[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jesteśmy tolerowani, lepiej lub gorzej, przez różne obce stworzenia na planetach, na któ­rych uda się nam zaczepić.Oto, co rozumiem przez wygnanie.- Nawet gdyby Ziemia wciąż istniała, nie bylibyśmy w stanie na nią wrócić.Nie z Hydros.To Hydros jest naszym domem, nie Ziemia.A nikt nie wygania nas z Hydros.- Tak, lecz wypędzają nas z Sorve.Przynajmniej temu nie może pani zaprzeczyć.Wyraz jej twarzy, dotychczas kpiący i trochę niecierpli­wy, teraz złagodniał.- Pan to odczuwa jako wygnanie, ponieważ nigdy nie mieszkał pan gdzieś indziej.Dla mnie wyspa to tylko wyspa.Tak naprawdę wszystkie są do siebie podobne.Mieszkam na jednej przez chwilę, potem zaczynam odczuwać potrzebę zmiany i płynę dalej.Przez moment poczuł rękę Sundiry na swojej.- Wiem, dla pana to musi być coś innego.Przykro mi.Lawler odkrył, że rozpaczliwie pragnie zmienić temat.Ten był całkowicie niewłaściwy.Zaczynał budzić w niej litość, a to znaczyło, że reagowała na coś, co odbierała jako jego użalanie się nad sobą.Rozmowa, która wystartowała z nieprawidłowej nogi, nadal podążała złym kursem.Za­miast opowiadać o wygnaniu i o wzruszającym losie bied­nych, bezdomnych istot ludzkich, rozsypanych jak ziarnka piasku po całej galaktyce, powinien był powiedzieć jej, jak szałowo wyglądała w wodzie, gdy dała tego ukazującego pupę nura, i zapytać, czy nie chciałaby już teraz pójść do jego chaty na małą obłapkę przed obiadem.Na to było już jednak za późno.A może nie? Po chwili spytał:- Jak tam kaszel?- Świetnie.Jednak chciałabym dostać jeszcze trochę tego lekarstwa.Zostało zaledwie na parę dni.- Kiedy się skończy, proszę przyjść do mojej waragi po kolejną porcję.- Przyjdę - powiedziała.- Chciałabym też popa­trzeć na te przedmioty, które pan ma z Ziemi.- Oczywiście, jeśli pani chce.Jeśli panią interesu­ją, opowiem pani, co o nich wiem.Jednak większość lu­dzi szybko traci zainteresowanie, kiedy zaczynam opo­wiadać.- Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jest pan zafa­scynowany Ziemią.Nie spotkałam dotąd nikogo, kto my­ślałby o niej tak dużo.Dla większości z nas Ziemia jest po prostu miejscem, gdzie dawno temu mieszkali nasi przod­kowie.Jednak w rzeczywistości ten fakt leży poza granicami naszego rozumienia.Poza naszym zasięgiem.Myślimy je­dynie o tym, jak mogli wyglądać nasi ojcowie.- Ze mną jest inaczej - powiedział Lawler.- Nie wiem dlaczego.Myślę o wielu rzeczach znajdujących się poza moim zasięgiem.Na przykład o tym, jak to jest żyć na lądzie.W miejscu, gdzie pod stopami jest czarna ziemia i wyrastające z niej rośliny, ot tak, po prostu, na otwartym powietrzu - rośliny dwadzieścia razy wyższe od człowieka.- Chodzi panu o drzewa? - Tak, drzewa.- Wiem o drzewach.Są takie fantastyczne.Mają pnie tak grube, że nie można ich objąć ramionami.Całe pokryte są grubą, brązową, szorstką skórą.Niewiarygodne.- Mówi pani tak, jak gdyby je pani widziała - po­wiedział Lawler.- Ja? Nie, jak mogłabym? Urodziłam się na Hydros, jak pan.Znałam jednak ludzi, którzy żyli na światach lądowych.Kiedy byłam na Simbalimak, spędzałam dużo czasu z męż­czyzną z Sunrise i on opowiadał mi o lasach i ptakach, o gó­rach i wszystkich innych rzeczach, których nie mamy tutaj.O drzewach.Owadach.Pustyniach.To było zadziwiające.- Tak to sobie wyobrażam - powiedział Lawler.Ta rozmowa nie uszczęśliwiała go bardziej niż poprzednia.Nie chciał słyszeć o lasach, ptakach czy górach, ani o mężczyźnie z Sunrise, z którym spędzała dużo czasu na Simbalimak.Przyglądała mu się dziwnie.Zapadła gęsta cisza.Cisza z podtekstem, chociaż za nic nie rozumiał znaczenia tego podtekstu.Potem powiedziała innym, szorstkim tonem:- Pan nigdy nie był żonaty, prawda, doktorze? - Py­tanie było równie nieoczekiwane jak Skrzelowiec skaczący przez konia.- Raz.Niezbyt długo.To było dość dawno temu, fa­talna pomyłka.A pani?- Nigdy.Chyba nie wiem, jak to się robi.Związać się na zawsze z jedną osobą - to wydaje się dziwne.- Mówią, że to możliwe - zauważył Lawler.- Na­wet na własne oczy widziałem, jak to się robi.Jednak, oczy­wiście, sam w tym względzie mam niewielkie doświadczenie.Kiwnęła głową.Wydawała się z czymś zmagać.On rów­nież, i dobrze wiedział, co to takiego: niechęć do przekro­czenia narzuconych sobie ograniczeń, po odejściu Mireyl, niechęć do narażania się na ryzyko nowego bólu.Z czasem przywykł do swego skromnego, zdyscyplinowanego życia.Więcej niż przywykł; wydawało mu się tym, czego pragnął, zaspokojeniem jego najskrytszych potrzeb.Niczego nie ry­zykujesz, nic nie tracisz.Czyżby czekała, aż wykona pier­wszy ruch? Tak to wyglądało.No tak, tak to wyglądało.Tylko czy on to potrafi? Czy mógłby to zrobić? Jak w pu­łapce otoczył się murem obojętności i wydawało się, że nie ma sposobu, aby zdołał się z niej wydostać.Łagodna letnia bryza, nadciągająca z południa, przynios­ła zapach jej wilgotnych od morskiej wody włosów i za­trzepotała jej szatą, przypominając Lawlerowi, że dziewczy­na pod nią jest naga.Pomarańczowe światło zachodzącego słońca, odbijające się od jej nagiej skóry, zmieniło porasta­jące ją blade, delikatne, prawie niewidoczne włoski w złoto, tak że jej piersi lśniły w wycięciu sukni.Jej ciało było wciąż wilgotne po pływaniu.Małe, kremowe sutki stwardniały od łagodnego wieczornego chłodu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl