[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Misza od razumu się sprzeciwił, i jakże Katran wrzeszczał, jak wrzeszczał!Omal nie rzucił się na niego z pięściami.A teraz jakby języka wgębie zapomniał.Co mu się stało?Rano, kiedy pomagali tamtej parce zejść z głazu, Katran był wcałkiem dobrym nastroju: zbzikowany i jak zawsze wesoły.Kie-dy jednak zaczęli nurkować po amforę, coś nagle w niego wstą-piło.Rozwścieczył się.O co mu chodzi? Dzień nie zaliczał się doudanych.Amfora leżała trochę zbyt głęboko dla nurków w ma-sce, silnie, niczym zacementowana, tkwiła w twardym dnie ichłopcy już od wielu dni podważali ją łopatą i małym łomem.— Może pójdziemy na ryby? — zapytał z pieczary Kostia.— Dzisiaj nie — powiedział Misza.Istotnie, nie w głowie mu były teraz ryby.Ryby dobrze jest ło-wić, kiedy nie ma nic do roboty.Misza wstał, rozprostował grzbiet, przeszedł się po tarasieskalnym i znów popatrzył na Katrana.Przygarbione plecy Ka-trana, jakby dźwigał na nich ciężar ważący tony, świadczyły, żecoś go gnębi.Nie wolno było jednak zadawać mu pytań.Misza odwrócił się od morza i lekko pochylony wszedł w pół-mrok i chłód pieczary.Była to głęboka i chłodna grota, gdzie w oddzielnych wgłębie-niach, na wszelki wypadek założonych kamieniami, chłopcyprzechowywali sprzęt do łowienia ryb, zapałki, scyzoryki, butel-kę z wodą do picia, zakopcony kociołek, a w kącie drwa naognisko i kilka puszek konserw — swój żelazny zapas.Czy małomoże im się przytrafić na przylądku? Prócz tego leżało tamjeszcze kilka książek zawiniętych w celofan, które można byłobez końca czytać po cichu i na głos.Zresztą chłopcy niepotrzeb-nie zakrywali wgłębienia kamieniami — oprócz nich czterech itego tajemniczego marynarza, żaden człowiek jeszcze tu niebył.Przylądek ze wszystkich stron był niedostępny.Z prawejstrony skała stromo opadała do morza, wątpliwe, czy nawetjaszczurka tamtędy przebiegnie; w górze widać było ostrze takgładkiego wierzchołka, że nawet trawa nie zdołała zapuścić ko-rzonków w maleńkie szpary i tam się umocnić; w dole leżałomorze i nad nim niby daszek nawisła gruba płyta, na której sie-działo trzech chłopców.Z wody nie można uchwycić się jejręką, nie można dostać się tutaj, choćby się nawet było cyrkow-cem.Wiodła tu tylko jedna droga, z lewej strony niewidoczna ijeśli się zastanowić — zwariowana, droga po skalnej ścianie.Tędrogę potrafiło pokonać tylko czterech.Na ścianie pieczary bielały ogromne litery ich inicjałów: każdywłasnoręcznie wymalował je farbą.Prócz tego leżała tam mina,ogromna, pusta, rogata mina o przerdzewiałym kadłubie, którąznaleźli na brzegu i przyciągnęli tutaj.I chociaż wszyscy jużdawno przyzwyczaili się do niej, sprawiała, że w pieczarze pa-nował nastrój niepokoju, było nieprzytulnie.Ale jakże silnie tanieprzytulność ich pociągała!Dlaczego? Może dlatego, że tak wściekle biło serce, kiedy mo-gąc każdej chwili spaść do morza, wspinali się po skalnej ścia-nie.Może dlatego, że nie dobiegały tu krzyki i śmiechy z plaży,a przecież niekiedy człowiek tak pragnie skryć się przed tymgwarem, przed wszystkimi.A może dlatego, że często przycho-dzą tu do głowy najbardziej nieoczekiwane myśli i przylądekkołysze się jak dziób olbrzymiego statku, odpływającego w naj-ważniejszy rejs twego jutrzejszego życia.Może.Nie, niepodobna wytłumaczyć, dlaczego ten przylądektak ich pociągał.„Cha! cha! cha!" — zachlupało, zajęczało i zagrzmiało podnimi.To Przylądek Delfinów wciągał morze do podwodnej gro-ty pod pieczarą.Woda z siłą wdzierała się w wytworzoną pust-kę, napierała ze wszystkich stron, pchała się bezczelnie, wyła,pieniła się, żeby pa kilku minutach wychlusnąć na zewnątrz iznów z nienaturalnym śmiechem runąć pod pieczarę.Zawszebył tu wiatr i fale i w zależności od siły napierającej wody mo-rze to chichotało, urywanie i mściwie, to wzdychało ze skruchąi smutkiem, to znów parskało bezwstydnie i gniewnie.Tak, chłopców ciągnęło na przylądek także z powodu tychdziwnych odgłosów, pełnych gróźb i zagadek.Teraz milczeli, jakby Katran zaraził wszystkich swoim niezro-zumiałym milczeniem.Kryło się w nim coś niejasnego, niedo-powiedzianego, zaprawionego goryczą.Misza nie znosił gadu-łów, ale to milczenie zaczęło mu ciążyć.A może postąpił nie tak, jak należało? Może kogoś skrzywdził?— Ilka zachował się dziś jak zuch — powiedział Misza, żebyprzerwać milczenie, i wyszedł z pieczary.— Przeszedł więcej niż połowę drogi.— Najłatwiejszą połowę — sprecyzował Tolek.— No i co z tego? Najważniejsze, że się zdecydował — stwier-dził Misza.— Cóż to, nie chcesz, żeby przybył nam piąty?— Co ci też przyszło do głowy? — W głosie Tolka brzmiałauraza.— Przylądek jest duży i pieczara jest duża, a na ścianiewystarczy miejsca na malowanie inicjałów.— Myślałem, że go nie lubisz — powiedział Misza.Tchórzemprzecież nie jest, prawda? To dzielny i silny chłopiec.Jak on siędziś starał! Cały czas nurkował i nurkował.Bez wypoczynku.Trzeba było kazać mu przerwać.„Hi! hi! hi!" — rozległo się gdzieś pod nogami.— Silny jest, nie można powiedzieć — zgodził się Kostek — Alejeśli chodzi o.No, już dobrze!— Więc czego mu brak? — szybko spytał Misza, spodziewającsię, że zrozumie owo uciążliwe milczenie, ale Kostek nie odpo-wiedział, tylko zaczął obstukiwać palcem zardzewiały bokminy.— Moim zdaniem Ilka to chłopak jak należy.— Możliwe — odezwał się Tolek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]