[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiło się, szamotało i skręcało w jej uścisku, wrzeszcząc, żeby je puściła, jednocześnie pożądliwie wykorzystując jej ciało, ale nie zamierzała go uwolnić.„I co się stanie, kiedy w końcu go puszczę?” - zastanawiała się rozpaczliwie.„W jaki sposób zechce mi odpłacić?”Nie wiedziała.* * *Deszcz lał jak z cebra i niebawem miał zmienić ziemię w kamiennym kręgu w kałużę błota.„Zasłońcie czymś drzwi!” - krzyknął Eddie.- „Nie pozwólcie, żeby zmył je deszcz!”Roland zerknął na Susannah i zobaczył, że wciąż walczy z demonem.Miała przymknięte oczy i usta wykrzywione złowrogim grymasem.On nie widział i nie słyszał demona, ale wyczuwał jego gniewne i przestraszone ruchy.Eddie zwrócił zalaną deszczem twarz do rewolwerowca.„Nie słyszałeś?!” - wrzasnął.„Zasłoń czymś te cholerne drzwi, i to już!”Roland wyjął z plecaka jedną ze skór i chwycił ją za dwa rogi.Potem rozłożył ręce i nachylił się nad Eddiem, tworząc prowizoryczny namiot.Koniec drewnianego rylca Eddiego był oblepiony błotem.Eddie otarł go o rękaw, pozostawiając smugę koloru czekolady, a potem ponownie zacisnął kij w dłoni i pochylił się nad rysunkiem.Drzwi nie były dokładnie takie same jak te po stronie Jake’a - tamte były o jedną czwartą większe - ale dostatecznie duże, żeby chłopiec mógł przez nie przejść.jeśli klucze spełnią swoje zadanie.„Masz na myśli to, czy on w ogóle ma klucz, no nie?” - pomyślał Eddie.„A jeśli go upuścił.albo dom sprawił, że wypadł mu z ręki?”Pod kółkiem symbolizującym klamkę narysował prostokąt, zastanowił się, a potem nakreślił znajomy kształt dziurki od klucza.Zawahał się.Pozostało jeszcze coś, ale co? Trudno mu było zebrać myśli, gdyż miał wrażenie, że przez głowę z rykiem przelatuje mu tornado, huragan miotający przypadkowymi skojarzeniami zamiast porwanymi gdzieś stodołami, wygódkami i kurnikami.- No, kochasiu! - zawołała za jego plecami Susannah.- Cosik słabniesz! Co jest? Myślałam, że twardy z ciebie chłopak!„Chłopiec.” Właśnie.Zaostrzonym końcem kija starannie napisał na drzwiach CHŁOPIEC.I gdy tylko skończył, rysunek się zmienił.Krąg ciemnej od deszczu ziemi nagle pociemniał jeszcze bardziej.i uniósł się, tworząc czarną, błyszczącą gałkę klamki.A zamiast brązowej ziemi w obrysie dziurki od klucza widział teraz nikłe światło.Za plecami Eddiego Susannah znowu krzyknęła na demona, ponaglając go, lecz jej głos brzmiał teraz nieco słabiej.Trzeba z tym skończyć jak najszybciej.Eddie zgiął się wpół, jak muzułmanin bijący pokłony Allahowi, i przyłożył oko do dziurki od klucza.Ujrzał przez nią swój własny świat, wnętrze tego domu, który on i Henry poszli obejrzeć w maju tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku, nie zdając sobie sprawy z tego (chociaż on, Eddie, nawet wtedy zdawał sobie sprawę), że śledzi ich chłopiec z innej dzielnicy.Zobaczył korytarz.Jake na czworakach rozpaczliwie szarpał deskę podłogi.Coś zbliżało się do niego.Eddie widział to, a zarazem nie widział - jakby jakaś część jego mózgu nie chciała tego zobaczyć, gdyż prowadziłoby to do zrozumienia, a zrozumienie do szaleństwa.„Pospiesz się, Jake!” - zawołał przez dziurkę od klucza.„Rany boskie, ruszaj się!”Nad kamiennym kręgiem błyskawica wstrząsnęła niebem jak salwa artyleryjska i deszcz zmienił się w grad.* * *Upuściwszy klucz, Jake przez moment stał jak skamieniały, spoglądając na wąską szparę między deskami.Niewiarygodne, ale poczuł się senny.„To nie powinno było się zdarzyć” - pomyślał.