy otobie, o wdzięczności, jaką ci jesteśmy winne, czyli raczej o naszym uwielbieniu dla twojej odwagi.Z jaką obojętnością spoglądałeś naprzygotowania do katuszy! jak niewzruszoną stałość zachowałeś dlatwego słowa! Tak, Alfonsie, przeszedłeś wszystkich bohaterów nasze-go pokolenia i odtąd należymy do ciebie.Zibelda, która nie przeszkadzała siostrze, ile razy rozmowa toczyła się o rzeczach poważnych – odbierała swoje prawa, gdy następowałachwila uczucia.Okryty byłem przymilaniami, pochlebstwami i zado-wolony z siebie i z drugich.Wkrótce przybyły Murzynki i zastawiono wieczerzę, do której samZoto nam usługiwał z oznakami najgłębszego uszanowania.Po wiecze-rzy Murzynki posłały w jaskini wygodne łoże dla moich kuzynek, jaNASK IFPUG56Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UGwynalazłem sobie drugą jaskinię i niebawem oddaliśmy się spoczyn-kowi, którego potrzeba tak silnie dawała się nam uczuwać.NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG57DZIEŃ PIĄTYNazajutrz o świcie karawana gotowa była do pochodu.Zstąpiliśmyz gór i zeszliśmy w głębokie doliny, czyli raczej w przepaście, które zdawały się dosięgać wnętrzności ziemi.Przerywały one pasmo gór wtylu rozmaitych kierunkach, że niepodobieństwem było rozpoznać po-łożenie lub cel, do którego zmierzaliśmy.Postępowaliśmy tak przez sześć godzin i przybyliśmy do zwaliskopuszczonego miasta.Tam Zoto kazał nam zsiąść z koni i zaprowa-dziwszy mnie do studni, rzekł:– Senor Alfonsie, racz spojrzeć w tę studnię i powiedz mi, co o niej sądzisz.Odpowiedziałem, że widzę wodę i że sądzę, iż jest to zwykła stud-nia.– Mylisz się – rzekł Zoto – jest to wejście do mego pałacu.To mówiąc pochylił głowę nad otworem i wydał szczególny krzyk.Na ten odgłos ujrzałem, jak deski wysuwają się z boku cembrowin,tworząc pomost na kilka stóp nad wodą.po czym uzbrojony człowiekwyszedł tym samym otworem, a za nim następny.Gdy wydostali się na brzeg, Zoto rzekł do mnie:– Senor Alfonsie, mam zaszczyt przedstawić ci dwóch moich braci:Cicia i Moma.Zapewne widziałeś ich powieszonych na szubienicy, ale to nie przeszkadza, że obaj są zdrowi i będą zawsze służyć na twoje rozkazy, są bowiem równie jak i ja w służbie i na żołdzie wielkiego szejka Gomelezów.Odpowiedziałem mu, że mocno jestem ucieszony widokiem braciczłowieka, który mi wyświadczył tak ważną przysługę.Chcąc nie chcąc musieliśmy spuścić się do studni.Przyniesionosznurową drabinę, po której dwie siostry zgrabniej zestąpiły, aniżeli byłbym się spodziewał.Udałem się w ich ślady
[ Pobierz całość w formacie PDF ]