[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Roman zaspokoił moje życzenie z wielką niechęcią i oporem.No i proszę, okazało się, że znów coś zrobił, do szaleńców naukowych dotarł, cofnął się w czasie, wziął pistolet mojego męża, wrócił, użył go, znów się cofnął i ów pistolet przed stu piętnastu laty, na kawałki rozebrany i pocięty, do zasypywanej właśnie studni wrzucił, po której już od dawien dawna śladu żadnego nie ma.I znów do obecnych czasów przeszedł, cztery razy przeklętą barierę przekroczył, więc wciąż jeszcze jest to możliwe…!Nie podnosiłam na razie tego tematu,, o dalsze, bardziej niewinne szczegóły spytałam.- A co z tym ukradzionym motorem się stało?- Nic, właściciel krzyku narobił, ale policja go łatwo znalazła.Uznali, że złodziejowi benzyny zabrakło, więc rzucił go byle gdzie i poszedł sobie.To już nikogo nie obchodzi.- A… ucho…?- Mało to ognia? Siwiński przecież codziennie prawie gałęzie i suche liście pali, a diament to węgiel… Popiół na kompost idzie.No i proszę, jaka to użyteczna rzecz ten kompost…- Dziękuję Romanowi - powiedziałam wreszcie cichym głosem, z największą i najszczerszą wdzięcznością.Roman znów nie patrzył na mnie, tylko na portret mojej matki.- Zrobiłem, co mogłem - rzekł uroczyście, ale zarazem szorstko.- I chyba dotrzymałem przysięgi.Nie było innego wyjścia, żeby jaśnie pani mogła żyć w spokoju…I wtedy pojęłam nagle to pierwsze zwierzenie, jakie mi uczynił, kiedy próbował wyjaśnić, jakim cudem znaleźliśmy się w przyszłym świecie, który dopiero miał nadejść, i dlaczego on sam uparcie wracał do poprzedniego wieku, do osoby, której oddał całe serce i całe życie, w tajemnicy i beznadziejnie.I dlaczego z takim uporem i tak czujnie o mnie dbał i mną się opiekował.- Ta kobieta, którą Roman kochał, to była moja matka? spytałam wprost, możliwie delikatnie.- Tak - odparł bez namysłu.- Teraz już to mogę wyznać, inne czasy nastały.Wtedy by mnie przegnano na cztery wiatry.I jeszcze musiałem pilnować, żeby najmniejsze podejrzenie nikomu do głowy nie przyszło, a pani hrabinie szczególnie.Ale chyba mi się to nie całkiem udało, bo nie komu innemu, tylko mnie pani hrabina na łożu śmierci kazała przysięgę składać, że jej córki przenigdy nie opuszczę i jak o własne dziecko zadbam.No więc załatwiłem sprawę może nie bardzo po chrześcijańsku, ale za to skutecznie.Jaśnie pani nie ma o to do mnie pretensji?Aż podskoczyłam na fotelu.- Pretensji?! - krzyknęłam.- O co…?! Do końca życia Romanowi wdzięczna będę, słowa jednego o tym wszystkim nikt ode mnie nie usłyszy, a że jeszcze do tego Roman przez tę barierę…!No i tu się znowu zaczęło.O tej barierze czasu, rzecz jasna.Roman bez mała włosy z głowy sobie wyrywał, żeby mi jeszcze raz te naukowe bzdurstwa wytłumaczyć, aż się w końcu nad nim zlitowałam i udałam, że je rozumiem i w jego argumenty wierzę.Szczególnie że Gaston wrócił, tak długo to trwało, a przy nim wszak tej rozmowy dziwnej toczyć nie mogliśmy.Możliwe, że Roman miał rację, ale co z tego? Na wszelki wypadek wolałam rzecz całą załatwić po swojemu.Ludzi wzięłam z sąsiedniej budowy i przed samym wyjazdem do Francji dopilnowałam osobiście, żeby tę przeklętą barierę całkowicie rozebrać.Słupki wykopać, a biało-zielony drąg porąbać i spalić.Dopiero wtedy naprawdę odetchnęłam.A najśmieszniejsze ze wszystkiego okazało się to, że, jako jedyna krewna, po Armandzie posiadłość w Retal dziedziczę…KONIEC
[ Pobierz całość w formacie PDF ]