[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jamieson roześmiał się niewesołym, ale wyrozumiałym śmie­chem.Chciał zająć jej uwagę, by się nie zorientowała, że powoli i ostrożnie wytraca wysokość.Przyspieszenie, z jakim opadał po łuku, niemal rozdzierało mu ciało i rwało płuca na strzępy, ale nie pozostało mu nic innego, jak kontynuować ten bolesny lot.Teraz był już na niebie sam, lśniący skafander jego przewodnicz­ki zniknął gdzieś w oddali.Najwyraźniej nie obejrzała się za sie­bie ani nie zauważyła zmian na swoim wskaźniku położenia.Sta­rając się, by odkryła to jak najpóźniej, podjął rozmowę:- I jak zamierza mnie pani zabić?- Za kilkanaście sekund - odparła nerwowo - silnik w pań­skim skafandrze.- Zamilkła.- Och - odezwała się po chwili -nie leci pan już za mną.Próbuje pan wylądować.Doskonale! To się panu na nic nie przyda.Zaraz do pana wracam.Jamieson znajdował się już kilkanaście metrów nad nagimi skałami, gdy nagle usłyszał jakieś trzaski w mechanizmie swojego silnika, który do tej pory pracował bezszelestnie.Śmiertelna gwał­towność tego, co się teraz zdarzyło, nie zostawiła mu ani chwili na rozmyślania.Zadziałał instynktownie.Poczuł ostry, nagły ból i ogar­nęło go przerażające wrażenie, że się pali, co odebrało mu wszelką zdolność racjonalnego rozumowania.Potem uderzył w ziemię i na oślep, automatycznie wyłączył parzący silnik, w którym nastąpiło krótkie spięcie.Stracił przytomność.Obudził się w jakimś nieprawdopodobnym świecie.Skały następowały na niego, kręciły się wokół, atakowały.Zmusił się do skupienia myśli i po chwili całkowitej pustki w głowie spo­strzegł, że nie ma na sobie skafandra.Światło go nie oślepiało, chociaż miał już tylko jeden hełm, ten od kombinezonu grzew­czego.Powoli zaczął odczuwać, że ostra krawędź skały boleśnie wbija mu się w plecy.Jeszcze oszołomiony, ale już przytomny, podniósł wzrok i zobaczył, że obok niego klęczy jego przewod­niczka.Odpowiedziała mu wrogim spojrzeniem i sucho poinfor­mowała:- Ma pan szczęście, że jeszcze żyje.Najwyraźniej zdążył pan w ostatniej chwili wyłączyć silnik.Nastąpiło w nim krótkie spięcie od opiłków ołowiu.Ma pan lekko poparzone nogi.Po­smarowałam je maścią, żeby nie odczuwał pan bólu i mógł iść.Wstała.Jamieson potrząsnął głową, by pozbyć się ostatniej mgiełki otumanienia, i spojrzał na nią pytająco, ale milczała.Jed­nak chyba zrozumiała, o co mu chodzi, bo po chwili podjęła:- Biorąc pod uwagę stawkę w tej grze, nie sądziłam, że będę miała tyle skrupułów - przyznała z irytacją.- Ale tak właśnie było.Wróciłam, żeby pana zabić, ale przecież nie zabiłabym na­wet psa, nie pozostawiając mu żadnej szansy.No więc ma pan swoją szansę, jeżeli w ogóle na tym księżycu można mówić o szansach.Jamieson podniósł się i uważnie spojrzał w jej oczy.Miał już do czynienia z twardymi kobietami, ale jeszcze nigdy nie sły­szał, by któraś tak uczciwie przedstawiała swoje intencje.Zresz­tą i tak właściwie nie miała powodu, by je teraz ukrywać.Rozejrzał się i jego oczy, przyzwyczajone do rejestrowania szczegółów, odkryły pewien brak.- Co pani zrobiła ze swoim skafandrem? Kobieta wskazała głową niebo.- Jeżeli ma pan dobry wzrok - powiedziała tonem, w któ­rym nie wyczuwało się nawet cienia sympatii - na prawo od słońca zobaczy pan ciemną plamkę, teraz już prawie niewidoczną.Zwią­załam nasze skafandry i włączyłam silnik w moim.Za jakieś trzy­sta godzin oba spadną na słońce.- Proszę mi wybaczyć - odparł zimno - ale trudno mi uwie­rzyć, że postanowiła pani zostać tu i umrzeć razem ze mną.Wiem, że ludzie oddają życie za to, co uważają za słuszną sprawę.Jed­nak niezbyt dobrze rozumiem powód, dla którego pani chce umrzeć.Na pewno podjęła pani jakieś środki i ktoś po panią przyleci.Kobieta gwałtownie się zaczerwieniła.- Nikt po mnie nie przyleci - krzyknęła.- Zamierzam panu udowodnić, że w tej sprawie nikt z naszej społeczności nie myśli o sobie.Umrę tutaj, bo oczywiście pieszo nigdy nie dotrzemy do Pięciu Miast, a kopalnie platyny są jeszcze dalej.- Czysty idiotyzm! - wykrzyknął Jamieson.- Po pierwsze to, że pani została ze mną, niczego jeszcze nie dowodzi.no, może tylko pani głupoty.Po drugie takie postępowanie wcale nie budzi we mnie podziwu.Jednak cieszę się, że pani została i jestem wdzięczny za maść, którą posmarowała pani moje opa­rzenia.Ostrożnie wstał i spróbował przejść kilka kroków, najpierw w prawo, potem w lewo.Powróciły lekkie mdłości i oszołomie­nie, ale zwalczył je siłą woli.- No cóż! - skomentował na głos takim samym zimnym to­nem, jakim mówił do tej pory.- Nie boli, ale jestem osłabiony.Mam jednak nadzieję, że do wieczora maść zadziała.- Przyjmuje pan swoje położenie zadziwiająco spokojnie -zauważyła cierpko Barbara Whitman.Jamieson pokiwał głową.- Zawsze z zadowoleniem witam fakt, że jeszcze żyję, a po­za tym nie tracę nadziei, że zdołam panią przekonać co do słusz­ności moich sugestii w sprawie Planety Carsona.Roześmiała się sucho.- Chyba nie zdaje pan sobie sprawy z tego, w jakim niebez­pieczeństwie się znaleźliśmy.Jesteśmy o dwanaście dni na pie­chotę od cywilizacji.licząc po sto kilometrów marszu dzien­nie, co oczywiście jest niewykonalne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl