[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Głos szedł spod ziemi, z głębi tego pieprzonegobagniska.Powiadam wam, nie doczekamy Bożego Narodzenia.Wyzdychamy tuwszyscy jak szczury.Felczer cofnął się nieznacznie, dając jednocześnie znak kolegom, żeby niesprzeczali się więcej z Galem.Teraz należało go po prostu jak najszybciejnakarmić, napoić zdobycznym kirschem - jego zapasy topniały w zastraszającymtempie, ale na szczęście McBride zawczasu zabezpieczył kilka butelek na potrzebykolegów - i położyć spać.- To ona.- Nie spostrzegli, kiedy obok nich stanęła dziewczyna.- Bestia.Gale odwrócił się ku niej z szybkością atakującego węża.Schwycił zaramię i ścisnął tak mocno, że aż zaskomlała z bólu.- Służysz jej? - Jego brudną, nieogoloną twarz wykrzywił konwulsyjnygrymas.- Jesteś służką Szatana? - Fuks zerwał się z ziemi i zaczął przerazliwieszczekać.- Gadaj albo zabiję!Zwariował, przemknęło przez głowę Snowowi.Zawsze był trochęnienormalny, ale teraz zwariował do reszty.Dziewczyna roześmiała się histerycznie.- Zabijesz? Ty już mnie zabiłeś, durniu.Zabiliście nas wszystkich.Kaznodzieja aż się cofnął, słysząc ten śmiech, wysoki i ostry jak zgrzytostrza po krawędzi puszki.Wypuścił ją, po czym sflaczał nagle i jakby zapadł sięw sobie.- Co tu się dzieje? - wyszeptał.Głowa znów zwisła mu na piersi.- SłodkiJezusie, co tu się dzieje?* * *Tuż po przybyciu Grietkin do klasztoru przeorysza oprowadziła ją pozakonnych włościach.Nie było tego wiele - pole, dzierżawione przez okolicznychgospodarzy w zamian za ziarno, łąka, gdzie Krzywy Fons wypasał klasztornebydło, sad i warzywnik.Płaty bielonego płótna znaczyły soczystą zieleń trawy.Nieopodal, na błoniu dwie dziewuszki z sąsiedniej wsi wypasały gęsi.Przy kuchniżywo uwijał się młynarczyk, wyładowując worki z mąką.Pod murem trzechnajemnych robotników ostrzyło kosy - szykowali się do sianokosów.Od stronydrogi turkotały wozy, owinięte w półprzezroczysty tuman pyłu, zza któregoczasami rozlegał się flegmatyczny głos furmana przemawiającego do koni i ostrytrzask biczyska.Dziwne, ale wszystko to - nawet kaczeńce w przydrożnym rowie -wydawało się małej Grietkin jakieś większe i bardziej jaskrawe niż tam, skądprzybyła.- Czy oni wiedzą? - ośmieliła się zapytać, kiedy wiejska kobieta z koszempełnym jaj pokłoniła się nisko przed przeoryszą, prosząc o modlitwę w intencji jejnajmłodszego syna.Matka Godelieve obróciła ku niej twarz, wówczas jeszcze bez wieluzmarszczek, których przyczyniła jej wojna, lecz surową i pozbawioną nawet cieniarumieńca.- Tak, wiedzą, kim jesteśmy - odpowiedziała powoli.- Ale czy wiedzą, co robimy? - nalegała Grietkin.Spędziła w beginażuzaledwie kilka dni i nie nabawiła się jeszcze lęku przed matką Godelieve.Niewiedziała też, że pewnych pytań po prostu nie należy zadawać.- Czy znają wzory?Czoło przeoryszy przecięła zmarszczka, ale zaraz zablizniła się, tak jakznikają kręgi na wodzie.Matka Godelieve z rzadka folgowała złości.- Wiedzą, że chronimy ich przed bestią - rzekła.- To starczy.Wzorów zaśnie poznasz nawet ty, chyba że pewnego dnia położą na twojej piersi ten znak.-Zacisnęła dłoń na dużym krzyżu, który zawsze nosiła na szyi.Dziewczynka spuściła wzrok.Wyczuwała, że matka Godelieve nie uważajej za godną pracy, do której została powołana.Zmierć długo omijała kamiennemury beginażu.Grietkin, przyjęta na miejsce starej Hendrikki, która zmarłaostatniej zimy, była pierwszą od dawna nowicjuszką.Jej wysoki, młodzieńczygłos, szybki stukot stóp na nieskazitelnie czystych posadzkach, niecierpliwe palce,plączące nici - wszystko to irytowało starsze beginki.Powoli, niemalniepostrzeżenie, przykrawały ją do swoich oczekiwań, tak samo jak przycina sięwybujałe gałązki w żywopłocie, póki nie stopią się z resztą krzewu i nie osiągnąpożądanego kształtu.Jednakże właśnie w tamtych czasach coś się bezpowrotniezepsuło, a potem pęknięcie między nią i resztą wspólnoty tylko się poszerzało.Bunt narastał powoli, ukryty głęboko pod warstwami nici, wplatanych codzienniew wątek gobelinów, zagłuszany słowami modlitw i dzwiękiem carillonu, ażwreszcie, świeży i silny jak pęd chwastu, przebił się na powierzchnię.Tamtego odległego dnia po długim milczeniu matka Godelieve powiedziałajeszcze jedno:- Wiedzą, że cały ich świat, wszystko to - zatoczyła wąską dłonią łuk,wskazując błonia, gdzie robotnicy mozolili się już z sianem, i drogę, którą właśnieprzeciągały dwa wozy - budzi się co świt i usypia bezpiecznie, ponieważ mynieustannie trudzimy się nad krosnami i każda nić, wplatana przez nas we wzór,nową zaporą oddziela ich od bestii.Jesteśmy strażniczkami ich narodzin i dobrej,cichej śmierci we własnych łóżkach, rozstań i szczęśliwych powitań, zabawmłodości i starczych smutków.Pozwalamy słońcu wstawać nad tą ziemią i świecićgwiazdom.Pozwalamy im również nie wiedzieć nic więcej.To łaska, dar możenajwiększy ze wszystkich.Grietkin przypomniała sobie tamtą rozmowę, obserwując ze szczytuklasztornego muru żołnierzy w okopach.Ich monotonna krzątanina - przeglądy wpełnym uzbrojeniu, czyszczenie karabinów, napełnianie worków piaskiem,podwyższanie ścian i umacnianie stanowisk strzeleckich - wydawała się jejcałkowicie pozbawiona sensu, bo przecież kiedy pociski zaczynały padaćnaprawdę blisko, mogli jedynie kulić się na dnie swoich misternych wykopów.Jednakże wciąż przypominali jej tamtych wieśniaków sprzed lat, którzy tuż zamurem beginażu toczyli życie pełne wszystkich smaków i barw, których onazostała pozbawiona.Tyle że nie pozostała już żadna tajemnica do strzeżenia iżaden gobelin nie oddzielał ich od bestii.Za to ją niewidzialna nić nadal przyciągała do łóżka matki Godelieve, choćnawet teraz, oślepiona pod warstwą bandaży i przykuta do pryczy, stara zakonnicapotrafiła ją zranić jak nikt inny.Rozpoznawała dziewczynę nieomylnie - po rytmiekroków, szeleście sukni po kamieniach posadzki, nerwowym falowaniu oddechu.Nie podnosiła już głowy, ukrytej w głębokiej niecce wyleżanej poduszki, lecz zzabandaży nieodmiennie podnosił się szept:- Zrób to, Grietkin.Zrób to wreszcie.Zrób to, zanim będzie za pózno.Słowa, powtarzane w nieskończoność, słabły w końcu i zlewały się zszumem deszczu, a Grietkin odchodziła, pod zaciśniętymi powiekami tłumiąc łzy.Ale dzisiaj, pierwszy raz od dawna, poczuła gniew.- Dlaczego miałabym to zrobić? - Zaciśnięta krtań zniekształcała słowa wpiskliwe skrzeki.- Tylko ty pozostałaś.- Mnie już tu nie ma, matko Godelieve - przerwała ze złością Grietkin.-Pozwoliłaś mi odejść, więc odeszłam.- Musisz ich strzec - wyszeptała stara zakonnica, lecz z jej głosu znikłagdzieś dotychczasowa pewność.- Ocalić, zanim wymorduje ich bestia.- A wówczas zrobią to sobie sami, bez pomocy bestii! - Roześmiała sięochryple.- Zresztą i tak nie zdołałabym tego zrobić.Nic nie pozostało.Nie magobelinów, kościoła, carillonu.- Nasza Pani znajdzie sposób.Wystarczy wyciągnąć rękę, a włoży w niąnarzędzie.Tyle że to ja jestem twoim narzędziem, pomyślała Grietkin.Znówpróbujesz mnie kształtować, tak samo jak przez lata wedle swoich snów i pragnieńnadawałaś kształt kobiercom w podziemiu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]