„Tego już za wiele.Nie wytrzymam dłużej ani minuty, ani nawet sekundy.Zamiast tego zwinę się w kłębek pod tymi drzwiami i zasnę natychmiast, od razu, a kiedy mnie pochwyci i wrzuci do paszczy, nawet się nie obudzę.”Potem to coś wychodzące ze ściany chrząknęło i kiedy Jake spojrzał w jego kierunku, w przypływie przerażenia zapomniał o chęci poddania się losowi.Stwór już zupełnie oderwał się od ściany i zmienił w gigantyczny tynkowy łeb, z jednym okiem ze złamanej deski i jedną długą ręką.Kawałki łat sterczały mu z czaszki rzadkimi kępkami, jak włosy na dziecinnym rysunku.Stwór dostrzegł Jake’a i otworzył usta, ukazując ostre drewniane kły.Znów chrząknął.Gipsowy pył wyleciał z jego ust, niczym dym z papierosa.Jake opadł na czworaki i zajrzał w szparę.Klucz był nikłym błyskiem srebrzystego światła w ciemności, lecz szczelina była za wąska, żeby sięgnąć go palcami.Chwycił jedną z desek i szarpnął z całej siły.Przytrzymujące ją gwoździe zapiszczały.ale nie puściły.Rozległ się trzask pękającego szkła.Jake spojrzał w kierunku sali balowej i zobaczył, że dłoń, większa od jego ciała, chwyciła leżący na podłodze żyrandol i odrzuciła go w bok.Pokryty rdzą łańcuch, na którym kiedyś wisiał, śmignął jak bicz w powietrzu i z łoskotem uderzył o parkiet.Zepsuty kinkiet na zardzewiałym uchwycie zagrzechotał nad głową chłopca, a brudne szkło zadzwoniło o zmatowiały mosiądz.Głowa dozorcy, wyrastająca z jednego ramienia, przechodzącego w długą rękę, zaczęła sunąć naprzód.Za nią resztki ściany runęły w chmurze pyłu.W następnej chwili rozrzucone fragmenty uniosły się w powietrze i zmieniły się w zdeformowany kręgosłup stwora.Dozorca dostrzegł Jake’a i zdawał się do niego uśmiechać; drzazgi przebiły mu pomarszczone policzki.Powlókł się przez zasnutą kurzem salę balową, otwierając i zamykając usta.Wielką dłonią wymacywał sobie drogę i wyrwał jedną połowę rozsuwanych drzwi wiodących na korytarz.Jake bezgłośnie wrzasnął i znów zaczął szarpać deskę.Nie puszczała, lecz usłyszał głos rewolwerowca:„Tę drugą, Jake! Spróbuj oderwać tę drugą!”Puścił deskę, z którą się mocował, i chwycił tę po drugiej stronie szpary.W tym momencie usłyszał inny głos - rozległ się nie w jego głowie, lecz w uszach i Jake zrozumiał, że dźwięk dobiega zza drzwi.tych drzwi, których wciąż szukał od chwili, kiedy przejechał go samochód.„Pospiesz się, Jake! Rany boskie, ruszaj się!”Szarpnął drugą deskę i oderwała się z taką łatwością, że o mało nie runął w tył.* * *Dwie kobiety stały w drzwiach sklepu z używanym sprzętem gospodarstwa domowego po drugiej stronie ulicy, naprzeciw Rezydencji.Starsza była właścicielką, a młodsza jej jedyną klientką, gdy usłyszały trzask walących się ścian i pękających belek.Bezwiednie objęły się wpół i stały tak, drżąc jak dzieci, które usłyszały coś w ciemności.Kawałek dalej na ulicy trzej chłopcy idący na boisko juniorów przystanęli, gapiąc się na dom, zapomniawszy o wózku wypełnionym po brzegi sprzętem baseballowym.Kierowca furgonetki dostawczej wjechał przednimi kołami na chodnik, wyłączył silnik i wysiadł, żeby popatrzeć.Właściciele Henry’s Corner Market i Dutch Hill Pub wyszli na ulicę, z niepokojem rozglądając się wokół.Ziemia zaczęła się trząść i na nawierzchni Rhinehold Street pojawił się wachlarz cieniutkich pęknięć.- Czy to trzęsienie ziemi? - zawołał dostawca do kobiet stojących przed sklepem, po czym, nie czekając na odpowiedź, wskoczył z powrotem do swojej furgonetki i pospiesznie odjechał, zjeżdżając na drugą stronę ulicy, aby ominąć zrujnowany dom stanowiący epicentrum kataklizmu.Budynek zdawał się kurczyć.Pękające deski odrywały się od jego frontu i jak grad spadały na podwórze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl