[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ignacio! krzyknął Francuz. Popatrz!Kupiec obejrzał się zatrwożony.Zmrużył oczy i ujrzał cztery łuczywa zbliżające się niczymbłyskawice. To oni, Oświeceni! wrzasnął, gnając konia ku ocaleniu. Nie mogą nas dogonić! Za mną!Prędko!Uberto i Willalme nie dali sobie tego powtarzać dwa razy i popędzili wierzchowce doszaleńczego biegu.Prześladowcy najwyrazniej zauważyli ich reakcję, jako że rzucili się w pościgniczym wilki za ofiarą, przez co odległość między nimi się zmniejszyła.Uberto galopował ze skurczonym żołądkiem, ściskając uparcie wodze.Słyszał sapaniewycieńczonego już konia.Unikał odwracania się, wstrząśnięty myślą, że pościg jest tuż-tuż za nim,i ciągle patrzył przed siebie, w pochylonego nad własnym wierzchowcem kupca.Dotarli wprawdzie cali i zdrowi do zewnętrznych murów kościoła, wysiłek okazał się wszakżedaremny: czterej jezdzcy zdążyli ich dopaść.Wówczas Willalme odwrócił konia, gotów natrzeć na prześladowców.Zacisnął zęby i wyciągnąłprzed siebie bułat; długie jasne włosy powiewały mu na wietrze.Podniósł broń i spiął ostrogamirumaka.Zwierzę zarżało i pomknęło do przodu, tocząc pianę z pyska.Kupiec kazał mu stanąć, lecz Francuz krzyknął z płonącymi gniewem oczyma: Nie da się zrobić nic innego! Uciekajcie! Zatrzymam ich tak długo, jak zdołam!%7ładen z trójki nieszczęśników nie słyszał dobiegającego z kościelnej wieży dzwięku rogu, za todoskonale zdali sobie sprawę z tego, co nastąpiło tuż potem: nagle brama hospicjum Zwiętego Grobuotwarła się na oścież, po czym wyszedł przed nią oddział uzbrojonych templariuszy.Uberto spojrzał na owych mnichów wojowników.Było ich zaledwie dziesięciu, nosili białepłaszcze z czerwonym krzyżem na piersi.Wybiegli pieszo, odpowiadając na wezwanie czujki,i najwyrazniej mieli zamiar ich obronić.Wobec tego Willalme, czując się silny dzięki otrzymanym posiłkom, zrezygnował z ataku i zająłpozycję u boku Ignacia, gdy tymczasem na wieży dwóch łuczników jęło celować do prześladowców.Na widok uzbrojonych ludzi cała czwórka ściągnęła wodze i stanęła jak wryta jakieś dwadzieściakroków od swych ofiar, nie bardzo wiedząc, co począć.Ignacio miał okazję im się przyjrzeć.Należeli do Trybunału Femicznego: czarne płaszcze i maski zakrywające twarze nie pozostawiałycienia wątpliwości.Zwłaszcza jeden z nich przykuł jego uwagę.Miał czerwoną maskę zastygłąw piekielnym złośliwym uśmieszku.Ignacio zawahał się przez chwilę, po czym nabrał pewności: tobył Dominus, Czerwona Maska.Tymczasem templariusze, którzy opuścili kościół, wzięli w obronę trójkę pątników, osłaniającich tarczami.Dominus popatrzył ponad szeregiem uzbrojonych mnichów i napotkał wzrok kupca.Dygotał z wściekłości.Gdyby tylko mógł, rzuciłby się na niego jak dzikie zwierzę. Ignacio z Toledo, pamiętacie mnie? przemówił spod ceramicznej maski. Dzisiaj uszliściez życiem, cieszcie się nim, dopóki możecie.Ale strzeżcie się! Jesteście w posiadaniu czegoś, czegogorąco pragnę, i dostanę to w taki czy inny sposób, choćbym miał was ścigać do samego piekła!Co rzekłszy, Czerwona Maska zawrócił konia i dał znak swym zbirom, by zrobili to samo.Ruszyli za nim niczym sfora psów i zniknęli w mroku nocy.Filip z Lusignan, stojący pośrodku szyku templariuszy, nadal spoglądał za czarnymi rycerzami,dopóki nie zyskał pewności, że się wycofali.Nigdy dotąd nie widział takich masek.Zresztą tegorodzaju przebranie nie wystarczyło, by wystraszyć wojownika jego rangi.Upewniwszy się, żeniebezpieczeństwo minęło, rozkazał kompanom się rozejść, wsunął miecz do pochwy i ruszył kutrójce pielgrzymów, którym pościg wyraznie dał się we znaki. Dobrze się czujecie, messer? zapytał Ignacia, od razu rozpoznawszy w nim dowódcę drużyny.Kupiec wpatrzył się w templariusza.Na pierwszy rzut oka uznał, że jest twardy, podobnie jakwiększość żołnierzy, z którymi miał do czynienia.Z jego oczu biła wszelako niepospolitaprzenikliwość, która go uderzyła. Dzięki wam, rycerzu.Tylko dzięki wam odparł ze szczerą wdzięcznością.Zsiadł z koniai przyjrzał mu się bliżej. Zawdzięczamy wam życie.Jestem Ignacio z Toledo, handlarz relikwiami.Rad byłbym poznać imię naszego niespodziewanego wybawiciela. Nazywam się Filip z Lusignan, messer.Jestem szczęśliwy, mogąc wam służyć.Kupiec oniemiał.Ród Lusignanów wziął imię od nazwy zamku Leusignem du Poitou,w zachodniej Francji.Jak głosiła legenda, pochodził on od czarodziejki Meluzyny, pół kobiety, półwęża.Od jakichś trzydziestu lat w tych stronach, po przejęciu wyspy Cypr, Lusignanowie mieszaliwłasną krew z krwią rodziny królewskiej z Jerozolimy.Co mogło skłonić potomka takiego rodu do porzucenia wygód i bogactw, by zostać bratemtemplariuszem?Zgodnie ze zwyczajem stosowanym wobec szlachty Ignacio zamierzał się skłonić.Filippowstrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu. Wstańcie rzekł. Nie korzcie się.Dawno już odrzuciłem mój stan.Dzisiaj jestem mnichem i zwolą boską strzegę podróżujących pielgrzymów za pomocą miecza. Zamilkł na chwilę,przyglądając się badawczo najpierw Ubertowi, potem Willalme owi, następnie ponownie zwróciłsię do kupca: Ale zdradzcie mi raczej, messer, czego chcieli od was tamci osobliwi jezdzcy?Ignacio zawahał się przez chwilę.Oto stanął przed dylematem: powiedzieć prawdę czy skłamać.===Pwk6WWwIPA5rCWhZYQI6DDtdaF0+DDoMOAEzAmcDZVE=54 To byli zabójcy, panie.Nic innego jak zabójcy. Kłamliwe oczy kupca napotkały wzroktemplariusza.Lepiej skłamać, powiedział sobie w duchu Ignacio, niż się rozwodzić nad historią UterVentorum i Trybunału Femicznego. Zabójcy powtórzył, nie zwracając uwagi na pełne przyganyspojrzenia rzucane przez Uberta. Nigdy wcześniej ich nie spotkaliśmy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]