[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak to niczego się nie dowiedziałeś? Kto to był?- Madeleine.- A więc żyje?- Wayne, to nie ta Madeleine o jakiej myślisz, kobieta z krwi i kości.To była ta Madeleine, która nie zostawia śladów na śniegu.- Quentinie, bardzo chciałbym ci pomóc, ale wcale nie ułatwiasz mi tego zadania.- Jeśli chcesz, możesz nadal wierzyć, że oszalałem, Wayne.Ale nie przerywaj śledztwa.- Quentinie, ja naprawdę próbuję ci uwierzyć Ale znasz mnie, jestem adwokatem.Potrafię zachowywać się tak, jakbym wierzył mojemu klientowi, niezależnie od tego, czy rzeczywiście mu wierzę, czy nie.Nauczyłem się tego, oglądając proces O.J.Simpsona.- W porządku, Wayne.Wszystko jest super.- To znaczy co.- Wizyta Madeleine.Mój adwokat, który nie może mi uwierzyć, chociaż stara się z całych sił.Detektywi, gubiący kuriera.Nawet jeśli niczego nie znajdą, chcę żeby śledztwo szło pełną parą.- A właśnie, skoro już o śledztwie mowa, tamten dom zapisany jest na nazwisko niejakiej Anny Laurent Tyler.Prawdopodobnie odziedziczyła go po swojej matce, Delii Forrest Laurent, której z kolei został on zapisany w testamencie przez zmarłego małżonka.Zbudował go także jakiś Laurent, w początkach dziewiętnastego wieku.- Masz adres Anny Laurent Tyler? - Quentin zapisywał podawane nazwiska.Przypomniał sobie, że na cmentarzu widział jakąś Delii Forrest Laurent, Oddaną Żonę, dzielącą nagrobek z Theodorem Aureliusem Laurentem, Ukochanym Mężem.- Jasne - odpowiedział Wayne - ale jest to adres tego domu.- Anna Laurent Tyler.To już coś.Szef policji w Mixinack powiedział mi, że staruszka ma zamężną córkę.Prawdopodobnie nie wyszła za żadnego Duncana, ale może uda nam się znaleźć jego prawdziwe nazwisko w lokalnych gazetach.Trzeba przeszukać ogłoszenia i znaleźć to o pannie Tyler, wydawanej za mąż przez swą matkę, Annę Laurent Tyler.- Kiedy to mogło być?- Zacząłbym od gazet sprzed trzech lat, sukcesywnie cofając się w tył.Skąd mogę wiedzieć, kiedy to było? Jeśli dziś dowiem się czegoś więcej od komendanta Bolta, na pewno cię poinformuję.- Dziś? - zdziwił się Wayne.- Udaję się z powrotem do stanu Nowy York.Do Mixinack.- Oszalałeś? Co cię napadło?- Och, napadło to mało powiedziane.Coś ściga mnie i depcze po piętach, gdziekolwiek się ruszę.Pomyślałem więc sobie, że w jaskini lwa będzie równie bezpiecznie, jak gdzie indziej.- Czy mam przez to rozumieć, że już nie tęsknisz za swoją żonką, tak jak myślałeś?- Powiedzmy, że ostatnie spotkanie było wyjątkowo bolesne.- Współczuję ci, Quentin.Posterunek, któremu szefował komendant Bolt mieścił się w pięknym, starym budynku, typowej siedzibie władz miejskich, wzniesionej z ogromnych kamieni, z klasycznymi kolumnami i lwami, strzegącymi wejścia.Na tyłach budowli stały dwa policyjne wozy, zaparkowane na zarezerwowanych miejscach.Quentin postawił wynajętego Taurusa na jednym z miejsc przeznaczonych dla interesantów, wszedł do środka i zaczął błądzić po piętrach w poszukiwaniu posterunku.Najwyraźniej znalazł się w jednym z tych małych miasteczek, w którym wyznawano zasadę, że jeśli nie wiesz gdzie coś się mieści, najprawdopodobniej nie masz żadnego interesu, by to znaleźć.Na pewno poprosiłby o jakieś wskazówki, ale w budynku nie było absolutnie nikogo.Jednak w którymś z pomieszczeń ktoś pisał na maszynie.Po krótkich poszukiwaniach udało mu się ustalić, że rytmiczne stukanie dochodzi zza drzwi bez żadnego oznaczenia, znajdujących się w podziemiach.Zapukał.- Proszę wejść - usłyszał kobiecy głos.Wsunął głowę przez drzwi.- Ja tylko szukam posterunku policji.- Właśnie go pan znalazł.- To tutaj? Naprawdę?- Przecież mówię.- Jestem umówiony z komendantem Boltem.Sekretarka palcem wskazała na znajdujące się za jej plecami zamknięte drzwi i wróciła do przerwanego pisania.Quentin nie zdawał sobie sprawy, że maniery rodem z przestronnych gmachów nowojorskiej biurokracji zdołały się rozpowszechnić, aż tak daleko na północ.Quentin zapukał do drzwi komendanta, na których również nie było żadnej wywieszki.Tym razem do środka zaprosił go męski głos.Bolt był potężnym chłopem o włosach ostrzyżonych po wojskowemu, na zapałkę, ale nie miał w sobie ani śladu surowości, która zawsze kojarzyła się Quentinowi z takim wyglądem.Ubrany był w mundur nieco przyciasny, jak na mężczyznę o jego posturze, i trochę wygnieciony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]