[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Może ja nie wiem dużo o radarach i sonarach - powiedział - ale jedno to wiem na pewno.Tej wielkości wodoszczelne pudło wyrwie się.Mając taką pławność, musi się wyrwać z uchwytów.Chyba że będzie miało balast.Hardin otworzył wodoszczelną komorę.- Wezmę je na próbę wypełnione wodą.Jeśli z wodą wytrzyma, to potem wyłożę je warstwą ołowiu.Sądzi pan, że może ściągać jacht?Culling obejrzał pudło ze wszystkich stron.- Trudno teraz powiedzieć, doktorze.Jacht ma wypracowany profil kadłuba.Trudno powiedzieć, co taka mała zmiana może spowodować.- Ukucnął i wymacując dłońmi, obliczał objętość, a czynił to w sposób, w jaki dobry kucharz ocenia wagę kury.- Ja bym to zrobił trochę mniejsze.Hardin przykucnął przy nim i krytycznie spojrzał na swoje dzieło.- Chyba ma pan rację, psiakrew!Culling wycofał się powoli spod jachtu jak krab i ostrożnie wyprostował swoje stare kości.Masując dół pleców kościstymi dłońmi powiedział: - Będzie pan wiedział, jak pan sprawdzi na morzu.Po raz pierwszy od dnia katastrofy był znów na wodzie.Wypływając na kanał La Manche wąskim przesmykiem między skałami przeraził się widoku wielkiego tankowca.Na tle wysłonecznionego lustra wody statek rysował się ostro jak zabawka na gładkiej stalowoniebieskiej desce.Tankowiec był pusty, rdzawoczerwony i czarna część kadłuba siedziała wysoko nad falą.Nadbudowa kłuła oczy bielą.Inne statki w kanale wydawały się przy nim malutkie, a przecież mógł mieć najwyżej jedną czwartą wielkości Lewiatana.Strach szybko jednak wyparował dzięki sprawności Łabędzia.Dzielnie przebijał się przez stłoczoną falę, tnąc ją bez przechyłów i kołysania na burty.A w kanale nieregularna ostra fala właśnie wzbierała.Dobry żaglowiec, pomyślał Hardin, bez skłonności do dryfu.Miał włączony silnik pomocniczy, gdyż początkowo nie był pewien, czy nie będzie mu potrzebny przy wydostawaniu się wąskim przesmykiem portowym, ale okazało się, że jacht dobrze idzie do nawietrznej i aby wpłynąć do kanału wystarczył jeden prawy hals.Mając teraz wiatr z rufy i płynąc pod grotem i fokiem, skierował się na wschód trzymając się blisko angielskiego brzegu.Z lekkim niepokojem obserwował procesję statków na zewnętrznym torze wodnym.Jeszcze nigdy nie widział tylu wielkich statków w jednym miejscu i w jednym czasie.Przeważały tankowce, rudowce i zbożowce, epatując głęboką czernią na tle roziskrzonej wody.Były wielkie, wysokie.Frachtowce wydawały się przy nich małe.Te, które należały do starej generacji, miały pokłady zabudowane żurawiami i dźwigami; na nowocześniejszych widać było sterty klockowatych kontenerów.Procesja statków w czerni, anonimowych stworów, stała się szybko bardzo monotonna.Na jej tle biały bananowiec z jaskrawozielonymi pasami wydawał się czymś niecodziennym.Był to piękny statek o miłej dla oka linii, dumnie dźwigał gwiazdę Dawida na szerokim kominie.Przypomniało to Hardinowi podróż do Izraela w towarzystwie Karoliny.Dzień się kończył.Hardin zlustrował brzeg, charakterystyczne punkty porównał z mapą i przygotował dwie kotwice.Procesja statków zgodnie i godnie płynęła ku czerwonej tarczy słońca zawieszonej nisko nad morzem.Po pewnym czasie chmury i skrzenie na wodzie, i pokład jachtu zabarwiły się na czerwono, by po chwili spopielacieć.Wody kanału stały się granatowostalowe, nie szare, jak północny Atlantyk, ale intensywne, jakby czerpały swą barwę z żyznych ziem Anglii i Francji.Zapadł prawie mrok, gdy Hardin wpłynął do portu Portland.Znalazł kotwicowisko blisko wyjścia z portu, opuścił żagle i wyczerpany padł na koję.Obudził się o świcie.Po dniu spędzonym przy żaglach ręce i mięśnie miał jeszcze sztywne, dłonie piekące.Głodny jak wilk zjadł kilka jabłek, kawał sera, płatki.Zaparzył sobie kawę.Następnie cicho jak duch opuścił kotwicowisko przy lekkiej porannej bryzie.Koło dziewiątej wiatr był mocniejszy.Na pełnych żaglach Łabędź znalazł się przed wieczorem w Chichester na kotwicowisku.Laminatowe pudło, przymocowane do dna, absolutnie nie wpływało na zachowanie jachtu czy to po nawietrznej, czy w fordewindzie, czy też na półwietrze.Następnego poranka obudził się późno.Już miał podnosić żagle, kiedy zjawił się patrol policji portowej.Podpłynął motorówką.Towarzyszący policji funkcjonariusz celny poprosił o zezwolenie na wejście na pokład.Hardin przedstawił dokumenty jachtu i swój paszport.W motorówce pozostał policjant z psem.- Przypłynął pan z Fowey? - zapytał grzecznie funkcjonariusz.- Przez Portland.- Dokąd pan płynie?- Do Rotterdamu.I na wędrówkę po Renie.- Nie zajmiemy panu dużo czasu.Może pan nam towarzyszyć albo robić swoje.- No to będę robił swoje.Funkcjonariusz celny zażądał psa.Policjant spuścił go ze smyczy.Skundlony owczarek niemiecki przeskoczył na pokład jachtu pod linkami bezpieczeństwa i trapikiem zbiegł do kabiny.Hardin zadecydował, że przy lekkiej bryzie weźmie genuę.Poszedł do przedniego luku, wyjął żagiel i wracając przecisnął się koło celnika, który przeglądał bakistę.Pies skowyczał podniecony.Hardin podrapał go za uszami.- Co on robi? - spytał o psa.- Charlie wącha - odparł celnik.- Narkotyki?- Materiały wybuchowe.Hardin ze zrozumieniem pokiwał głową.Oczekiwał tego.Irlandzcy terroryści stanowili poważną groźbę.A ten niby-celnik jest na pewno ze Scotland Yardu.- Przeszukujecie każdy jacht, który tu się pojawia?- Na wyrywki.I rozpoznajemy obcych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]