[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdarzyło mi się to raz, jak jeszcze byłem starpomem na “Swierdłowskim Komsomolcu”.- Dubinin potrząsnął gło­wą.- Jakbyś w bębnie siedział, kiedy wszystkie te gumowe płytki zaczy­nają walić w kadłub.- Niestety, na to wiele nie poradzimy.- Siedemdziesiąt pięć procent mocy!- Gdyby zdjąć z kadłuba okładzinę, wyciągnąłbym jeszcze węzeł.- Nie radzisz nam tego poważnie?- Nie - zgodził się Dubinin.- Jak puszczą w nas torpedę, ta guma może zadecydować o życiu lub śmierci.Rozmowa urwała się w tejże chwili, gdyż po dziesięciu minutach pracy reaktor osiągnął pełną moc pięćdziesięciu tysięcy koni.Hałas pompy wzmógł się znacznie, lecz nadal słyszało się w pomieszczeniu głos rozmówcy.Przy podobnym obciążeniu stara pompa hałasowała jak ze­spół rockowy na koncercie.Dubinin dobrze zapamiętał, jak dźwięk wwiercał mu się w ciało.Teraz nareszcie cisza, w dodatku z tym amorty­zowanym postumentem.Komendant stoczni obiecywał, że znacznie obniży się emisja hałasu i dotrzymał słowa.Po kolejnych dziesięciu minutach Dubinin osłuchał i opukał wszystko, co potrzeba.- Zmniejszyć moc! - rozkazał.- No i jak, Walentinie Borisowiczu?- KGB wykradła to Amerykanom?- Tak sobie wyobrażam - odrzekł admirał.- Niech no spotkam jakiegoś szpiega, zaraz go wycałuję!Motorowy frachtowiec “George McReady” brał przy nabrzeżu ładu­nek.Statek był sporych rozmiarów, dziesięcioletni, napędzany potężny­mi morskimi silnikami Diesla i przeznaczony do przewozu drewna.W ła­downiach mieściło się trzydzieści tysięcy ton tarcicy lub, jak w tym wypadku, okorowanych pni.Japończycy woleli przeważnie sami ciąć budulec, gdyż w ten sposób pieniądze na przeróbkę zostawały w kraju, zamiast odpływać za granicę.Transportem zakupionego budulca miała się zająć strona amerykańska, lecz nawet to ustępstwo Japończyków wymagało dziesięciu miesięcy negocjacji.Japonia to kraj może malow­niczy dla turystów, lecz niesłychanie drogi.Pod czujnym okiem pierwszego oficera żurawie portowe przenosiły drzewne pnie z ciężarówek do specjalnie przystosowanych ładowni stat­ku.Załadunek toczył się wyjątkowo sprawnie; jeszcze jeden znak, że automatyzacja czynności dokerskich odmieniła postać żeglugi handlo­wej.Z załadunkiem “George’a McReady’ego” można było się uwinąć w czterdzieści godzin, rozładować zaś cały statek w trzydzieści sześć, dzięki czemu jednostka bardzo prędko mogła wyruszyć w kolejny rejs.Niestety, załoga nie cieszyła się przez to zbyt długo z pobytu na lądzie.Armatorzy przejmowali się jednak bardziej swoimi opłatami portowymi i czasem straconym na wyładunku niż stratami, jakie z powodu nowej techniki poniesie personel portowych spelunek i innych przybytków dla marynarskiej klienteli.- Pete, złapałem pogodę - zawołał trzeci oficer.- Nie za dobrze.Pierwszy oficer spojrzał na wydruk prognozy i jęknął tylko.- Właśnie, jakiś gigantyczny niż znad Syberii.Ledwo wypłyniemy, zacznie nami huśtać, a front za szeroki, żeby próbować opłynąć bokiem.Pierwszy oficer aż gwizdnął na widok liczb.- Lepiej dobrze gap się w ten swój radar, Jimmy.- Spokojna głowa.Jak nasz ładunek pokładowy?- Tylko te trzy patyki, co widzisz.Oficer pokiwał głową i wydobył ze schowka lornetę.- Rany boskie, pospinane łańcuchami!- Dlatego nie możemy ich wsadzić pod pokład.- Niesamowite! - Trzeci oficer nie wierzył własnym oczom.- Już rozmawiałem o tym z bosmanem.Kazałem mu na mur przywią­zać te pnie, żeby ani drgnęły.- Dobry pomysł, Pete.Jeżeli sztorm będzie taki jak w prognozie, nie wychodź na pokład bez deski surfingowej.- Kapitan ciągle na plaży?- Na razie tak, miał się zjawić o czternastej.- Tankowanie skończone.O siedemnastej mechanik zapuszcza diesle.To co, podnosimy trap o szesnastej trzydzieści?- Zgadza się.- Niech to szlag, człowiek nawet nie ma czasu pójść na dziewczynki.- Powiem staremu o prognozie meteo.Ta pogoda może nam przedłu­żyć rejs.- Kapitan się ucieszy.- Jak my wszyscy.- Ty, ale zaraz.Jeżeli popieprzy się od tego harmonogram portu, może uda mi się.- A mnie razem z tobą, kolego - Pierwszy oficer uśmiechnął się ma­rzycielsko.Obaj byli kawalerami.- Piękny, prawda? - odezwał się Fromm.Pochylił się i jeszcze raz spojrzał przez przezroczystą taflę na metal.Ramię manipulatora zdjęło plutonowy element z wrzeciona obrabiarki, umożliwiając oględziny.Kontrola niewiele już wprawdzie wnosiła, ponieważ jednak i tak trzeba było przenieść rdzeń przed dalszym ciągiem obróbki, Fromm postanowił przyjrzeć się dziełu.Najpierw oświetlił metal mocną latarką, lecz zaraz pstryknął wyłącznikiem, gdyż zupełnie wystarczało światło spod sufitu.- Naprawdę olśniewający - zauważył Hosni.Przedmiot, który oglądali, był tak gładki, że wydawał się zrobiony ze szkła.W istocie jego powierzchnia miała o wiele większą gładkość niż szkło.Zewnętrzna powierzchnia została wyszlifowana tak równo, że je­dyne zniekształcenia spowodowała siła przyciągania ziemskiego.Gołym okiem nie dało się dostrzec jakichkolwiek nierówności, mieszczących się swobodnie w zakresie, który określił Fromm, obliczając kody hydro-kinetyczne na swoim komputerze.Zewnętrzna powierzchnia wywiniętego cylindra była doskonale gład­ka i odbijała światło niczym przedziwna soczewka.Kiedy mechaniczne ramię obracało cylinder wzdłuż osi podłużnej, odbicie lamp sufitowych w metalu nie przesunęło się i nie zamigotało, co nawet Niemiec uznał za rzecz zupełnie niezwykłą.- Nigdy bym nie uwierzył, że się nam tak uda - szepnął Hosni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl