[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaprowadzą was one do miejsca pełnego dywanów i o wielewyższych i większych komnat.Trzymajcie się prawej strony, a dojdziecie do podstawy schodów,które wiodą na wieżę.Poznacie, że to te, bo stopnie są kamienne, bez materii, kobierców czyinnego pokrycia.- Jak szerokie są stopnie? - spytał Brian.- Czy dość szerokie, żebyśmy wszyscy czterejmogli wchodzić ramię przy ramieniu?- Upłynęło trochę czasu, odkąd je widziałem - odrzekł Bernard.- W istocie parę lat; gdyżwszedłem na te schody jako człowiek, a zszedłem tym, czym teraz jestem.%7ładnym zmysłem nieprzeczuwałem, kiedy tam szedłem, co mnie czeka.Wypytywań, tortur i śmierci właściwie sięspodziewałem, lecz to mnie nie niepokoiło.Takie rzeczy trzeba uważać za część życia każdego,kto decyduje się zostać zbrojnym.Ale tego - tego się nie spodziewałem.Jednakowoż, żeby wamodpowiedzieć w sprawie schodów - nie.- Więc jak szerokie? - nalegał Brian.- Być może dość szerokie dla trzech, jeśli się ściśnięcie - objaśniał Bernard.- Aleradziłbym, żebyście, jeśli chcecie mieć swobodę dobycia mieczy, szli najwyżej po dwóch nastopniu.Zauważycie, że jedną stroną przylegają one do muru.Będą ciągnęły się dalej przymurze, spiralnie, wzdłuż wewnętrznej ściany wieży przez kilka poziomów.Po tym, jak jeminiecie, będą już tylko gołe stopnie i mury wieży pnące się w górę i w górę.Uważajcie, gdyżzewnętrzne krańce stopni wiszą nad otchłanią, która będzie coraz większa, kiedy będzieciewspinać się w górę, i skończy się dopiero, gdy dotrzecie na szczyt wieży.Na jednym z górnychpoziomów trzymany jest wasz książę.Przerwał, jakby tak długa przemowa zmęczyła jego chrapliwy głos.- Na jednym z tych poziomów - ciągnął - jest także sekretna pracownia samegoczarnoksiężnika.Tak więc widzicie, że trzyma swego więznia cały czas blisko swoichnajbardziej tajnych tajemnic, a zatem bez wątpienia strzegą go nie tylko skoble i zamki, ale takżei Magia - bo nikt nie jest tam mile widziany, chyba że wezwany specjalnym rozkazem.Przerwał i skierował się z powrotem w kierunku drzwi.- Idzcie zatem - powiedział - i niech się wam poszczęści.%7łyczyłbym wam boskiejpomocy, ale wątpię, żeby Bóg słuchał takich stworów jak ja.A jeśli zdarzy wam się zabićMalvinne'a podczas próby wydostania księcia, możecie rozkazywać mi przez resztę moich dni.Otworzył drzwi za sobą, ale zawahał się, zanim je przestąpił.- Spróbuję być gdzieś na zewnątrz wyjścia, kiedy zejdziecie - dorzucił na koniec.- Tomało prawdopodobne, gdyż przez większość czasu nie jestem wolny, aby robić, to co chcę.Alekiedy będę wolny, będę w pobliżu.Więc zbytnio na mnie nie liczcie, tylko idzcie szybko dowylotu tej ścieżki, którą przyszliśmy i której kazałem wam tak dobrze się przyjrzeć.Kiedy tambędziecie, macie już w połowie szansę wydostania się na wolność, jeśli tylko stwory Malvinne'anie będą blisko za wami.Wyszedł i drzwi zamknęły się za nim.- Ruszajmy - zaproponował ochoczo Giles.- Mógłbym przysiąc, że czuję, iż jegowysokość czeka na nas na górze.Ruszyli razem.W pierwszej izbie, do której weszli, nie było nikogo, a w drugiej zaledwiekilku ludzi, niektórzy w pełni ludzcy, niektórzy półzwierzęcy, układali worki, jak domyślił sięJim, wypełnione zbożem lub innym pożywieniem, a zatem komnata ta stanowiła rodzaj spichrzaczy składu.Nikt się do nich nie odezwał ani oni nie odezwali się do nikogo, szybko przechodzącprzez komnatę i przez drzwi po lewej stronie.Weszli do kuchni, jak się zdawało przeznaczonej do przyrządzania ptactwa, za nią byłowięcej pomieszczeń, w których układano różne rzeczy albo je zabierano spod ścian, pod którymileżały już w stosach.Droga ta nie zajęła im wiele czasu i stanęli przed drzwiami, które powinnybyć ostatnie.Zatrzymali się tam na moment.Wszyscy spojrzeli na Jima.On popatrzył na drzwi, żałując, że nie ma sposobu, żeby przez nie widzieć.Byłprzekonany, że gdzieś tam w środku niego tkwił jakiś rodzaj Magii, która dałaby mu takąmożliwość.Ale umysł jego nie potrafił przedstawić sobie takiej Magii, która by to umożliwiała.- Co do tego, co jest za nimi, to musimy po prostu zaryzykować - powiedział w końcu iidąc przodem, otworzył drzwi i wsunął się przez nie do pomieszczenia za nimi.Bernard nie przesadził mówiąc o różnicy.Komnata, do której weszli, była prawie takwielka jak wszystkie, które dotychczas minęli, razem wzięte.Zciany jej wznosiły się do sufitu nawysokość trzydziestu lub pięćdziesięciu stóp, a posadzka pokryta była nie jednym dywanem, aleniezliczonymi małymi kobiercami, które dawały ten sam efekt.Trochę ozdobnych mebli,podobnie jak w rozmaitych gospodach, w których zatrzymywali się - co, jak się nauczył Jim,było średniowiecznym zwyczajem - stało pod ścianami.Komnata ta wypełniona była ludzmi.Wszyscy oni byli młodzi, przystojni i o całkowicieludzkich ciałach, wszyscy też ubrani w kosztowne, a nawet czasem fantazyjne szaty.Staligrupkami, jakby rozmawiając, ale w przeciwieństwie do innych ludzi, których Jim i resztanapotkali wcześniej, ci zwrócili na nich uwagę.Przerwali rozmowy i otwarcie przypatrywali sięim czterem i Araghowi.Rozdział 25Nie zatrzymujcie się! - rozkazał półszeptem Jim.Cała piątka ruszyła majestatycznie naprzód, ignorując spojrzenia, komentarze i kilkaprzyciszonych wybuchów śmiechu.Szli naprzód, wzdłuż ściany po prawej, w stronę podstawyschodów, jakby powodował nimi bardzo ważny obowiązek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]