[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypo-mniał sobie, że Sal została porwana, może wciąż jest gdzieś w pobliżu.- Tak! O Jezu! Zabrali naszą przyjaciółkę.Oni.- Użył słowa oni , choć taknaprawdę nie miał najmniejszego pojęcia czym ci oni byli.- A niech to! Niedobre wieści.- Kapitan McManus się skrzywił.- Mówiciewięc, że wzięli jeńców?- Tak! Młodą dziewczynę, dziecko właściwie! I jeszcze jednego mężczyznę.Uciekli dosłownie kilka minut temu.raptem kilka minut temu!- Wiem - odparł McManus.- Szukamy ich.Tych zwierząt! Myślimy, że to tesame bestie.Dziś popołudniu splądrowały miasto kilkanaście kilometrówna zachód stąd.Zamieniły mieścinę w pogorzelisko.Urządziły istną rzez.Zginęło dziś wielu ludzi.Kobiety, dzieci.Oficer odwrócił się i przyłożył ręce do ust.- Biały Niedzwiedziu, tutaj proszę!Ponad ramieniem mężczyzny Liam zauważył pluton żołnierzy w podob-nych wysokich kaskach i czerwonych bluzach.Wszyscy dosiadali tych dziw-nych istot, których nie zdążył jeszcze zidentyfikować.Jeden z mężczyznszybko zsiadł ze zwierzęcia i podbiegł do nich.Miał długie czarne włosysplecione w warkoczyki i smagłą skórę poznaczoną niewyraznymi bliznamipo ospie.- Wodzu?- Biały Niedzwiedz to nasz zwiadowca.Mohawk.Bez dwu zdań najlepszyw swoim fachu.- wyjaśnił McManus, odwracając się do Indianina.- Pokażkierunek.Wytropimy ich z ziemi.Jasne?- Tak.- Biały Niedzwiedz skinął głową i odszedł w kierunku gospodar-stwa.- Podejrzewamy, że kierują się na północny wschód, w stronę Miasta Tru-pów.Tam w przeszłości czmychali ich pobratymcy.Zrobimy co w naszejmocy, żeby ich dopaść, zanim tam dotrą.- Czyli właściwie kogo? - spytał Liam.Oficer spojrzał na niego ze zdumieniem.- A nie wiesz?Potrząsnął głową.- Myślałem, że to.- Nie wiedział, jak zacząć.Potwory? Demony? Wreszciez zakłopotaniem wzruszył tylko ramionami.- Ja i Bob.od niedawna jeste-śmy w tej okolicy.McManus po raz pierwszy uważniej spojrzał na jednostkę.- Dobry Boże, wielkie z ciebie chłopisko! - Odwrócił się do Liama.- Niezłykolos, co?Liam niecierpliwie pokiwał głową - rzeczywiście, klon mógł robić wraże-nie, na kimś, kto pierwszy raz go widział na oczy.- A te istoty? Te stwory?- No cóż.na pewno czytaliście w gazetach, że do pracy na plantacjach wtym rejonie wykorzystujemy eksperymentalny gatunek geników.- Potrzą-snął głową.- Evening Times i inne gazety huczały o tym, kiedy wypływa-liśmy z Londynu.W kraju od dekad wykorzystujemy tępych geników jakotaniej siły roboczej, ale ostatnie innowacje zręczne dłonie z kciukami idużo większe mózgi - umożliwiają hodowanie cholernie bystrych bestyjek.Rozpętała się przez to gorąca debata.Ludziom nie podoba się, że genicy sąna tyle mądrzy, żeby wymienić olej w silniku autolokomocyjnym albo że po-trafią podpisać się własnym imieniem.- McManus zerknął na nich badaw-czo.- Ale przecież musieliście o tym wszystkim słyszeć.Liam z zapałem pokiwał głową.- Jasne.tak, oczywiście.- A więc - kontynuował oficer - teraz testujemy te zaawansowane modelew południowych stanach.Wśród mądrzejszych geników zdarzają się feno-menalne produkty.Imponujące pod wieloma względami.Niestety, mie-wamy też z nimi problemy.Raz na jakiś czas wariują i robią się nadzwyczajzłośliwe.- Oficer nagle z zażenowaniem potrząsnął głową.