[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tomek przynaglił klacz równomiernym naciskiem obydwu kolan.Cała grupa Indian doganiała czołówkę.Dżokeje Don Pedra co chwila oglądali się za siebie.Kiedy się zorientowali, że nie zdołają wszyscy uniknąć przed czerwonoskórymi, zmienili taktykę.Tuż przed zakrętem z grupy pierwszych pięciu koni wyrwał się nagle do przodu kary rumak.Niski, szczupły dżokej przylgnął do jego szyi tak mocno, iż z daleka wydawało się, że koń biegnie bez jeźdźca.Kary rumak systematycznie oddalał się od pozostałych czterech koni, chociaż Meksykanie bez litości okładali je pejczami.Przeraźliwy bojowy okrzyk indiański rozniósł się po szerokim stepie.Szyk biegnących dotąd razem mustangów załamał się w jednej chwili.Konie stuliły uszy i jak strzały wypuszczone z łuku, pomknęły ku czołówce.Indianin, który pędził obok Tomka, krzyknął coś do niego gardłowym głosem, lecz widząc, iż biały chłopiec nie rozumie go.uniósł na wysokość piersi dłonie o wyprostowanych do przodu palcach i wykonał nimi trzy urywane ruchy."Indianin mówi jeżykiem znaków" - pomyślał Tomek, a gdy czerwonoskóry powtórzył ruch, zrozumiał jego znaczenie.Indiański język mimiczny był bez wątpienia pierwszym uniwersalnym językiem mieszkańców Ameryki, a niektóre znaki, podane odpowiednimi ruchami rąk, są i dzisiaj zrozumiałe, nawet dla osób nie znających mimicznej mowy czerwonoskórych.Toteż Tomek pojął, co jeździec chciał mu zakomunikować.Ruch jego rąk oznaczał "naprzód".A więc nadszedł decydujący moment.Tomek nie miał wprawdzie jeszcze pojęcia, w jaki sposób zdoła przedrzeć się przez blokujących drogę dżokejów Don Pedra, lecz bez chwili wahania wykonał polecenie.Pochylił się mocno ku szyi klaczy, wyciągnął lewą dłoń, dotknął nią ciepłego karku wierzchowca i krzyknął:- Nil'chi! Nil'chi!Klacz zadrżała, jakby poczuła kolce ostróg.Wyciągnęła przed siebie długą, biała, szyję i rozpoczęła szaleńczy bieg.W ciągu kilku chwil minęła mustangi, po czym dopadła koni pędzących tuż za czołową grupą.W tym właśnie momencie młody Indianin, znajdujący się przed Tomkiem zaledwie o jedną długość mustanga, zamachnął się szerokim, długim, grubym biczem sporządzonym ze skóry bizona.Bicz z suchym trzaskiem spadł na plecy żółto-czerwonych dżokejów Don Pedra, prześliznął się po końskich zadach.Potężne to musiało być uderzenie, skoro jeden dżokej omal nie wyleciał z siodła.Pod wpływem bólu szarpnął wierzchowca cuglami.Gwałtownie wstrzymany koń uderzył bokiem biegnącego przy nim rumaka, który potknął się i runął na ziemię.Indianin, sprawca całego zamieszania, wyrwał się do przodu przez powstałą lukę.Atak Indianina omal nie spowodował upadku Nil'chi.W chwili gdy śmignął długim biczem, Tomek znajdował się z lewej strony, tuż przy jego koniu.Wierzchowiec Don Pedra runął na ziemię przed Nil'chi zagradzając jej drogę.Stało się to tak szybko, że Tomek nie mógł już ominąć przewróconego wierzchowca.Odruchowo ściągnął cugle, a wtedy rozpędzona klacz wspaniałym skokiem przemknęła ponad ruchomą przeszkodą, po czym opadłszy lekko na ziemię, pognała dalej.Zaledwie Nil'chi znalazła się na wolnej drodze, Tomek zerknął do tyłu.Z kłębowiska koni i ludzi zaczęli się wysuwać pojedynczy jeźdźcy.Nie mógł dostrzec, co się stało z wierzchowcem Don Pedra, przez którego przed chwilą przeskoczyła Nil'chi.Stwierdziwszy, iż zapora tworzona przez Meksykańczyków została przerwana, całą uwagę skierował teraz na własnego konia.O jakieś trzydzieści metrów wyprzedzał Tomka Indianin, a w odległości około dwustu lub trzystu metrów mknął kary rumak Don Pedra.Stary Nawaj, ujeżdżacz Nil'chi, nie mylił się, twierdząc, że skoro usłyszy ona swe indiańskie imię.stanie się prawdziwym wiatrem stepowym.Tomek pochylił się do przodu, luźno trzymając w rękach lejce.Klacz wyciągnięta jak struna gnała z niezwykłą lekkością.W ciągu pięciu minut zrównała się z ostatnim już przed nią mustangiem.Na przestrzeni kilkunastu metrów obydwa konie pędziły obok siebie.- Nil'chi! - krzyknął Tomek dotykając jednocześnie lewą ręką szyi klaczy.Indiański mustang metr za metrem pozostawał w tyle.Biała sierść Nil'chi zwilgotniała.Klacz nie zwolniła biegu na zakręcie.Przemknęła obok słupa z flagą amerykańską, by znów się znaleźć na prostej drodze wiodącej z powrotem ku boisku.Dżokej na karoszu obejrzał się, a gdy spostrzegł blisko współzawodnika, smagnął konia pejczem.Przez jakiś czas obydwa wierzchowce biegły w jednakowej odległości.Tomek spojrzał za siebie.Najdalej dwieście metrów za nim gnały trzy konie, podczas gdy inne rozciągnęły się na trasie długim łańcuchem.- Nil'chi, Nil'chi! - krzyknął Tomek po raz trzeci.- Prędzej, Nil'chi!Klacz sprężyła się; pochyliwszy kształtny łeb, jeszcze przyspieszyłabiegu.Nogi Tomka obejmujące jej boki wyczuwały drżenie mięśni rumaka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]