- Przepraszam,jakiż ze mnie gbur.nawet nie zapytałem, z kim mam przyjemność.- Jestem Liam, Liam O Connor.A ten drągal to Bob.McManus podał Bobowi dłoń.- Miło was poznać, Bobie i Liamie.A teraz słuchajcie.spróbujemy dorwaćtych geników, zanim uda im się dotrzeć do obrzeży miasta.Zrobimy co wnaszej mocy, żeby odzyskać waszych przyjaciół.ale - nie zamierzam wasokłamywać - skurczybyki bywają nieprzewidywalne.- Co ma pan na myśli? - spyta! Liam.McManus potrząsnął głową.- Potrafią być łagodne, czułe, nawet kochające.A pózniej bez żadnegoostrzeżenia, bez wyraznego powodu i zupełnie niespodziewanie zbuntowaćsię przeciwko swoim panom.Zamieniają się w śmiertelnie niebezpiecznegadziny.Nikt nie wie, co wywołuje w nich tę transformację.- Spojrzał nastrużkę krwi krzepnącej na skroni Liama i wskazał gigantyczny okręt, któryunosił się nad ich głowami.- Na pokładzie jest pułkowy chirurg.Powinieneśpozwolić się przebadać.Pózniej pójdziemy.Liam potrząsnął głową.- Nie.muszę ją znalezć! Proszę! Muszę iść!- Potwierdzam.- Bob potakująco skinął głową.- Straciliśmy już wystar-czająco dużo czasu.Nie możemy ich zgubić.Oficer przypatrywał się im w milczeniu.- To moja siostra - powiedział wreszcie Liam, rozpaczliwie starając się ra-tować sytuację.Rzucił porozumiewawcze spojrzenie Bobowi.- Obaj jeste-śmy jej braćmi.Prawda?Bob potwierdził jego słowa nieprzekonującym skinieniem głowy.- Hmm.naprawdę nie powinienem tego robić, brać ze sobą cywili.- Oficerpodrapał się po brodzie.- Ale.cóż.no tak.utracona rodzina, teraz pewniechcecie zrobić wszystko co w waszej mocy, żeby ich odnalezć.Liam pokiwał głową.- Nie będziemy wchodzić wam w drogę.Chcemy ją po prostu odnalezć! Inaszego przyjaciela.McManus zawołał jednego ze swoich ludzi.- Sierżancie Cope? Ci dwaj cywile pojadą z nami.Zróbcie im trochę miejscaw siodłach.Sierżant, którego ciemne oczy lśniły pod rondem kasku, a resztę twarzyprzykrywał sumiasty wąs, energicznie skinął głową.- Już się robi, sir!McManus odwrócił się do Liama i Boba.- Jezdziliście kiedyś na huffie?- Huffie?- Na huffalo? - Potrząsnął głową.- Bez obaw, pojedziecie na tylnym siodle.- Zerknął na Boba.- Tobie znajdziemy bardzo duże.W tym momencie indiański zwiadowca - Biały Niedzwiedz - wybiegł z go-spodarstwa i podbiegł przez podwórze do kapitana McManusa.- Oni iść na północny wschód.- Wskazał za budynek w stronę żwirówki,którą dzisiaj rano Liam wraz z resztą dotarł do osady.- Zlady wiodą tam.- Ilu ich według ciebie jest, Biały Niedzwiedziu?- Pięćdziesięciu.Może więcej.Różnych rozmiarów.Trochę dużych.Trochęmałych.- Szybko zerknął na Liama i Boba, potem znowu na oficera dowo-dzącego.- Tylko jeden ludzki trop.Mężczyzna.Liam sprawiał wrażenie wstrząśniętego, młody oficer uniósł dłoń, żebygo uspokoić.- To może tylko oznaczać, że niosą waszą siostrę, żeby poruszać się szyb-ciej.- McManus odwrócił się do swoich żołnierzy.- Dosiąść huffów! - Potemodpiął z boku swojego hełmu miękki, skórzany woreczek i zakrył nim ucho.Wysunął z niego grube, mosiężne ramię teleskopowe, które rozłożyło sięautomatycznie, okalając szczękę.Na końcu znajdował się mosiężny ustnik.Stuknął w niego raz.- Kapitan McManus do oficera dyżurnego.Trafiliśmy na bardzo wyraznytrop.Kontynuujemy pościg lądem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]